sobota, 16 lutego 2019

-9- Nobody but you.





Marzec 2015


- Obiecaj mi, że nie będziesz tego żałować.
Uniósł głowę i spojrzał na nią zdziwiony, jakby niczego nie rozumiał. Powiedziała to pomiędzy jednym a drugim westchnieniem, kiedy całował jej szyję.
- Obiecaj.- powtórzyła z naciskiem.
Chyba nie miał wyboru, prawda? Dokonał go kilka godzin wcześniej, pod ogromną słoweńską skocznią, kiedy zapytał, czy spędzą razem wieczór.
- Obiecuję.
Później wiele razy Agnes zastanawiała się, czy wiedział, na co się decyduje. Czy był świadomy, że wraz z tamtym- całkiem niezłym, trzeba przyznać!- seksem w hotelowym, wąskim łóżku, bierze na siebie całe jej popapranie, setki cieni z przeszłości?
Nie planowała zakochać się w Richardzie. Tak sobie przecież postanowiła- nie pozwolić nikomu zburzyć bezpiecznego muru, który z sukcesem- jak była przekonana- mozolnie budowała po najgorszym okresie jej życia. Miał być jedynie krótką i szybką przygodą, która pozwoliłaby jej powrócić do świata żywych.
A jednak w którymś momencie ostatnią rzeczą, jaka błądziła w jej myślach przed zaśnięciem, było wspomnienie tamtej nocy w Planicy. Dziwnego poczucia szczęścia, które zupełnie niespodziewanie i nagle wdarło się do jej życia. Przyjęła więc je, chociaż mogła się domyślić, że w jej przypadku nie ma miejsca na takie szczęśliwe zbiegi okoliczności.
Po Planicy, w której Niemcy świętowali Kryształową Kulę zdobytą przez Freunda, nie wróciła więc do domu, do Seefeld. Pojechała prosto do Oberstdofu i została na kilka dni w małym, nieco pustym mieszkaniu Richarda.
Nie poznawała samej siebie. Jakby nagle postanowiła udowodnić sobie, że jest gotowa na coś więcej, niż jedna nocna przygoda.
- Śpisz?
Po prawie siedmiu dniach zdążyła się nauczyć, że Richard często, a nawet bardzo często, zadaje zupełnie bezsensowne pytania.
- Spałam, dopóki mnie nie obudziłeś. Przypominam, że czeka mnie dziś kilkugodzinna jazda pociągiem do Austrii.
- Będziesz musiała zmienić plany. Jedziemy na narty.
Podniosła się z łóżka, zasłaniając dłonią oczy, bo zdążył rozsunąć już żaluzje i słońce z całą swoją siłą wpadało do pokoju. Stał tuż obok w czerwonej, kadrowej bluzie i wyraźnie przydługich dżinsach. Jakby nic innego nie miał w szafie.
- Jest 9 rano, kretynie. Daj mi spać.- Naciągnęła na siebie kołdrę, ale doskonale wiedziała jak to się skończy. Chwilę później pościel wylądowała na podłodze, a obok niej znalazł się Richard, wyraźnie dumny ze swojego pomysłu.
- Freitag, ja nie żartuje. Dobrze wiesz, jak reaguję na krótki sen.
- Agneeeees! Wymyśliłem świetny plan na weekend. To ostatnia szansa na narty w tym sezonie. – zaczął mówić to tym tonem, którym pewnie do tej pory wyrywał każdą naiwną małolatę, a który ją samą jedynie rozbawiał. Nie miała jednak serca, żeby mu o tym powiedzieć. – Wstawaj, bo trzeba wyjechać jak najszybciej.
- Ale ja nie potrafię.
- Nie potrafisz wstać?
Popatrzyła na niego z politowaniem.
- Nie potrafię jeździć na nartach, nigdy tego nie robiłam.
- Całe życie mieszkasz w górach i nigdy nie jeździłaś na nartach?
Już otworzyła usta, żeby wyjaśnić mu w kilku słowach, że nie wszystko jest takie proste, jak się mu wydaje, ale nie zrobiła tego. Jakoś nie miała ochoty wyjaśniać mu, że w dzieciństwie nie było nikogo, kto znalazłby czas, żeby zabrać ją na narty, a w szkole dzięki pomocy ojca- lekarza, była zwolniona z każdej lekcji wf-u, jeśli tylko miała na to ochotę.
- Jakoś nie było okazji.
Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Wzruszyła ramionami.
- W takim razie nadrobimy to dzisiaj.
- Napisałam tacie, że dzisiaj wracam. I tak zaczynał się martwić…
- Odwiozę cię prosto do domu.- Zawinął na palec kosmyk jej włosów, a drugą ręką zaczął zataczać koła na jej karku, aż po skórze w tym miejscu przeszły ją ciarki.
- To bez sensu, żebyś jechał tyle kilometrów, skoro mogę…- nie dokończyła, bo nagle pocałował ją, przyciągając bliżej siebie.
- Ale ja chcę.
I rzeczywiście, pojechali wtedy na narty. Przez kilka dobrych godzin próbował ją nauczyć utrzymania równowagi, a kiedy po raz pierwszy zjechała samodzielnie z górki przeznaczonej dla dziecięcych szkółek, cieszył się niemal tak, jakby właśnie wygrał złoto na igrzyskach.
Być może wtedy, podczas wspólnej, długiej podróży do Austrii, pomyślała, że tym razem uśmiechnęło się do niej szczęście. Że warto było choć raz wyłączyć rozum i zdać się jedynie na uczucia i pragnienia. Wierzyła, naprawdę wierzyła, że ten pokręcony koleś, który w Falun próbował poderwać ją przez naprawienie automatu na słodycze, może być jakimś brakującym elementem jej układanki.

***
Przekonał ją do siebie zadziwiająco niezachwianą wiarą we własne możliwości, jakby w ten sposób otworzył jej oczy, że wraz z upływem czasu można wiele zmienić. I jeśli do tej pory było coś, czego szczególnie jej brakowało- było to właśnie poczucie własnej wartości. Powinno być wpajane od najmłodszych lat, na początku zwłaszcza przez rodziców. Agnes wiedziała to wszystko doskonale. Przeczytała na ten temat setki przereklamowanych książek, które jednak bezbłędnie wskazywały, że osoby takie, jak ona, w geście samoobrony przyjmują niedostępną i chłodną maskę.
Ile romantyzmu, a ile przereklamowanej słodyczy było w tym, że przy tym niekoniecznie zabójczo przystojnym i elokwentnym facecie mogła pokazać po raz pierwszy od dawna odrobinę słabości?
Polubiła to.
- Przywiozłem specjalnie dla ciebie.- Richard ledwie przekroczył próg jej rodzinnego domu, a od razu postawił na stole papierową torbę, starannie zawiniętą u góry. -  Z pozdrowieniami od mutti Freitag.- Ostatnie głoski zdania zniekształciły się pod wpływem przeżuwanego właśnie pączka.
- Wiesz, że nie jem takich rzeczy.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wiozłem te pączki przez dwa kraje tylko po to, żeby samemu się nimi napchać?
Rzucił w jej stronę pakunek ze słodkościami, a ona złapała go w ostatniej chwili. Kochała słodycze, ale unikała ich jak ognia, od momentu, gdy 5 lat temu matka na widok tego, jak je czekoladę, rzuciła w jej stronę, że figurę najwyraźniej odziedziczyła po rodzinie ojca. Wprowadziła więc żelazną zasadę „zero słodyczy”.
- Z nas dwojga to raczej ja powinienem żywić się tylko sałatą.
- Zjem potem, ok.?
Nie pozwolił jej przejść obok siebie. Pocałunki jak zawsze były szybkie i zachłanne. Czuła po nich na ustach smak czekoladowej posypki, którą pokryte były pączki. Ale, o dziwo, wcale jej to nie przeszkadzało.
- Przyznaj, że to właśnie na to poleciałaś.- Szepnął, kiedy wplotła palce w jego włosy.
- Niby na co?
- Na kruczoczarne włosy i… – Wyjaśnił oczywistym tonem, ale nie dała mu dokończyć.
Wolała znów poczuć tamten czekoladowy smak.

