Marzec 2015
- Obiecaj mi, że
nie będziesz tego żałować.
Uniósł głowę i
spojrzał na nią zdziwiony, jakby niczego nie rozumiał. Powiedziała to pomiędzy
jednym a drugim westchnieniem, kiedy całował jej szyję.
- Obiecaj.-
powtórzyła z naciskiem.
Chyba nie miał
wyboru, prawda? Dokonał go kilka godzin wcześniej, pod ogromną słoweńską
skocznią, kiedy zapytał, czy spędzą razem wieczór.
- Obiecuję.
Później wiele
razy Agnes zastanawiała się, czy wiedział, na co się decyduje. Czy był
świadomy, że wraz z tamtym- całkiem niezłym, trzeba przyznać!- seksem w
hotelowym, wąskim łóżku, bierze na siebie całe jej popapranie, setki cieni z
przeszłości?
Nie planowała
zakochać się w Richardzie. Tak sobie przecież postanowiła- nie pozwolić nikomu
zburzyć bezpiecznego muru, który z sukcesem- jak była przekonana- mozolnie
budowała po najgorszym okresie jej życia. Miał być jedynie krótką i szybką
przygodą, która pozwoliłaby jej powrócić do świata żywych.
A jednak w
którymś momencie ostatnią rzeczą, jaka błądziła w jej myślach przed zaśnięciem,
było wspomnienie tamtej nocy w Planicy. Dziwnego poczucia szczęścia, które
zupełnie niespodziewanie i nagle wdarło się do jej życia. Przyjęła więc je,
chociaż mogła się domyślić, że w jej przypadku nie ma miejsca na takie
szczęśliwe zbiegi okoliczności.
Po Planicy, w
której Niemcy świętowali Kryształową Kulę zdobytą przez Freunda, nie wróciła
więc do domu, do Seefeld. Pojechała prosto do Oberstdofu i została na kilka dni
w małym, nieco pustym mieszkaniu Richarda.
Nie poznawała
samej siebie. Jakby nagle postanowiła udowodnić sobie, że jest gotowa na coś
więcej, niż jedna nocna przygoda.
- Śpisz?
Po prawie
siedmiu dniach zdążyła się nauczyć, że Richard często, a nawet bardzo często,
zadaje zupełnie bezsensowne pytania.
- Spałam, dopóki
mnie nie obudziłeś. Przypominam, że czeka mnie dziś kilkugodzinna jazda
pociągiem do Austrii.
- Będziesz
musiała zmienić plany. Jedziemy na narty.
Podniosła się z
łóżka, zasłaniając dłonią oczy, bo zdążył rozsunąć już żaluzje i słońce z całą
swoją siłą wpadało do pokoju. Stał tuż obok w czerwonej, kadrowej bluzie i
wyraźnie przydługich dżinsach. Jakby nic innego nie miał w szafie.
- Jest 9 rano,
kretynie. Daj mi spać.- Naciągnęła na siebie kołdrę, ale doskonale wiedziała
jak to się skończy. Chwilę później pościel wylądowała na podłodze, a obok niej
znalazł się Richard, wyraźnie dumny ze swojego pomysłu.
- Freitag, ja
nie żartuje. Dobrze wiesz, jak reaguję na krótki sen.
- Agneeeees!
Wymyśliłem świetny plan na weekend. To ostatnia szansa na narty w tym sezonie.
– zaczął mówić to tym tonem, którym pewnie do tej pory wyrywał każdą naiwną
małolatę, a który ją samą jedynie rozbawiał. Nie miała jednak serca, żeby mu o
tym powiedzieć. – Wstawaj, bo trzeba wyjechać jak najszybciej.
- Ale ja nie
potrafię.
- Nie potrafisz
wstać?
Popatrzyła na niego
z politowaniem.
- Nie potrafię
jeździć na nartach, nigdy tego nie robiłam.
- Całe życie
mieszkasz w górach i nigdy nie jeździłaś na nartach?
Już otworzyła
usta, żeby wyjaśnić mu w kilku słowach, że nie wszystko jest takie proste, jak
się mu wydaje, ale nie zrobiła tego. Jakoś nie miała ochoty wyjaśniać mu, że w
dzieciństwie nie było nikogo, kto znalazłby czas, żeby zabrać ją na narty, a w
szkole dzięki pomocy ojca- lekarza, była zwolniona z każdej lekcji wf-u, jeśli
tylko miała na to ochotę.
- Jakoś nie było
okazji.
Popatrzył na nią
z niedowierzaniem. Wzruszyła ramionami.
- W takim razie
nadrobimy to dzisiaj.
- Napisałam
tacie, że dzisiaj wracam. I tak zaczynał się martwić…
- Odwiozę cię
prosto do domu.- Zawinął na palec kosmyk jej włosów, a drugą ręką zaczął
zataczać koła na jej karku, aż po skórze w tym miejscu przeszły ją ciarki.
- To bez sensu,
żebyś jechał tyle kilometrów, skoro mogę…- nie dokończyła, bo nagle pocałował
ją, przyciągając bliżej siebie.