***

Chyba nie planowała opowiedzieć Richardowi o Nicolasie Kastnerze. Ani o tym wszystkim, co bezpowrotnie ją zmieniło. Jakby łudziła się, że może pominąć coś takiego. Ale cienie z przeszłości nie miały zamiaru jej opuszczać i coraz trudniejsze stawało się udawanie, że jest zupełnie normalna i niezniszczona. O dziwo, streszczenie mu całego swojego dzieciństwa i kwestii matki przy butelce wina okazało się o wiele prostsze.

Richard dużo rozumiał, a przynajmniej tak ją zapewniał.
- To trwało 4 lata. – Zaczęła, kiedy siedzieli razem na tarasie jego rodzinnym domu. Był ciepły, lipcowy wieczór i pierwszy raz od dawna lato nie działało na Agnes przygnębiająco. Wcześniej dała się przekonać na wyjazd do rodziców Richarda, choć cały czas była zdania, że to jeszcze za wcześnie. Nie mogła mu jednak odmówić, widząc, jak bardzo jest to dla niego ważne.
Rodzina była dla Richarda ważniejsza chyba nawet od sportu. W ciągu nocy odbierał telefony od przeżywającej nastoletnie rozterki siostry i wyjątkowo często dzwonił do rodziców. Może opowiedział im o niej same dobre rzeczy, bo przywitali ją naprawdę ciepło.
- Agnes, posłuchaj…- wtrącił, kiedy zapadła dłuższa cisza, bo ona nie mogła przemóc się, by dalej opowiadać. – Wiele razy dawałaś mi znać, że jest coś z przeszłości, o czym nie chcesz mówić. I teraz tego nie musisz robić, jeśli nie masz ochoty.
- Chcę ci to wyjaśnić. Bo może wtedy zrozumiesz te moje nagłe wyjazdy i dziwne telefony, których nie odbieram przy tobie.
To brzmiało rozsądnie i Agnes starała się przekonać samą siebie, że to naturalny krok w ich związku.
- Miałam osiemnaście lat, kiedy poznałam Nicolasa. To zabrzmi strasznie głupio, ale byłam wtedy pewna, że jesteśmy dla siebie stworzeni- wypowiedziała ostatnie słowa nie mogąc powstrzymać pogardliwego śmiechu.
Bo to było właśnie to, co przez długi czas czuła do siebie- pogarda, pomieszana z obrzydzeniem, choć tak wiele osób próbowało wytłumaczyć jej, że tak nie powinno być.
- Był 7 lat starszy, pracował wtedy w policji i…- Agnes pokręciła głową z niedowierzaniem nad swoją dawną naiwnością. – I byłam w niego wpatrzona jak w obrazek. Po prostu go podziwiałam. To był ten rodzaj związku, gdzie masz głowę zwróconą tylko w tę dobrą stronę, rozumiesz?
Richard przytaknął. Nawet jeśli trudno było mu słuchać o jej wielkiej miłości do innego, to nie dawał tego po sobie poznać. Jeszcze parę miesięcy temu nie posądziłaby go o takie wyczucie sytuacji.
- Poza tym miał świetną rodzinę. Matkę, która wprost mnie uwielbiała i zapraszała przy każdej możliwej okazji, wyciągała na zakupy, kiedy Nicolas był na służbie. Irene zaczęła mi zastępować moją własną matkę, która miała mnie od zawsze gdzieś.
Kilka samochodów przejechało w oddali żwirowaną drogą, ale poza tym wokół panowała cisza. Wręcz kojąca cisza, która pomagała jej w tej chwili zupełnie jak przed dwoma laty. Ale tym razem czuła obok siebie obecność drugiej osoby, a delikatny uścisk dłoni wzmacniał się, gdy tylko głos zaczynał jej bardziej drżeć.
- Rany, jak ja go strasznie kochałam. Teraz wiem, że to nie mogło się dobrze skończyć. To nie jest normalne, że nie zauważasz żadnych wad. Więc na początku wcale mnie nie ruszyło, kiedy popchnął mnie na ścianę, bo zadzwoniłam do niego, kiedy był na patrolu i…
 - Co takiego?- Richard oderwał gwałtownie swoją dłoń od jej dłoni i wstał z wiklinowej kanapy, na której siedzieli. – Jak to „popchnął”?
- Przeprosił. Zresztą, przepraszał potem za każdym razem, kiedy „przez przypadek” ścisnął mnie z całej siły za ramię albo „niechcący” przytrzymał za włosy. Nie był głupi, żeby uderzyć w twarz.
- Agnes, ja nie rozumiem. Naprawdę nie jestem tego w stanie zrozumieć…- Usiadł obok niej, wpatrując się uważnie w jej twarz. Doskonale wiedziała, co widział. Gdy o tym opowiadała, oczy robiły się jej stalowo zimne. Zauważyła to kiedyś w lustrze w gabinecie swojego terapeuty.
- Bo tego nie da się zrozumieć. Nie mieszkaliśmy ze sobą, ale ja mimo to za każdym razem wracałam, chodziłam z nim na rodzinne obiady i zapewniałam jego matkę, że jesteśmy szczęśliwi. Bo według niego pewnie byliśmy. A ja nie chciałam stracić tej namiastki normalności.
Odpaliła papierosa, na którego miała ochotę od poprzedniego dnia. Kilka razy się zaciągnęła, aż dłonie przestały jej drżeć. Wypracowała sobie tę taktykę doskonale. Tylko nałogiem mogła pokonać demony, które wracały do jej głowy.
- Dwa lata temu, we wrześniu coś we mnie pękło. Między czasie dałam się przekonać na wspólne zamieszkanie. Cały czas miałam przed oczami jego rozwścieczoną twarz i dotarło do mnie, że już go nie kocham. Tylko nienawidzę. Bo przez niego zaczęłam bać się każdego nagłego dźwięku, nawet kroków na schodach, bo to oznaczało, że wrócił z pracy i zaraz znów zrobi o coś awanturę. Ojcu ciągle wmawiałam, że to studia mnie stresują, że tak zależy mi na tej pieprzonej fizjoterapii, że zarywam noce i dlatego nie mam czasu go odwiedzić i wyglądam jak blady upiór.
- Co się wtedy stało?
Chciała mu już opowiedzieć i mieć to za sobą, ale słowa wcale nie chciały tak prosto płynąć. Czuła jedynie suchość w gardle i palące łzy pod zaciśniętymi powiekami.
- Spakowałam swoje rzeczy i pojechałam do ojca. Nicolasowi zostawiłam kartkę na stole w kuchni, że to koniec i ma mnie nie szukać, bo pójdę na obdukcję ze śladami po ostatniej kłótni. Oczywiście nie odpuścił, wsiadł na ten swój pieprzony motor i pojechał mnie szukać.
Dopaliła resztkę papierosa i wgniotła go z całej siły w ziemię z doniczki ogromnego kwiatka.
- Roztrzaskał się na drzewie po przejechaniu kilku kilometrów.
Usłyszała, jak Richard bierze głęboki oddech, a potem jeszcze jeden, tak samo gwałtowny. Czy to była dobra reakcja? Chciałaby wiedzieć, ale mogła ją porównać jedynie z reakcją z gabinetu psychiatry, tą profesjonalną, bo do tej pory nie opowiedziała tego nikomu innemu.
- Kiedy zadzwoniła do mnie Irene, czułam się jak najgorszy potwór. Ona opłakiwała syna, a dla mnie to była najszczęśliwsza wiadomość od bardzo dawna. Myślałam, że wreszcie dostał za swoje i kiedy potem na pogrzebie każdy mnie pocieszał, bo łzy płynęły mi litrami, to czułam się jeszcze gorzej. Bo płakałam ze szczęścia.
Nie wiedziała nawet kiedy, a znalazła się w ramionach Richarda, aż jego cienka koszulka zrobiła się morka od jej łez. To było o wiele trudniejsze, niż się jej wydawało.
- To tak, jakby zginął przeze mnie. A ja jeszcze odczuwałam po tym radość, jakbym w ogóle nie miała ludzkich uczuć.
- Przecież to nieprawda. To on doprowadził cię do takiego stanu i jestem ciekawy jak zareagowała na to ta cała Irene.
Agnes milczała. Tu bowiem pojawiał się problem, który nadal się za nią ciągnął.
- Nie powiedziałaś jej o tym, jaki był, prawda?
- A ty byś to zrobił? Powiedziałbyś kobiecie, która straciła swoje jedyne dziecko, że tak właściwie było potworem?
Tego właśnie się bała. Nikt, kto nie przeszedł przez coś takiego, nie mógł jej zrozumieć. Irene za długo była dla niej jak matka.
- To ona tak często do mnie dzwoni i to z nią się spotykam. Nie potrafię odmówić, kiedy znowu proponuje mi, żebym ją odwiedziła.
- Powiedz jeszcze, że chodzicie razem na cmentarz…- Zaczął Richard, a kiedy odwróciła wzrok w drugą stronę, aż się zapowietrzył. – Nie! Agnes!
- Jestem jej to winna Richard. Przez rok chodziłam na terapię, żeby się z tym wszystkim uporać, ale do dzisiaj wiem, że mogłam to inaczej rozegrać. Uporałam się z większością wspomnień, przysięgam.- Zapewniła go szybko.
Tylko co, jeśli i tak zdążyła go już wystarczająco wystraszyć? Okazało się bowiem, że niewiele było w niej z tej beztroskiej, lubiącej zabawę dziewczyny, na którą się kreowała. Dlaczego właściwie była pewna, że zrozumie? Dlaczego to właśnie on miałby zrozumieć?
- Kiedy mój psychiatra zasugerował, że powinnam znaleźć sobie zajęcie, które odciągnie moje myśli od tego wszystkiego, poprosiłam o pomoc ojca. Liczyłam na pracę w jego klinice, a on załatwił mi stołek fizjoterapeutki w kadrze skoczków, bo jeden z jego kolegów pracuje w zarządzie związku.
Nie mówili już wiele tamtej nocy. Czuła jednak, że Richard zaczął panicznie się o nią troszczyć. Jakby wyzwoliła w nim najmocniejsze instynkty opiekuńcze.
Tamta rozmowa zmieniła wszystko.