- Ale ja chcę.
I rzeczywiście,
pojechali wtedy na narty. Przez kilka dobrych godzin próbował ją nauczyć
utrzymania równowagi, a kiedy po raz pierwszy zjechała samodzielnie z górki
przeznaczonej dla dziecięcych szkółek, cieszył się niemal tak, jakby właśnie
wygrał złoto na igrzyskach.
Być może wtedy,
podczas wspólnej, długiej podróży do Austrii, pomyślała, że tym razem
uśmiechnęło się do niej szczęście. Że warto było choć raz wyłączyć rozum i zdać
się jedynie na uczucia i pragnienia. Wierzyła, naprawdę wierzyła, że ten
pokręcony koleś, który w Falun próbował poderwać ją przez naprawienie automatu
na słodycze, może być jakimś brakującym elementem jej układanki.
***
Przekonał ją do
siebie zadziwiająco niezachwianą wiarą we własne możliwości, jakby w ten sposób
otworzył jej oczy, że wraz z upływem czasu można wiele zmienić. I jeśli do tej
pory było coś, czego szczególnie jej brakowało- było to właśnie poczucie
własnej wartości. Powinno być wpajane od najmłodszych lat, na początku
zwłaszcza przez rodziców. Agnes wiedziała to wszystko doskonale. Przeczytała na
ten temat setki przereklamowanych książek, które jednak bezbłędnie wskazywały,
że osoby takie, jak ona, w geście samoobrony przyjmują niedostępną i chłodną
maskę.
Ile romantyzmu,
a ile przereklamowanej słodyczy było w tym, że przy tym niekoniecznie zabójczo
przystojnym i elokwentnym facecie mogła pokazać po raz pierwszy od dawna
odrobinę słabości?
Polubiła to.
- Przywiozłem
specjalnie dla ciebie.- Richard ledwie przekroczył próg jej rodzinnego domu, a
od razu postawił na stole papierową torbę, starannie zawiniętą u góry. - Z pozdrowieniami od mutti Freitag.- Ostatnie
głoski zdania zniekształciły się pod wpływem przeżuwanego właśnie pączka.
- Wiesz, że nie
jem takich rzeczy.
- Chyba nie
chcesz mi powiedzieć, że wiozłem te pączki przez dwa kraje tylko po to, żeby
samemu się nimi napchać?
Rzucił w jej
stronę pakunek ze słodkościami, a ona złapała go w ostatniej chwili. Kochała
słodycze, ale unikała ich jak ognia, od momentu, gdy 5 lat temu matka na widok
tego, jak je czekoladę, rzuciła w jej stronę, że figurę najwyraźniej odziedziczyła po rodzinie ojca. Wprowadziła
więc żelazną zasadę „zero słodyczy”.
- Z nas dwojga
to raczej ja powinienem żywić się tylko sałatą.
- Zjem potem,
ok.?
Nie pozwolił jej
przejść obok siebie. Pocałunki jak zawsze były szybkie i zachłanne. Czuła po
nich na ustach smak czekoladowej posypki, którą pokryte były pączki. Ale, o
dziwo, wcale jej to nie przeszkadzało.
- Przyznaj, że
to właśnie na to poleciałaś.- Szepnął, kiedy wplotła palce w jego włosy.
- Niby na co?
- Na
kruczoczarne włosy i… – Wyjaśnił oczywistym tonem, ale nie dała mu dokończyć.
Wolała znów
poczuć tamten czekoladowy smak.
***
Chyba nie
planowała opowiedzieć Richardowi o Nicolasie Kastnerze. Ani o tym wszystkim, co
bezpowrotnie ją zmieniło. Jakby łudziła się, że może pominąć coś takiego. Ale
cienie z przeszłości nie miały zamiaru jej opuszczać i coraz trudniejsze
stawało się udawanie, że jest zupełnie
normalna i niezniszczona. O dziwo, streszczenie mu całego swojego
dzieciństwa i kwestii matki przy butelce wina okazało się o wiele prostsze.
Richard dużo
rozumiał, a przynajmniej tak ją zapewniał.
- To trwało 4
lata. – Zaczęła, kiedy siedzieli razem na tarasie jego rodzinnym domu. Był
ciepły, lipcowy wieczór i pierwszy raz od dawna lato nie działało na Agnes
przygnębiająco. Wcześniej dała się przekonać na wyjazd do rodziców Richarda,
choć cały czas była zdania, że to jeszcze za wcześnie. Nie mogła mu jednak
odmówić, widząc, jak bardzo jest to dla niego ważne.
Rodzina była dla
Richarda ważniejsza chyba nawet od sportu. W ciągu nocy odbierał telefony od
przeżywającej nastoletnie rozterki siostry i wyjątkowo często dzwonił do
rodziców. Może opowiedział im o niej same dobre rzeczy, bo przywitali ją
naprawdę ciepło.
- Agnes,
posłuchaj…- wtrącił, kiedy zapadła dłuższa cisza, bo ona nie mogła przemóc się,
by dalej opowiadać. – Wiele razy dawałaś mi znać, że jest coś z przeszłości, o
czym nie chcesz mówić. I teraz tego nie musisz robić, jeśli nie masz ochoty.
- Chcę ci to
wyjaśnić. Bo może wtedy zrozumiesz te moje nagłe wyjazdy i dziwne telefony,
których nie odbieram przy tobie.
To brzmiało
rozsądnie i Agnes starała się przekonać samą siebie, że to naturalny krok w ich
związku.
- Miałam
osiemnaście lat, kiedy poznałam Nicolasa. To zabrzmi strasznie głupio, ale
byłam wtedy pewna, że jesteśmy dla siebie
stworzeni- wypowiedziała ostatnie słowa nie mogąc powstrzymać pogardliwego
śmiechu.
Bo to było
właśnie to, co przez długi czas czuła do siebie- pogarda, pomieszana z
obrzydzeniem, choć tak wiele osób próbowało wytłumaczyć jej, że tak nie powinno
być.
- Był 7 lat
starszy, pracował wtedy w policji i…- Agnes pokręciła głową z niedowierzaniem
nad swoją dawną naiwnością. – I byłam w niego wpatrzona jak w obrazek. Po
prostu go podziwiałam. To był ten rodzaj związku, gdzie masz głowę zwróconą
tylko w tę dobrą stronę, rozumiesz?
Richard
przytaknął. Nawet jeśli trudno było mu słuchać o jej wielkiej miłości do
innego, to nie dawał tego po sobie poznać. Jeszcze parę miesięcy temu nie
posądziłaby go o takie wyczucie sytuacji.
- Poza tym miał świetną
rodzinę. Matkę, która wprost mnie uwielbiała i zapraszała przy każdej możliwej
okazji, wyciągała na zakupy, kiedy Nicolas był na służbie. Irene zaczęła mi
zastępować moją własną matkę, która miała mnie od zawsze gdzieś.
Kilka samochodów
przejechało w oddali żwirowaną drogą, ale poza tym wokół panowała cisza. Wręcz
kojąca cisza, która pomagała jej w tej chwili zupełnie jak przed dwoma laty.
Ale tym razem czuła obok siebie obecność drugiej osoby, a delikatny uścisk
dłoni wzmacniał się, gdy tylko głos zaczynał jej bardziej drżeć.
- Rany, jak ja
go strasznie kochałam. Teraz wiem, że to nie mogło się dobrze skończyć. To nie
jest normalne, że nie zauważasz żadnych wad. Więc na początku wcale mnie nie
ruszyło, kiedy popchnął mnie na ścianę, bo zadzwoniłam do niego, kiedy był na
patrolu i…
- Co takiego?- Richard oderwał gwałtownie
swoją dłoń od jej dłoni i wstał z wiklinowej kanapy, na której siedzieli. – Jak
to „popchnął”?
- Przeprosił.
Zresztą, przepraszał potem za każdym razem, kiedy „przez przypadek” ścisnął
mnie z całej siły za ramię albo „niechcący” przytrzymał za włosy. Nie był
głupi, żeby uderzyć w twarz.
- Agnes, ja nie
rozumiem. Naprawdę nie jestem tego w stanie zrozumieć…- Usiadł obok niej,
wpatrując się uważnie w jej twarz. Doskonale wiedziała, co widział. Gdy o tym
opowiadała, oczy robiły się jej stalowo zimne. Zauważyła to kiedyś w lustrze w
gabinecie swojego terapeuty.
- Bo tego nie da
się zrozumieć. Nie mieszkaliśmy ze sobą, ale ja mimo to za każdym razem
wracałam, chodziłam z nim na rodzinne obiady i zapewniałam jego matkę, że
jesteśmy szczęśliwi. Bo według niego pewnie byliśmy. A ja nie chciałam stracić
tej namiastki normalności.
Odpaliła
papierosa, na którego miała ochotę od poprzedniego dnia. Kilka razy się
zaciągnęła, aż dłonie przestały jej drżeć. Wypracowała sobie tę taktykę
doskonale. Tylko nałogiem mogła pokonać demony, które wracały do jej głowy.
- Dwa lata temu,
we wrześniu coś we mnie pękło. Między czasie dałam się przekonać na wspólne
zamieszkanie. Cały czas miałam przed oczami jego rozwścieczoną twarz i dotarło
do mnie, że już go nie kocham. Tylko nienawidzę. Bo przez niego zaczęłam bać
się każdego nagłego dźwięku, nawet kroków na schodach, bo to oznaczało, że
wrócił z pracy i zaraz znów zrobi o coś awanturę. Ojcu ciągle wmawiałam, że to
studia mnie stresują, że tak zależy mi na tej pieprzonej fizjoterapii, że
zarywam noce i dlatego nie mam czasu go odwiedzić i wyglądam jak blady upiór.
- Co się wtedy
stało?