***

  

 Telefon zadzwonił dokładnie 17 sierpnia i Agnes miała potem wrażenie, że to był właśnie dzień, kiedy wszystko zaczęło się nieuchronnie walić, niczym tanie kostki domina. W normalnej sytuacji nie powinna być zdziwiona tym, że dzwoni do niej jej własna matka. Ale sytuacja w jej rodzinie nigdy nie była normalna, toteż niemal od razu poczuła, że nadchodzą kłopoty. A była już tego pewna, kiedy Mary Wilson-Fauke zapowiedziała, że przylatuje następnego dnia, wieczornym lotem.
Piękna skrzypaczka, członkini australijskiej Narodowej Orkiestry Symfonicznej- Mary nie opuszczała tej swojej Australii tak łatwo. Właściwie Agnes uważała, że matka do dziś żałuje, że 25 lat temu zgodziła się wyjechać na kilkumiesięczne stypendium do Austrii, które zorganizowała jej Akademia Muzyczna. I że kiedy podczas górskiej wycieczki złamała sobie paskudnie nogę, trafiła do miejscowej kliniki i do gabinetu RalphaFauke. A już na pewno żałowała, że potem, jak to kiedyś w przypływie szczerości określiła, „dała ponieść się chwili” i że przez tę jedną chwilę kilka miesięcy później na świecie pojawiła się Agnes. Mary wytrzymała w Seefeld 6 lat, z których jeśli by odjąć ciągłe wyjazdy do Wiednia i Sidney, zostałoby pewnie parę miesięcy. Potem wyjechała, a raczej uciekła, na inny, swój własny kontynent i karmiła ojca nadziejami, że związek na odległość to w ich przypadku najlepsze wyjście. Ograniczała się do naprawdę rzadkich wizyt, a z czasem nawet do coraz rzadszych telefonów.
Ojciec starał się, jak tylko mógł. Agnes kochała go nad życie i wciąż nie mogła zrozumieć, jak może przez tyle lat wciąż łudzić się, że jego małżeństwo to coś więcej niż fikcja. Kiedy była całkiem mała, marzyła, że któregoś dnia matka wróci i ogłosi, że znów będą mieszkać wszyscy razem. Potem czekała, aż zaproponuje, by to oni przeprowadzili się do Sidney. A kiedy i to okazało się jedynie naiwnymi mrzonkami, łudziła się, że zaprosi ją samą, choćby na wakacje. Nic takiego nigdy nie nadeszło.
To pewnie dlatego tak mocno związała się z całą rodziną Nicolasa, która dawała jej przynajmniej namiastkę tego, czego tak bardzo jej brakowało. Irene chyba od razu wyczuła wtedy, że Agnes jest spragniona aprobaty kogoś, kto mógłby być dla niej matką.
Nie cieszyła się na tamto spotkanie z Mary. Właściwie się go bała, bo ostatnio widziała ją ponad 3 lata wcześniej, kiedy przyleciała razem ze swoją orkiestrą na występ w Wiedniu. Poświęciła wtedy jej i ojcu cały jeden dzień. Agnes zastanawiała się, jak będzie tym razem.
Umówiły się oczywiście w najbardziej dziwacznej, wystawnej restauracji, do której sama dobrowolnie by nie weszła. Kilka godzin zajęło jej znalezienie w szafie czegoś, co mogłaby na siebie założyć, żeby nie za bardzo wyróżniać się z bogatego tłumu i żeby…Tak właściwie, to żeby co? Wzbudzić podziw matki? Zasłużyć na jej komplement, pochwałę? To było naprawdę żałosne.
Zauważyła ją niemal od razu po wejściu. Starannie wyprostowane, jasne, pszeniczne włosy sięgały jej za ramiona. Od rana padał deszcz, ale temperatura wcale nie była tak niska, jednak miała na sobie gruby, ciężki i pewnie cholernie drogi sweter.
- Cześć.
- Agnes, jak miło cię widzieć.- Zmierzyła ją wzrokiem, kiedy usiadła naprzeciwko niej przy okrągłym stoliku. - Zamówiłam nam już danie polecane przez szefa kuchni. Co u ciebie?
Agnes nie wiedziała, jak powinna się zachować. Prawda była taka, że nie znała dobrze własnej matki, nie miały wspólnych tematów.
- Wiedziałabyś, co się u mnie dzieje, gdybyś raczyła utrzymywać ze mną większy kontakt, niż życzenia z okazji urodzin i świąt.
- Wiesz, że jestem zajęta.
- Przypominam, że jesteś moją matką.
- A ja przypominam, że nie pracuje w osiedlowym sklepie- wtrąciła tym swoim pretensjonalnym tonem.
 - Ile razy w ciągu tych ostatnich dziewiętnastu lat raczyłaś nas odwiedzić? Sześć? Osiem?- Agnes postanowiła użyć argumentu, którego matka nie była w stanie odeprzeć. Doskonale wiedziała, gdzie uderzyć. – Nie pojawiłaś się nawet na pogrzebie Nicolasa. 
- Agnes…- westchnęła Mary zmęczonym tonem. Teatralnym gestem owinęła się szczelniej swetrem, mimo że siedziała tuż obok kominka. Zawsze taka była. Musiała pokazać, jak bardzo źle czuje się tu, w Austrii, gdzie słońce nie paliło skóry jak na plaży w Sydney.  - Rozmawiałyśmy już o tym milion razy. To nie moja wina, że odwołali wtedy lot. 
- Gdybyś jak zwykle nie przylatywała na ostatnią chwilę… 
- Wiem! -– syknęła Mary chyba głośniej, niż zamierzała, bo zaraz potem dodała, już nieco ciszej:-  Wiem i przepraszam. 
- Kiedy jedziesz do taty? 
Mary upiła spory łyk wody. To kilka sekund ciszy wysłało sygnał ostrzegawczy do głowy Agnes. Bo to była cisza, która ewidentnie nie pasuje do zadanego pytania, zwłaszcza w połączeniu ze wzrokiem nagle wbitym w blat białego stołu. 
- Mary? 
Specjalnie użyła jej imienia. Nie cierpiała się tak do niej zwracać i robiła to tylko wtedy, gdy chciała podkreślić powagę sytuacji. Zawsze uważała to za dziwne, że musi zwracać się do własnej matki po imieniu. 
- Chcę się rozwieść z twoim ojcem. 
Powiedziała to tak, jakby informowała ją o kupnie nowej pary butów. Z typową dla siebie obojętnością i swobodą.  
Agnes poczuła, że w płucach brakuje jej tchu. Dłuższą chwilę zajęło jej, zanim zdołała z siebie wyrzucić jakiekolwiek słowa, a i tak zapiekły ją one okrutnie. 
- Jak to    r  o   z  w    i   e   ś   ć?  
- Daj spokój. Nie wmówisz mi chyba, że widzisz w tym małżeństwie jakikolwiek sens.  
- Mamo!- krzyknęła i kilkoro ludzi w tej pożal się boże najlepszej restauracji w mieście, popatrzyło na nią z politowaniem.  
Cóż za doniosła chwila.  
- Po tylu latach, kiedy jak wierny kundel czekał na ciebie, ty chcesz mu zrobić coś takiego? 
Tak, tak właśnie najlepiej można było opisać postawę ojca przez te wszystkie lata. „Wierny kundel” może i nie brzmiało romantycznie i doniośle, ale taki właśnie był Ralph Fauke. Zgodził się na wszystko, byle Mary mogła być szczęśliwa i bez słowa skargi czekał na jej nieliczne wizyty. 
- Nie rób ze mnie demona bez uczuć. Długo nad tym myślałam i wydaje mi się, że rozwód wyjdzie na dobre przede wszystkim jemu… 
- Błagam! – Agnes zaśmiała się ironicznie, co na pierwszy rzut oka nie spodobało się matce, bo wykrzywiła usta w nerwowym grymasie. Tu właśnie kończyły się jej liberalne poglądy na temat wychowania. – Niby jak ma mu wyjść na dobre? 
- Może wreszcie wyjdzie do ludzi…- zaczęła Mary, wyraźnie zirytowana dociekliwymi pytaniami córki. – Pozna kogoś…- dodała nieśmiało, ale w tej samej sekundzie musiała tego pożałować.  
- Czyli o to chodzi. 
- Nie rozumiem. 
- Miej chociaż na tyle odwagi i się przyznaj. 
-Jak wolisz. Jason i ja chcemy się wreszcie pobrać. 
Jeszcze kilka lat temu po usłyszeniu takiej wiadomości, Agnes pewnie rozpłakałaby się i prosiła matkę o zmianę decyzji. Tyle, że w którymś momencie dotarło do niej, że to największa egoistka, jaką było dane jej poznać.
- Powiedz jeszcze, że ma mniej niż 30 lat, jest surferem i pociąga cię głównie jego osobowość.
- Możesz sobie kpić.- Mary lekceważącym gestem odgarnęła włosy z czoła niepokrytego nawet maleńką zmarszczką. – Proszę cię tylko, żebyś jakoś przygotowała ojca…
- O nie, nie, nie.- Przerwała jej szybko.
Czyżby ją tym zaskoczyła?
 - Nie mam zamiaru niczego ci ułatwiać. Sama będziesz musiała spojrzeć mu w twarz i powiedzieć, że przez ten czas, kiedy codziennie odkurzał twój pokój do ćwiczeń w naszym mieszkaniu, ty pieprzyłaś się z jakimś młodym naiwniakiem.
Nie miała ochoty patrzeć na Mary choćby przez kilka kolejnych minut. Robiło się jej niedobrze, kiedy tylko niechcący uchwyciła jej spojrzenie.
- Wychodzę.- Wzięła z oparcia krzesła starą torebkę z przetartym paskiem. Zatrzymała się jeszcze na chwilę i prychnęła cicho, gdy coś do niej dotarło. – Nawet nie zapytałaś, jak się teraz czuję i czy skończyłam terapię.
Nie dała jej szansy na odpowiedź. Prawdę mówiąc nawet nie była ciekawa, co znów wymyśli na swoją obronę.
Deszcz padał coraz mocniej. Zupełnie jak tamtego popołudnia przed dwoma laty i może to sprawiło, że kiedy zobaczyła kilka nieodebranych połączeń od dwóch różnych numerów, oddzwoniła na ten należący do Irene Kastner, a nie do Richarda.
Znów.