Chciała mu już
opowiedzieć i mieć to za sobą, ale słowa wcale nie chciały tak prosto płynąć.
Czuła jedynie suchość w gardle i palące łzy pod zaciśniętymi powiekami.
- Spakowałam
swoje rzeczy i pojechałam do ojca. Nicolasowi zostawiłam kartkę na stole w
kuchni, że to koniec i ma mnie nie szukać, bo pójdę na obdukcję ze śladami po
ostatniej kłótni. Oczywiście nie odpuścił, wsiadł na ten swój pieprzony motor i
pojechał mnie szukać.
Dopaliła resztkę
papierosa i wgniotła go z całej siły w ziemię z doniczki ogromnego kwiatka.
- Roztrzaskał
się na drzewie po przejechaniu kilku kilometrów.
Usłyszała, jak
Richard bierze głęboki oddech, a potem jeszcze jeden, tak samo gwałtowny. Czy
to była dobra reakcja? Chciałaby wiedzieć, ale mogła ją porównać jedynie z
reakcją z gabinetu psychiatry, tą profesjonalną, bo do tej pory nie
opowiedziała tego nikomu innemu.
- Kiedy
zadzwoniła do mnie Irene, czułam się jak najgorszy potwór. Ona opłakiwała syna,
a dla mnie to była najszczęśliwsza wiadomość od bardzo dawna. Myślałam, że
wreszcie dostał za swoje i kiedy potem na pogrzebie każdy mnie pocieszał, bo
łzy płynęły mi litrami, to czułam się jeszcze gorzej. Bo płakałam ze szczęścia.
Nie wiedziała
nawet kiedy, a znalazła się w ramionach Richarda, aż jego cienka koszulka
zrobiła się morka od jej łez. To było o wiele trudniejsze, niż się jej
wydawało.
- To tak, jakby
zginął przeze mnie. A ja jeszcze odczuwałam po tym radość, jakbym w ogóle nie
miała ludzkich uczuć.
- Przecież to
nieprawda. To on doprowadził cię do takiego stanu i jestem ciekawy jak
zareagowała na to ta cała Irene.
Agnes milczała.
Tu bowiem pojawiał się problem, który nadal się za nią ciągnął.
- Nie
powiedziałaś jej o tym, jaki był, prawda?
- A ty byś to
zrobił? Powiedziałbyś kobiecie, która straciła swoje jedyne dziecko, że tak
właściwie było potworem?
Tego właśnie się
bała. Nikt, kto nie przeszedł przez coś takiego, nie mógł jej zrozumieć. Irene
za długo była dla niej jak matka.
- To ona tak
często do mnie dzwoni i to z nią się spotykam. Nie potrafię odmówić, kiedy
znowu proponuje mi, żebym ją odwiedziła.
- Powiedz
jeszcze, że chodzicie razem na cmentarz…- Zaczął Richard, a kiedy odwróciła
wzrok w drugą stronę, aż się zapowietrzył. – Nie! Agnes!
- Jestem jej to
winna Richard. Przez rok chodziłam na terapię, żeby się z tym wszystkim uporać,
ale do dzisiaj wiem, że mogłam to inaczej rozegrać. Uporałam się z większością
wspomnień, przysięgam.- Zapewniła go szybko.
Tylko co, jeśli
i tak zdążyła go już wystarczająco wystraszyć? Okazało się bowiem, że niewiele
było w niej z tej beztroskiej, lubiącej zabawę dziewczyny, na którą się
kreowała. Dlaczego właściwie była pewna, że zrozumie? Dlaczego to właśnie on
miałby zrozumieć?
- Kiedy mój
psychiatra zasugerował, że powinnam znaleźć sobie zajęcie, które odciągnie moje
myśli od tego wszystkiego, poprosiłam o pomoc ojca. Liczyłam na pracę w jego klinice,
a on załatwił mi stołek fizjoterapeutki w kadrze skoczków, bo jeden z jego
kolegów pracuje w zarządzie związku.
Nie mówili już
wiele tamtej nocy. Czuła jednak, że Richard zaczął panicznie się o nią
troszczyć. Jakby wyzwoliła w nim najmocniejsze instynkty opiekuńcze.
Tamta rozmowa
zmieniła wszystko.
***
Telefon
zadzwonił dokładnie 17 sierpnia i Agnes miała potem wrażenie, że to był właśnie
dzień, kiedy wszystko zaczęło się nieuchronnie walić, niczym tanie kostki
domina. W normalnej sytuacji nie powinna być zdziwiona tym, że dzwoni do niej
jej własna matka. Ale sytuacja w jej rodzinie nigdy nie była normalna, toteż
niemal od razu poczuła, że nadchodzą kłopoty. A była już tego pewna, kiedy Mary
Wilson-Fauke zapowiedziała, że przylatuje następnego dnia, wieczornym lotem.
Piękna
skrzypaczka, członkini australijskiej Narodowej Orkiestry Symfonicznej- Mary
nie opuszczała tej swojej Australii tak łatwo. Właściwie Agnes uważała, że
matka do dziś żałuje, że 25 lat temu zgodziła się wyjechać na kilkumiesięczne
stypendium do Austrii, które zorganizowała jej Akademia Muzyczna. I że kiedy
podczas górskiej wycieczki złamała sobie paskudnie nogę, trafiła do miejscowej
kliniki i do gabinetu RalphaFauke. A już na pewno żałowała, że potem, jak to
kiedyś w przypływie szczerości określiła, „dała ponieść się chwili” i że przez
tę jedną chwilę kilka miesięcy później na świecie pojawiła się Agnes. Mary
wytrzymała w Seefeld 6 lat, z których jeśli by odjąć ciągłe wyjazdy do Wiednia
i Sidney, zostałoby pewnie parę miesięcy. Potem wyjechała, a raczej uciekła, na
inny, swój własny kontynent i karmiła ojca nadziejami, że związek na odległość
to w ich przypadku najlepsze wyjście. Ograniczała się do naprawdę rzadkich
wizyt, a z czasem nawet do coraz rzadszych telefonów.
Ojciec
starał się, jak tylko mógł. Agnes kochała go nad życie i wciąż nie mogła
zrozumieć, jak może przez tyle lat wciąż łudzić się, że jego małżeństwo to coś
więcej niż fikcja. Kiedy była całkiem mała, marzyła, że któregoś dnia matka
wróci i ogłosi, że znów będą mieszkać wszyscy razem. Potem czekała, aż
zaproponuje, by to oni przeprowadzili się do Sidney. A kiedy i to okazało się
jedynie naiwnymi mrzonkami, łudziła się, że zaprosi ją samą, choćby na wakacje.
Nic takiego nigdy nie nadeszło.
To
pewnie dlatego tak mocno związała się z całą rodziną Nicolasa, która dawała jej
przynajmniej namiastkę tego, czego tak bardzo jej brakowało. Irene chyba od
razu wyczuła wtedy, że Agnes jest spragniona aprobaty kogoś, kto mógłby być dla
niej matką.
Nie
cieszyła się na tamto spotkanie z Mary. Właściwie się go bała, bo ostatnio
widziała ją ponad 3 lata wcześniej, kiedy przyleciała razem ze swoją orkiestrą
na występ w Wiedniu. Poświęciła wtedy jej i ojcu cały jeden dzień. Agnes
zastanawiała się, jak będzie tym razem.
Umówiły
się oczywiście w najbardziej dziwacznej, wystawnej restauracji, do której sama
dobrowolnie by nie weszła. Kilka godzin zajęło jej znalezienie w szafie czegoś,
co mogłaby na siebie założyć, żeby nie za bardzo wyróżniać się z bogatego tłumu
i żeby…Tak właściwie, to żeby co? Wzbudzić podziw matki? Zasłużyć na jej
komplement, pochwałę? To było naprawdę żałosne.
Zauważyła
ją niemal od razu po wejściu. Starannie wyprostowane, jasne, pszeniczne włosy
sięgały jej za ramiona. Od rana padał deszcz, ale temperatura wcale nie była
tak niska, jednak miała na sobie gruby, ciężki i pewnie cholernie drogi sweter.
-
Cześć.
-
Agnes, jak miło cię widzieć.- Zmierzyła ją wzrokiem, kiedy usiadła naprzeciwko
niej przy okrągłym stoliku. - Zamówiłam nam już danie polecane przez szefa kuchni.
Co u ciebie?
Agnes
nie wiedziała, jak powinna się zachować. Prawda była taka, że nie znała dobrze
własnej matki, nie miały wspólnych tematów.
-
Wiedziałabyś, co się u mnie dzieje, gdybyś raczyła utrzymywać ze mną większy
kontakt, niż życzenia z okazji urodzin i świąt.
-
Wiesz, że jestem zajęta.
-
Przypominam, że jesteś moją matką.
-
A ja przypominam, że nie pracuje w osiedlowym sklepie- wtrąciła tym swoim
pretensjonalnym tonem.
- Ile razy w ciągu tych ostatnich
dziewiętnastu lat raczyłaś nas odwiedzić? Sześć? Osiem?- Agnes postanowiła użyć
argumentu, którego matka nie była w stanie odeprzeć. Doskonale wiedziała, gdzie
uderzyć. – Nie pojawiłaś się nawet na pogrzebie Nicolasa.
-
Agnes…- westchnęła Mary zmęczonym tonem. Teatralnym gestem owinęła się szczelniej
swetrem, mimo że siedziała tuż obok kominka. Zawsze taka była. Musiała pokazać,
jak bardzo źle czuje się tu, w Austrii, gdzie słońce nie paliło skóry jak na
plaży w Sydney. - Rozmawiałyśmy już o tym milion razy. To nie moja wina,
że odwołali wtedy lot.
-
Gdybyś jak zwykle nie przylatywała na ostatnią chwilę…
-
Wiem! -– syknęła Mary chyba głośniej, niż zamierzała, bo zaraz potem dodała,
już nieco ciszej:- Wiem i przepraszam.