***
Łudziła się, że ojciec przyjmie wiadomość o czekającym go rozwodzie ze spokojem. Wmawiała sobie, że przez tyle lat musiał zacząć coś podejrzewać, a przynajmniej przestać robić sobie nadzieję. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Po spotkaniu z Mary wziął niezapowiedziany urlop i przesiedział w swojej sypialni kilka następnych dni. Nie potrafiła mu pomóc, choć próbowała wszystkiego- od rozmowy, do próśb. W dodatku trwało Letnie Grand Prix i mimo wszystko przeżywali z Richardem najlepszy czas ich związku. Jakby każdy kolejny trudny moment tylko mocniej ich ze sobą wiązał.
Na początku wzbudzali całkiem spore zainteresowanie. Nie rozumiała tego ani trochę, być może dlatego, że dopóki nie zaczęła masować kolan tych wszystkich szaleńców, kompletnie nie interesowała się ich sportem. Nie załapała nawet żadnym z nich w miarę dobrego kontaktu, bojąc się dopuścić bliżej do siebie kogokolwiek. A oni nagle zaczęli się o nią troszczyć, pytając, czy aby na pewno ten „najdziwniejszy z Niemców jej nie skrzywdzi”.
Musiała przyznać, że to było w pewien sposób urocze.
Zbliżał się jednak wrzesień. Agnes wiedziała, co to oznacza. Rocznica śmierci Nicolasa sprawiała, że Irene jeszcze mocniej była spragniona kontaktu z nią. Twierdziła, że dzięki temu, ma przy sobie przynajmniej jego cząstkę, czym doprowadzała Agnes niemal do mdłości. Znosiła te spotkania, wspomnienia człowieka, który zniszczył ją niemal doszczętnie, a który w oczach swojej matki był chodzącym ideałem.
Była jej to winna.
Po huraganie Mary, który przybył w sierpniu i był konsekwencją niemal całkowitego załamania się ojca, nadchodził kolejny. Irene przeżywała wszystko paradoksalnie jeszcze mocniej, niż rok wcześniej. Dzwoniła do niej z płaczem po kilka razy dziennie, aż w końcu Richard powiedział, że nie powinna odbierać tych telefonów. Jakby to było takie proste.
Kilka dni wcześniej wreszcie wynajęli z Richardem wymarzone mieszkanie na obrzeżach Oberstdorfu, z widokiem rozpościerającym się na kompleks skoczni. Pomagał jej w rozmowach z ojcem, a potem wydrukował dla niej zdjęcie Mary, do którego od czasu do czasu rzucała ostrymi rzutkami.
Sam zresztą wymyślił tę wspaniałą metodę uspokajającą.
Trwała burza, ale mimo to snuli plany na przyszłość. Na czas zgrupowań w Austrii miała zatrzymywać się u ojca. Poza tym wizja mieszkania w Niemczech wydawała się jej jakby uzdrawiająca i uwalniająca.

Pojechała do Irene dzień przed rocznicą i żałowała tego wyjątkowo mocno. Wróciła z głową pełną piętrzących się, bolesnych wspomnień i wyrzutów sumienia. Nie dziwiła się Richardowi, że nie mógł na to patrzeć i wyszedł. Ale nawet nie przyszło jej do głowy, co miał zamiar zrobić.

***


Załatwił to naprawdę szybko. Cała rozmowa nie trwała nawet godziny.  Wyjaśnił to Agens następnego dnia, kiedy wrócił. Nawet, jeśli bał się jej reakcji, to był z siebie dumny. Bo nareszcie nie siedział bezczynnie i nie patrzył na to, jak cierpi, zaciskając z bezradności pięści.
- Powiedziałem jej wszystko.
- Richard…co powiedziałeś? I komu?
- Powiedziałem Irene Kastner, jaki naprawdę był jej syn, co ci zrobił. I zabroniłem się z tobą kontaktować.
- Pojechałeś do niej? Pojechałeś do niej tylko po to, żeby dowiedziała się prawdy od obcej osoby?
- Musiałem to zrobić.
- Nie, Richard, nie miałeś prawa się wtrącać! Nie masz pojęcia...- Schowała twarz w dłoniach, choć już wcześniej unikała jego wzroku. Miał wrażenie, jakby coraz bardziej odgradzała się od niego i jego głupich pomysłów. – Jak ja w ogóle mogłam myśleć, że cokolwiek z tego zrozumiesz. 
- Przecież zrobiłem to dla ciebie, Agnes.- To miało zabrzmieć poważnie, ale w efekcie bardziej przypominało żałosny skowyt. Richard gorączkowo rozmyślał, co powinien teraz zrobić, ale każda próba dotarcia do Agnes kończyła się fiaskiem. – Proszę cię, porozmawiajmy normalnie. 
- Szkoda, że nie pomyślałeś o tym, zanim narobiłeś tego całego bałaganu!
-Nie mogłaś mi wczoraj wszystkiego wyjaśnić? 
- Jesteś takim kretynem!- warknęła, odpychając go mocno, gdy spróbował obok niej usiąść. Na pewno nabiła mu kolejnego siniaka. – Ostatnim, o czym chcę jeszcze raz rozmawiać to całe bagno związane z Nicolasem jego wypadek i wszystko to, co było potem. Zresztą, masz przy sobie oboje rodziców, którzy jeżdżą za tobą nawet na drugi koniec świata, oprowadzają gości po miejscach z twojego dzieciństwa i siostrę, która jest wpatrzona w ciebie jak w obrazek. Jak mogłam myśleć, że zrozumiesz…- Agnes wstała i zaczęła chodzić w kółko. Nie byłby tak przerażony, gdyby była zwyczajnie zdenerwowana. Zbyt dużo razy widział ją taką. Była jednak wyraźnie przybita, a na to Richard nie był gotowy. – Właśnie o to chodzi! Ty  Nigdy tego nie zrozumiesz. Musiałbyś sam otwierać jakiś pieprzony prezent na urodziny, wysłany, bo obiecany przyjazd matki jak zwykle został odłożony. I musiałbyś przez długi czas żyć ze świadomością, że być może właśnie przez ciebie ktoś zginął i przez to cierpi osoba, która choć przez chwilę była dla ciebie jak matka.
- Agnes… 
- Och, zamknij się już! Nigdy nie sądziłam, że jesteś choć trochę inteligentny, więc mogłeś mi oszczędzić namacalnego dowodu.  
Pewnie powinien coś powiedzieć, ale w gardle czuł jedynie ogromną gulę. Siedział więc nadal jak skończony kretyn, próbując choć na chwilę uchwycić spojrzenie Agnes. 
-…Co…? 
- Ogłuchłeś? W  y  n  o  ś  się.  
Stał pośrodku sterty walizek, kartonów i ubrań i przez dłuższą chwilę próbował zrozumieć znaczenie dopiero co usłyszanych słów. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie ma w nich żadnego drugiego dna.  
Kolejny raz zawalił.  
- Posłuchaj mnie.- Warknęła Agnes tuż przy jego uchu, chwytając go za rąbek bordowej koszulki. Była od niego niższa o całe 10 centymetrów, ale w tamtej chwili zdawała się przewyższać go co najmniej o głowę. – Nie cierpię takich cwaniaczków jak ty, którzy wiedzą wszystko najlepiej. Byłoby lepiej, gdybyś wtedy, pod hotelem w Falun trafił tą pieprzoną śnieżką w nadjeżdżający samochód.  
Nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo chwilę potem drzwi do łazienki zatrzasnęły się z głuchym łoskotem. 
- Masz 10 minut, żeby spakować swoje rzeczy. 
Być może powinien właśnie wtedy chwycić pierwszą lepszą torbę, wrzucić do niej na oślep kilka ubrań i usunąć się z oczu Agnes, żeby dać jej ochłonąć. Wiedziałby przynajmniej gdzie jej potem szukać. Ale ciało wcale nie miało zamiaru się go słuchać. Czuł wręcz, że z tego wszystkiego drętwieją mu dłonie, a nogi stają się miękkie jak z waty. Usiadł na kupionym poprzedniego dnia szarym dywanie i tak zastała go po równych 10 minutach Agnes, kiedy wyszła z łazienki.
- Rozumiem. – Prychnęła lodowatym tonem. – W takim razie to ja nie będę ci przeszkadzać.
Sięgnęła do szafy i wyjęła z niej sporą garść wieszaków, a potem cisnęła do otwartej walizki. Zrobiła kilka takich sprawnych ruchów, aż zapełniła ją po brzegi.
Jeśli kiedykolwiek wcześniej Richard myślał, że potrafi zapanować nad każdą sytuacją, to w tamtym momencie musiał niemal całkowicie zweryfikować swoje przemyślenia.
- Agnes…
- Przestań wreszcie skomleć!- wrzasnęła i choć pewnie chciała go w ten sposób pozbawić złudzeń, to przeszkodziły jej w tym łzy, które zaczęły spływać po policzkach, tworząc czarną, rozmazaną smugę, powstałą od tuszu do rzęs. – Daj mi się przynajmniej spokojnie spakować!
Wyminęła go, kiedy chciał złapać ją za rękę i wrzuciła do walizki jeszcze kilka rzeczy z łazienki. Potem zasunęła ją, choć musiała się z tym chwilę namęczyć.
- Powiesz mi przynajmniej, gdzie jedziesz?- zapytał, kiedy Agnes stała już przy drzwiach i próbowała przenieść przez próg wyraźnie za ciężką dla niej walizkę.
- Nie powinno cię to interesować. – Odpowiedziała, nie patrząc na niego. Zamiast tego wyjęła z kieszeni spodni klucze z breloczkiem z Falun i cisnęła nimi w jego stronę. – Szczęścia.
Chwilę później już jej nie było. Coś powstrzymywało Richarda przed tym, żeby za nią biec. Może obawa, że usłyszy jeszcze kilka gorzkich słów na swój temat. A może to, co przez tę niecałą godzinę burzy zdążył zobaczyć w jej oczach- ból i rozczarowanie.
Zadzwonił do niej tego samego dnia, wcześniej wypijając w pobliskim pubie dwa mocne drinki dla odwagi.
- Odbieram tylko ten jeden raz, żebyś więcej już do mnie nie dzwonił.
- Agnes…proszę cię, pogadajmy. Czy chwila rozmowy to taki wielki problem?
- A może problem leży właśnie gdzieś w tobie, co Richard?
- We mnie?
Zaśmiała się. Może też siedziała właśnie przy barze i trzymała w drugiej ręce drinka?
- Masz rację, gadam głupoty. Chodzi przecież o to, że to ty cały jesteś jednym wielkim problemem.
Dźwięk tamtego zakończonego połączenia jeszcze przez długi czas miał go budzić w nocy.