-
Kiedy jedziesz do taty?
Mary
upiła spory łyk wody. To kilka sekund ciszy wysłało sygnał ostrzegawczy do
głowy Agnes. Bo to była cisza, która ewidentnie nie pasuje do zadanego pytania,
zwłaszcza w połączeniu ze wzrokiem nagle wbitym w blat białego stołu.
-
Mary?
Specjalnie
użyła jej imienia. Nie cierpiała się tak do niej zwracać i robiła to tylko
wtedy, gdy chciała podkreślić powagę sytuacji. Zawsze uważała to za dziwne, że
musi zwracać się do własnej matki po imieniu.
-
Chcę się rozwieść z twoim ojcem.
Powiedziała
to tak, jakby informowała ją o kupnie nowej pary butów. Z typową dla siebie
obojętnością i swobodą.
Agnes
poczuła, że w płucach brakuje jej tchu. Dłuższą chwilę zajęło jej, zanim
zdołała z siebie wyrzucić jakiekolwiek słowa, a i tak zapiekły ją one okrutnie.
-
Jak to r o z w i e
ś ć?
-
Daj spokój. Nie wmówisz mi chyba, że widzisz w tym małżeństwie jakikolwiek
sens.
-
Mamo!- krzyknęła i kilkoro ludzi w tej pożal się boże najlepszej
restauracji w mieście, popatrzyło na
nią z politowaniem.
Cóż
za doniosła chwila.
-
Po tylu latach, kiedy jak wierny kundel czekał na ciebie, ty chcesz mu zrobić
coś takiego?
Tak,
tak właśnie najlepiej można było opisać postawę ojca przez te wszystkie lata.
„Wierny kundel” może i nie brzmiało romantycznie i doniośle, ale taki właśnie
był Ralph Fauke.
Zgodził się na wszystko, byle Mary mogła być szczęśliwa i bez słowa skargi
czekał na jej nieliczne wizyty.
-
Nie rób ze mnie demona bez uczuć. Długo nad tym myślałam i wydaje mi się, że
rozwód wyjdzie na dobre przede wszystkim jemu…
-
Błagam! – Agnes zaśmiała się ironicznie, co na pierwszy rzut oka nie spodobało
się matce, bo wykrzywiła usta w nerwowym grymasie. Tu właśnie kończyły się jej
liberalne poglądy na temat wychowania. – Niby jak ma mu wyjść na dobre?
-
Może wreszcie wyjdzie do ludzi…- zaczęła Mary, wyraźnie zirytowana dociekliwymi
pytaniami córki. – Pozna kogoś…- dodała nieśmiało, ale w tej samej sekundzie
musiała tego pożałować.
-
Czyli o to chodzi.
-
Nie rozumiem.
-
Miej chociaż na tyle odwagi i się przyznaj.
-Jak
wolisz. Jason i ja chcemy się wreszcie pobrać.
Jeszcze
kilka lat temu po usłyszeniu takiej wiadomości, Agnes pewnie rozpłakałaby się i
prosiła matkę o zmianę decyzji. Tyle, że w którymś momencie dotarło do niej, że
to największa egoistka, jaką było dane jej poznać.
-
Powiedz jeszcze, że ma mniej niż 30 lat, jest surferem i pociąga cię głównie
jego osobowość.
-
Możesz sobie kpić.- Mary lekceważącym gestem odgarnęła włosy z czoła
niepokrytego nawet maleńką zmarszczką. – Proszę cię tylko, żebyś jakoś
przygotowała ojca…
-
O nie, nie, nie.- Przerwała jej szybko.
Czyżby
ją tym zaskoczyła?
-
Nie mam zamiaru niczego ci ułatwiać. Sama będziesz musiała spojrzeć mu w twarz
i powiedzieć, że przez ten czas, kiedy codziennie odkurzał twój pokój do
ćwiczeń w naszym mieszkaniu, ty pieprzyłaś się z jakimś młodym naiwniakiem.
Nie
miała ochoty patrzeć na Mary choćby przez kilka kolejnych minut. Robiło się jej
niedobrze, kiedy tylko niechcący uchwyciła jej spojrzenie.
-
Wychodzę.- Wzięła z oparcia krzesła starą torebkę z przetartym paskiem.
Zatrzymała się jeszcze na chwilę i prychnęła cicho, gdy coś do niej dotarło. –
Nawet nie zapytałaś, jak się teraz czuję i czy skończyłam terapię.
Nie
dała jej szansy na odpowiedź. Prawdę mówiąc nawet nie była ciekawa, co znów
wymyśli na swoją obronę.
Deszcz
padał coraz mocniej. Zupełnie jak tamtego popołudnia przed dwoma laty i może to
sprawiło, że kiedy zobaczyła kilka nieodebranych połączeń od dwóch różnych
numerów, oddzwoniła na ten należący do Irene Kastner, a nie do Richarda.
Znów.
***
Łudziła się, że
ojciec przyjmie wiadomość o czekającym go rozwodzie ze spokojem. Wmawiała
sobie, że przez tyle lat musiał zacząć coś podejrzewać, a przynajmniej przestać
robić sobie nadzieję. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Po spotkaniu z Mary
wziął niezapowiedziany urlop i przesiedział w swojej sypialni kilka następnych
dni. Nie potrafiła mu pomóc, choć próbowała wszystkiego- od rozmowy, do próśb.
W dodatku trwało Letnie Grand Prix i mimo wszystko przeżywali z Richardem
najlepszy czas ich związku. Jakby każdy kolejny trudny moment tylko mocniej ich
ze sobą wiązał.
Na początku
wzbudzali całkiem spore zainteresowanie. Nie rozumiała tego ani trochę, być
może dlatego, że dopóki nie zaczęła masować kolan tych wszystkich szaleńców,
kompletnie nie interesowała się ich sportem. Nie załapała nawet żadnym z nich w
miarę dobrego kontaktu, bojąc się dopuścić bliżej do siebie kogokolwiek. A oni
nagle zaczęli się o nią troszczyć, pytając, czy aby na pewno ten
„najdziwniejszy z Niemców jej nie skrzywdzi”.
Musiała
przyznać, że to było w pewien sposób urocze.
Zbliżał się
jednak wrzesień. Agnes wiedziała, co to oznacza. Rocznica śmierci Nicolasa
sprawiała, że Irene jeszcze mocniej była spragniona kontaktu z nią. Twierdziła,
że dzięki temu, ma przy sobie przynajmniej jego cząstkę, czym doprowadzała Agnes
niemal do mdłości. Znosiła te spotkania, wspomnienia człowieka, który zniszczył
ją niemal doszczętnie, a który w oczach swojej matki był chodzącym ideałem.
Była jej to winna.
Po huraganie Mary, który przybył w sierpniu
i był konsekwencją niemal całkowitego załamania się ojca, nadchodził kolejny.
Irene przeżywała wszystko paradoksalnie jeszcze mocniej, niż rok wcześniej.
Dzwoniła do niej z płaczem po kilka razy dziennie, aż w końcu Richard
powiedział, że nie powinna odbierać tych telefonów. Jakby to było takie proste.
Kilka dni
wcześniej wreszcie wynajęli z Richardem wymarzone mieszkanie na obrzeżach
Oberstdorfu, z widokiem rozpościerającym się na kompleks skoczni. Pomagał jej w
rozmowach z ojcem, a potem wydrukował dla niej zdjęcie Mary, do którego od
czasu do czasu rzucała ostrymi rzutkami.
Sam zresztą
wymyślił tę wspaniałą metodę uspokajającą.
Trwała burza,
ale mimo to snuli plany na przyszłość. Na czas zgrupowań w Austrii miała
zatrzymywać się u ojca. Poza tym wizja mieszkania w Niemczech wydawała się jej
jakby uzdrawiająca i uwalniająca.
Pojechała do
Irene dzień przed rocznicą i żałowała tego wyjątkowo mocno. Wróciła z głową
pełną piętrzących się, bolesnych wspomnień i wyrzutów sumienia. Nie dziwiła się
Richardowi, że nie mógł na to patrzeć i wyszedł. Ale nawet nie przyszło jej do
głowy, co miał zamiar zrobić.
***
Załatwił to
naprawdę szybko. Cała rozmowa nie trwała nawet godziny. Wyjaśnił to Agens następnego dnia, kiedy
wrócił. Nawet, jeśli bał się jej reakcji, to był z siebie dumny. Bo nareszcie
nie siedział bezczynnie i nie patrzył na to, jak cierpi, zaciskając z
bezradności pięści.
- Powiedziałem
jej wszystko.
- Richard…co
powiedziałeś? I komu?
- Powiedziałem
Irene Kastner, jaki naprawdę był jej syn, co ci zrobił. I zabroniłem się z tobą
kontaktować.
- Pojechałeś do
niej? Pojechałeś do niej tylko po to, żeby dowiedziała się prawdy od obcej
osoby?
- Musiałem to
zrobić.
-
Nie, Richard, nie miałeś prawa się wtrącać! Nie masz pojęcia...- Schowała
twarz w dłoniach, choć już wcześniej unikała jego wzroku. Miał wrażenie, jakby
coraz bardziej odgradzała się od niego i jego głupich pomysłów. – Jak ja w
ogóle mogłam myśleć, że cokolwiek z tego zrozumiesz.
-
Przecież zrobiłem to dla ciebie, Agnes.- To miało zabrzmieć poważnie, ale w
efekcie bardziej przypominało żałosny skowyt. Richard gorączkowo rozmyślał, co
powinien teraz zrobić, ale każda próba dotarcia do Agnes kończyła się fiaskiem.
– Proszę cię, porozmawiajmy normalnie.
-
Szkoda, że nie pomyślałeś o tym, zanim narobiłeś tego całego bałaganu!