***

Dotrzymała obietnicy.
Systematycznie odrzucała każdy jego telefon, a kiedy pomiędzy treningami pojechał do niej do Austrii, udawała, że nie ma jej w domu. Richard był tego pewien, bo wcześniej zmusił się do zapytania o to Krafta i wedle zdobytych informacji tego samego ranka cała kadra wróciła ze zgrupowania. W dodatku w jej oknie odbijało się przygaszone światło. Stał pod bramą kilka godzin, z każdą kolejną minutą czując, że jest coraz bardziej żałosny. Aż w końcu dostał sms-a o krótkiej i prostej treści: „wynoś się”.
Chciał posłuchać Agnes i wytrzymał dokładnie do pierwszych zawodów w sezonie. W Klingenthal zdobył się na odwagę jeszcze przed rozpoczęciem pierwszego treningu. Długo nie potrafił wytłumaczyć sobie, dlaczego właśnie wtedy postanowił spróbować raz jeszcze.
Może dlatego, że Agnes zupełnie jak podczas tamtej nocy w Słowenii miała włosy związane w krzywego warkocza? A może dlatego, że kiedy przebiegła obok niego z kurtką dla któregoś ze swoich podopiecznych, to poczuł zapach jej piżmowych perfum?
Po prostu poszedł za nią, zupełnie bezmyślnie, w stronę austriackiego domku, a potem do niego wszedł, zanim zdążyła zareagować. Jasne, to może nie był najbardziej przemyślany plan, a już na pewno nie na tamten moment. Ale łudził się, że jakoś to będzie.
Ten sam lodowaty wzrok Agnes szybko pozbawił go nadziei.
- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć.- zaczął, chowając drżące jak na złość dłonie do kieszeni kurtki.
- To po co tu przyszedłeś?
- Agnes…
Pewnie znów brzmiał jak skomlący kundel. W ogóle miał wrażenie, że ostatnio jedyne, co robi, to skomle i miota się między kolejnymi błędami.
- Skończmy to, ok.?
Wyminęła go i już stała przy drzwiach. Opuściła głowę i uparcie wpatrywała się w czubki swoich sportowych butów. Miał jej tyle do powiedzenia! Ale nie potrafił przebić się prze barierę, którą z sukcesem wokół siebie zbudowała. Czuł doskonale, że każde jego kolejne słowo nie doczeka się innej odpowiedzi niż cisza.
- Chciałem dobrze.
Podniosła na chwilę wzrok. Niechlujnie związane kosmyki włosów zasłaniały jej policzki, ale mógłby przysiąc, że są pewnie ogniście czerwone. Jak zawsze, gdy się denerowała.
- A wyszło tak, że znów poczułam się osaczona.- Wychrypiała cicho.
Tym razem nie musiała zmuszać go do wyjścia. Sam był świadomy, że powinien to zrobić. Szkoda, że wcześniej nie osiągnął choćby podobnej umiejętności oceny własnych działań. Może zaoszczędziłby jej rozczarowania.

***



 Trudno było przyznać się przed samą sobą, że brakuje jej Richarda. Że czasami w chłodne wieczory, kiedy wracała do pustego mieszkania, z chęcią posłuchałaby tej jego czczej gadaniny i że – o zgrozo!- w ogóle brakuje jej całej otoczki, którą Richard Freitag wprowadził do jej życia.
Nie była do końca pewna, czy określić się przez to mianem bycia żałosną, czy też zignorować całkowicie fakt, że wpuściła do swojego życia Richarda. Bo czy cokolwiek przemawiało za tym, że może im się udać?
Zdecydowanie więcej było przesłanek, które bezlitośnie punktowały kolejne różnice i przeszkody. Nie była już w stanie zliczyć bezsennych nocy, które spędziła na wypominaniu sobie własnej naiwności.
- Zostawiłem ci obiad w piekarniku…- ojciec usiadł obok niej na kanapie. Zauważyła, że zaledwie godzinę po przyjściu z dyżuru, był już przebrany i gotowy do wyjścia na kolejny. I pewnie powinna znów powiedzieć mu całą tę stałą regułkę o tym, że pracuje ponad normę, że powinien wypocząć, wziąć wolne, ale…nie potrafiła.
Być może dlatego, że doskonale go rozumiała. Sama stosowała tę samą metodę, by zapomnieć. Dwoje zranionych pracoholików pod jednym dachem- to mógłby być świetny motyw przewodni filmu.
A może też dlatego, że zwyczajnie była już zmęczona ciągłym braniem odpowiedzialności za ludzi, którzy powinni to robić wobec niej.
- Dzięki, ale chyba zjem coś w czasie drogi. Lecimy dziś do Norwegii.
- Przecież pamiętam…
-  Posłuchaj tato…- Zaczęła szybko, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. – Przepraszam, że ostatnio nie rozmawiamy. To moja wina. Chyba powinnam…
Spojrzała na ojca, który automatycznymi ruchami skubał rąbek swojego wytartego szalika i zrobiło się jej go żal. Nie potrafiła bezdusznie oznajmić mu, że powinna się wyprowadzić.
- Chyba powinnam spędzać z tobą więcej czasu.
- Nie przejmuj się. Nic takiego się nie dzieje.
- Właśnie o to chodzi!
Krzyknęła chyba głośniej, niż zamierzała, bo ojciec aż się wzdrygnął. Dawno w tym domu nie było słychać niczego poza zduszonymi półsłówkami i paradoksalnie Agnes poczuła się lepiej. Jakby wyrzuciła z siebie coś, co ją nieznośnie uwierało.
- Chodzi właśnie o to, że my cały czas udajemy, że nic się  nie stało. A przecież to nieprawda. Ja zakończyłam związek, który…- Agnes westchnęła. Należało to wreszcie głośno powiedzieć. – Który pierwszy raz od bardzo dawna dawał jakiekolwiek nadzieje na przyszłość. Ciebie brutalnie pozbawiła złudzeń żona. Którą dalej kochasz, co?
Ralph pokiwał jedynie głową. A potem zupełnie niespodziewanie objął Agnes ramieniem i przyciągnął bliżej siebie.
- Tato…
- Jestem totalnym naiwniakiem, wiem. Pewnie nikt inny przez tyle lat nie dawałby wmawiać sobie takich kłamstw.
- To nie twoja wina.- Powiedziała pewnym głosem, uśmiechając się delikatnie spod opadających na twarz kosmyków włosów.
- I zupełnie zapomniałem o tobie. A powinienem jechać i nakopać temu całemu Richardowi. Potem przywlec go tutaj za te jego rozczochrane włosy, żeby klęczał przed tobą i przepraszał.
Ralph Fauke mówił to z widocznym przekonaniem, ale na samą myśl o czymś takim, Agnes musiała zduszać śmiech. Jeśli miałaby wskazać osobę, która najmocniej na świecie brzydzi się przemocą byłby nią właśnie jej ojciec.
- Rozmawialiście w ogóle ze sobą po tym rozstaniu?
Agnes zastanowiła się. Jeśli liczyć te setki telefonów, wiadomości i nagrań, które wysłał jej ten skończony kretyn- można by uznać, że mieli ciągły kontakt. Jeśli zaś wziąć pod uwagę, że nie odpowiedziała na żadną z nich i nie odebrała ani jednego telefonu- nie rozmawiali od kilku miesięcy. Szczęśliwie udawało się jej też do tej pory ignorować go podczas konkursów, nawet, jeśli jak zwykle gapił się na nią z oddali tym swoim błagalnym wzrokiem. Oczywiście jeśli wykluczyć jeden czy dwa incydenty.
- Nie było okazji- odpowiedziała w końcu.
- Może byłoby ci łatwiej, gdybyście wytłumaczyli sobie…
- Nie ma czego tłumaczyć.- Przerwała mu szybko i zdecydowanie. Naprawdę, nie zamierzała teraz słuchać ponownie tego, co Richard ma na swoją obronę. Fakt był taki, że zachował się jak pieprzony egoista i pewnie taki właśnie był w głębi siebie.
- Mary przylatuje za tydzień.
W zamiarze ta zmiana tematu miała być pewnie czymś pomocnym, ale efekt okazał się odwrotny.
- Mamy pierwszą- i oby ostatnią- rozprawę rozwodową.
- Przykro mi, tato.
- Niepotrzebnie. Ja czuję się z tym chyba coraz lepiej.
Zazdrościła mu, bo ona z kolei wraz z upływającym czasem czuła się tylko gorzej. Jasne, pewnie zareagowała wtedy zbyt gwałtownie i zbyt emocjonalnie, ale to nie przekreślało faktu, że cholernie zawiodła się na Freitagu.
Każdy z dwóch lotów do Lillehammer spędziła zapętlając wciąż jedną i tę samą playlistę, z której przezornie usunęła piosenki kojarzące się z kilkoma całkiem udanymi miesiącami. Można powiedzieć, że była ekspertką od wyłączania wspomnień.
- Przepraszam.- Powiedział ktoś po niemiecku, przechodząc obok niej z pokrowcem z nartami.
Spojrzała w tamtą stronę, choć doskonale wiedziała, że powinna tego unikać. Niemcy lecieli tym samym samolotem i choć nie widziała wśród nich Richarda, to i tak nie czuła się komfortowo w ich towarzystwie.
- Może pomogę?- Sevrin Freund zaproponował tym swoim uprzejmym tonem, który miała okazję już całkiem nieźle poznać.
Starała się wyglądać na niewzruszoną, ale w każdy możliwy sposób trzymała całe naręcze toreb, a żaden z jej- podobno- kadrowych kolegów jeszcze nie przeszedł przez odprawę. Severin wziął od niej największy pakunek, przerzucając go sobie przez ramię.
- Richard przylatuje dopiero wieczorem.
- Nie pytałam.- zapewniła szybko i gorliwie.
Rany, to musiało wypaść naprawdę żałośnie.
Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony jej reakcją. Nie znała go na tyle dobre, by stwierdzić, czy to dobrze. Richard opowiadał zawsze o nim w samych superlatywach i ona też po kilku spotkaniach miała o nim dobre zdanie. Ale nie była to na tyle rozwinięta znajomość, by bezbłędnie odczytywać intencje.
- Oczywiście, że nie pytałaś.- Potwierdził. Położył wszystkie bagaże na ziemi, obok rzędu metalowych ławek. Musieli zaczekać na resztę. – Ale stwierdziłem, że trochę informacji nie zaszkodzi. Myliłem się?
- Chyba nie liczysz na to, że przyznam ci rację i pochwalę spryt i inteligencję.
- Właśnie na takie słowa czekałem.- Odpowiedział.
Zastanawiała się, czy wszyscy Niemcy byli tacy pokręceni.
- Wiesz, że będziemy w jednym hotelu?
- Wiem. Dlatego dopilnujcie go, żeby…- Wiedziała doskonale, co powinna powiedzieć, ale zawahała się. Wzięła głęboki oddech.- Żeby dał mi spokój.
Severin nie wyglądał na przekonanego, ale to naprawdę nie był już jej problem. Gorzej, że przy każdej takiej sytuacji coraz więcej czasu zabierało jej przekonanie samej siebie.

***



Do Norwegii dotarł z kilkugodzinnym opóźnieniem. Było już ciemno, wiał przenikliwie zimny wiatr, a ledwo co zaleczone przeziębienie nie pozwalało mu jeszcze swobodnie oddychać. Może i potrzebował chwili przerwy, krótkiego restartu. Tyle, że nie od skoków, a od cotygodniowego obserwowania Agnes z daleka i patrzenia na to, jak za wszelką cenę unika choćby spojrzenia w jego stronę.
Zresztą sam unikał patrzenia w lustro.
Na parkingu czekała zamówiona dla niego taksówka. Upchnął sportową torbę na siedzeniu obok i w duchu dziękował opatrzności, że kierowca nie należał do tego zdecydowanie zbyt często spotykanego rodzaju ciekawskich kolesi, którzy zgrywają ekspertów w każdej dziedzinie. Mógł spokojnie przyłożył czoło do zimnej szyby i tak, jak często robił to w ostatnim czasie, powtarzać cicho:
- Jesteś jednym wielkim pproblemem.
Zabawne, że potrafił powtórzyć słowa usłyszane dobre 4 miesięcy temu, a nie był w stanie odtworzyć kilku zdań, które milion razy monotonnym głosem wygłaszał w jego stronę Schuster na ostatnim treningu.
Rany, zaczynał mieć tak samo dołujące myśli, jak Severin, kiedy zostawiła go Ingrid.
Szybko przejechali przez miasto, choć wolałby, żeby jeszcze trochę to potrwało. Nie był w nastroju na żarty i granie w chińczyka z Wellingerem.
- Lepiej usiądź.- Powiedział Severin, chyba zastępując tym przywitanie.
On jednak stał, opierając się o framugę drzwi. Wziął kilka głębokich oddechów, bo przeczuwał, co zaraz się zacznie: podnoszący na duchu wykład.
- Agnes mieszka piętro wyżej.
Ćmiący ból w okolicach skroni, który męczył go od rana, od razu uderzył ze zdwojoną siłą.
- I?- zapytał ostro i w tej samej chwili tego pożałował. Zachowywał się jak kretyn.
- Taka okazja może się długo nie powtórzyć.- Stwierdził mentorskim tonem Wellinger, przysiadając na łóżku Severina. Richard nie miał pojęcia, czy ktoś w ogóle pozwolił mu wejść do ich pokoju albo chociaż go zawołał.
- Młody ma rację. Na skoczni wystarczyło, że odeszła parę kroków i już nie musiała cię słuchać. Tutaj może być z tym problem.- Poparł go Freund.
- I niby jak chcecie to zrobić? Przecież Agnes w życiu nie odbierze ode mnie telefonu, ani tutaj dobrowolnie nie przyjdzie.
Obaj koledzy popatrzyli na niego z politowaniem. Zupełnie jak każdy nauczyciel przez wszystkie szkolne lata, kiedy próbował nadrabiać braki w wiedzy mówieniem byle czego.
- Dawaj jej numer.
- Mówiłem już wam, że…
- Nie gadaj tyle, tylko dawaj.- Severin niemal wyrwał mu z ręki telefon, a potem podyktował cyfry Wellingerowi, który już chwilę potem trzymał swoją komórkę przy uchu.
- Halo? Agnes?- powiedział to takim żałosnym i desperackim tonem głosu, że Richardowi już zrobiło się go żal. – Musisz nam pilnie pomóc, bo stało się nieszczęście. Severin wywrócił się….eeeee…..- i tu Andreas się zaciął. Patrzył błagalnie w ich stronę, Freund zaczął dawać mu jakieś znaki rękoma, ale tamten wcale nie wyglądał tak, jakby cokolwiek z tego rozumiał. – Wywrócił się po wyjściu z wanny!- krzyknął wreszcie. – Chyba zrobił coś sobie z kolanem, a cały nasz sztab gdzieś wyszedł…
Przez chwilę nasłuchiwali odpowiedzi z drugiej strony, ale wiele z niej nie usłyszeli.
- Nie, nie, Richard jeszcze nie dojechał z lotniska. Proszę, Agnes…- Wellinger podszedł do Severina, a potem niespodziewanie nadepnął mu na stopę.
- Ała!
- Słyszysz? On już nie może wytrzymać z bólu! To głowa rodziny, ze skoków musi utrzymać noworodka!
Zakończył połączenie z szerokim uśmiechem na twarzy. Szczerze wątpił w to, że Agnes naprawdę dała się nabrać i że zaraz tu przyjdzie. Ale może dlatego, że sam zbyt dobrze poznał Wellingera, by mu wierzyć.
- Wisisz mi 25 żetonów do cybergraja.
- A mi 25 kartonów pieluch.
- Dostaniecie po 50, o ile ona w ogóle się zjawi.
- Za jakąś godzinę będziesz bił nam pokłony w podzięce.

Niczego mocniej nie pragnął.

***



Być może od razu wyczuła podstęp. To jednak nie zatrzymało jej w klaustrofobicznie małym hotelowym pokoju. Przeciwnie- jakby pchało ją przed siebie. Poza tym, jeśli Freund naprawdę coś sobie zrobił, a ona wymówiłaby się swoją urażoną dumą- długo by sobie tego nie wybaczyła.
Zbiegła szybko po schodach, rezygnując wcześniej z windy, która dopiero co zjechała na parter. Plan polegał na tym, żeby załatwić sprawę jak najszybciej. Może nawet zdążył wrócić ktoś z ich sztabu, więc odeślą ją z krótkimi podziękowaniami za chęć pomocy. Będzie mogła wrócić do pokoju i znów, jak co wieczora, minuta po minucie analizować kilka ostatnich miesięcy.
- Dzięki, że tak szybko przyszłaś- Wellinger stał już przed wejściem do pokoju, rozglądając się na boki.
- Nie wiem, czy będę mogła w ogóle jakoś pomóc.
- Nie, wiesz, to chodzi tylko o to…- Andreas przejechał dłonią po i tak rozczochranych już włosach. – Żebyś zobaczyła, czy wszystko w porządku i…- znów się zawahał.
Zmrużyła oczy i dokładnie przyjrzała się chłopakowi.
- Powiedz mi, Wellinga, co wy tak właściwie kombinujecie?- użyła przy tym swojego wyćwiczonego do perfekcji tonu głosu, którego tak strasznie bali się wszyscy połamańcy z austriackiej kadry.
- My…nic! Nic! Chodź do środka, bo Severin leży i….
Nie zdążyła znów potraktować go podejrzliwym spojrzeniem, bo bezceremonialnie otworzył drzwi, popchnął ją lekko, a potem usłyszała jedynie dźwięk przekręcanego klucza.
- Agnes…
No tak. Gdyby to była jakaś pieprzona komedia romantyczna, to pewnie w tym pokoju czekałby na nią co najmniej Jaimie Lannister albo w ostateczności jakiś piękny książę z bajki. To było jednak jej niepoukładane życie, więc tuż obok stał Richard Freitag.
- Sam wymyśliłeś to całe przedstawienie?
-To nie ja!- zapewnił szybko. – To Severin pomyślał, że może lepiej będzie, jeśli spotkamy się tutaj. A ty przecież nie odbierasz ode mnie telefonów.
- Nie bez powodu, jak wiesz.
Usiadła na skraju zaścielonego łóżka, ale zaraz potem wstała i zaczęła krążyć od okna, do drzwi, które nadal były zamknięte. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca na tak małej przestrzeni, dzielonej z Richardem.
- Nie chciałem wtedy cię skrzywdzić.
Zbliżył się w jej stronę o parę kroków. Ale ona wciąż uparcie patrzyła w przeciwnym kierunku.
- Pomyślałem, że poczujesz się lepiej, jeśli…
- A jak ty byś się poczuł, gdybym pojechała do Seliny i powiedziała, że ma skończyć z zadręczaniem cię jej nastoletnimi problemami, bo ma od tego rodziców albo psychologa?!- Poczuła ogromną ulgę, gdy wreszcie wykrzyczała mu to, co od tych kilku miesięcy krążyło jej po głowie. Pod powiekami czuła pierwsze piekące krople, ale postanowiła, że tym razem nie da się im pokonać.
- Agnes…- dotknął delikatnie jej spierzchniętej od kilkugodzinnego stania na mrozie dłoni. Zrobił to prawie niewyczuwalnym gestem i paradoksalnie tym zyskał w jej oczach. Szybko nauczył się, jak wolno trwa kruszenie muru, który stawiała wokół siebie w takich sytuacjach. – Nie będę kłamał, że nie wiedziałem, co robię. Naprawdę w tamtym momencie myślałem, że to najlepsze wyjście. Nie mogłem już patrzeć na to, jak nie śpisz w nocy po każdym takim telefonie i jak zamykasz oczy na sam dźwięk motocykla.
Wzięła głęboki oddech, aż zapiekły ją płuca.
Naprawdę widział to wszystko? Zauważył, chociaż była pewna, że każdy cień z przeszłości ma pod kontrolą. Dostrzegł znacznie więcej, niż się jej wydawało.
- Doskonale wiesz, że musisz się od tego w końcu odciąć. Nie jesteś jej niczego winna.
Słyszała jego spokojny, miarowy oddech, a już chwilę później czuła na karku, kiedy objął ją od tyłu, kładąc swoją głowę na jej ramieniu.
Nie powinien tego robić. Nie pozwoliła mu na to, ale jednocześnie nie mogła pozbyć się wrażenia, że czekała, aż coś takiego zrobi.
- Przepraszam.- Miał zachrypnięty głos, ale powiedział to nie pozostawiając jej cienia wątpliwości, że mówi szczerze. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam…- mówił coraz ciszej, aż w końcu znów słyszała tylko oddech.
Nie miała zamiaru wyswobadzać się z jego uścisku. Mogłaby stać tak już na zawsze, byleby mieć gwarancję, że to rzeczywiście uchroni ją od duszącej rzeczywistości.
- Wrócisz?
- Richard, ja…- Prawdę mówiąc nie miała pojęcia, co powinna odpowiedzieć, ani jak powinna postąpić.
Zabrał swoje dłonie z jej bioder i zaczął uważnie się w nią wpatrywać. Czuła, że niemal topnieje pod wpływem tego spojrzenia, zwłaszcza teraz, kiedy już wiedziała, jak uważnym był obserwatorem.
- Nie wiem, czy powinnam mieszać ci znów w głowie. Może nie nadaję się już do związków.
- Gdybym tylko nie okazał się totalnym kretynem, to byłabyś pierwszą osobą, która wytrzymała ze mną tak długo. – Wyszczerzył się łobuzersko, wzruszając ramionami, jakby opowiadał zupełnie oczywistą historię. – Więc wydaje mi się, że jesteś ekspertem od związków. A na pewno od związków z Richardem Freitagiem.
Mimowolnie się zaśmiała. Bo właściwie dlaczego to właśnie przy nim, kilka miesięcy temu postanowiła spróbować? Dlaczego właśnie przy nim wyłączyła zupełnie podszepty sumienia i rozwagi?
- Mieszkanie stoi puste…-dodał cicho. – Przez ten czas mieszkałem u rodziców.
- Byłeś taki pewny, że w końcu znów ci ulegnę?
- Raczej wierzyłem w tę twoją inteligencję, o której tak często mówiłaś. No chyba, że to była jedna wielka bujda, co?
Zmrużył oczy i przekrzywił na bok głowę, czekając na odpowiedź. Dawno już nie widziała go z tak bliska. Wyraźnie schudł, choć mogłoby wydawać się to niemożliwe. Dostrzegała to jednak po zapadniętych policzkach. Jak to kiedyś powiedział? „Jestem z tych, którzy pod wpływem stresu przez kilka dni unikają jakiegokolwiek jedzenia”. Musiała dać mu nieźle popalić. Ona, którą ciągle w życiu spotykały same rozczarowania, okazała się wcale nie być taka święta. I kiedy dotarło to do niej, poczuła, że tym razem przynajmniej wie, co powinna zrobić.
- Przepraszam.- Krótkie słowo wybrzmiało pewnie i czysto.
Był wyraźnie zdziwiony, ale zauważyła też, że odprężył się- ramiona wyraźnie nie były już takie spięte i nie robił tysiąca małych kroków w miejscu.
- Powinnam inaczej zareagować.
- Wrócisz?
- Wrócę.