-Nie
mogłaś mi wczoraj wszystkiego wyjaśnić?
-
Jesteś takim kretynem!- warknęła, odpychając go mocno, gdy spróbował obok niej
usiąść. Na pewno nabiła mu kolejnego siniaka. – Ostatnim, o czym chcę jeszcze
raz rozmawiać to całe bagno związane z Nicolasem jego wypadek i wszystko to, co
było potem. Zresztą, masz przy sobie oboje
rodziców, którzy jeżdżą za
tobą nawet na drugi koniec świata, oprowadzają gości po miejscach z
twojego dzieciństwa i siostrę, która jest wpatrzona w ciebie jak w
obrazek. Jak mogłam myśleć, że zrozumiesz…- Agnes wstała i zaczęła chodzić
w kółko. Nie byłby tak przerażony, gdyby była zwyczajnie zdenerwowana. Zbyt
dużo razy widział ją taką. Była jednak wyraźnie przybita, a na to Richard nie
był gotowy. – Właśnie o
to chodzi! Ty Nigdy tego nie zrozumiesz. Musiałbyś sam otwierać
jakiś pieprzony prezent na urodziny, wysłany, bo obiecany przyjazd matki jak
zwykle został odłożony. I musiałbyś przez długi czas żyć ze świadomością, że
być może właśnie przez ciebie ktoś zginął i przez to cierpi osoba, która choć
przez chwilę była dla ciebie jak matka.
-
Agnes…
-
Och, zamknij się już! Nigdy nie sądziłam, że jesteś choć trochę inteligentny,
więc mogłeś mi oszczędzić namacalnego dowodu.
Pewnie
powinien coś powiedzieć, ale w gardle czuł jedynie ogromną gulę. Siedział więc
nadal jak skończony kretyn, próbując choć na chwilę uchwycić spojrzenie Agnes.
-…Co…?
-
Ogłuchłeś? W y n o ś się.
Stał
pośrodku sterty walizek, kartonów i ubrań i przez dłuższą chwilę próbował
zrozumieć znaczenie dopiero co usłyszanych słów. Dopiero po chwili dotarło do
niego, że nie ma w nich żadnego drugiego dna.
Kolejny
raz zawalił.
-
Posłuchaj mnie.- Warknęła Agnes tuż przy jego uchu, chwytając go za rąbek
bordowej koszulki. Była od niego niższa o całe 10 centymetrów, ale w tamtej
chwili zdawała się przewyższać go co najmniej o głowę. – Nie cierpię
takich cwaniaczków jak ty, którzy wiedzą wszystko najlepiej. Byłoby lepiej,
gdybyś wtedy, pod hotelem w Falun trafił
tą pieprzoną śnieżką w nadjeżdżający samochód.
Nie
zdążył nawet odpowiedzieć, bo chwilę potem drzwi do łazienki zatrzasnęły się z
głuchym łoskotem.
-
Masz 10 minut, żeby spakować swoje rzeczy.
Być może
powinien właśnie wtedy chwycić pierwszą lepszą torbę, wrzucić do niej na oślep
kilka ubrań i usunąć się z oczu Agnes, żeby dać jej ochłonąć. Wiedziałby
przynajmniej gdzie jej potem szukać. Ale ciało wcale nie miało zamiaru się go
słuchać. Czuł wręcz, że z tego wszystkiego drętwieją mu dłonie, a nogi stają
się miękkie jak z waty. Usiadł na kupionym poprzedniego dnia szarym dywanie i
tak zastała go po równych 10 minutach Agnes, kiedy wyszła z łazienki.
- Rozumiem. –
Prychnęła lodowatym tonem. – W takim razie to ja nie będę ci przeszkadzać.
Sięgnęła do
szafy i wyjęła z niej sporą garść wieszaków, a potem cisnęła do otwartej
walizki. Zrobiła kilka takich sprawnych ruchów, aż zapełniła ją po brzegi.
Jeśli
kiedykolwiek wcześniej Richard myślał, że potrafi zapanować nad każdą sytuacją,
to w tamtym momencie musiał niemal całkowicie zweryfikować swoje przemyślenia.
- Agnes…
- Przestań
wreszcie skomleć!- wrzasnęła i choć pewnie chciała go w ten sposób pozbawić
złudzeń, to przeszkodziły jej w tym łzy, które zaczęły spływać po policzkach,
tworząc czarną, rozmazaną smugę, powstałą od tuszu do rzęs. – Daj mi się
przynajmniej spokojnie spakować!
Wyminęła go,
kiedy chciał złapać ją za rękę i wrzuciła do walizki jeszcze kilka rzeczy z
łazienki. Potem zasunęła ją, choć musiała się z tym chwilę namęczyć.
- Powiesz mi
przynajmniej, gdzie jedziesz?- zapytał, kiedy Agnes stała już przy drzwiach i
próbowała przenieść przez próg wyraźnie za ciężką dla niej walizkę.
- Nie powinno
cię to interesować. – Odpowiedziała, nie patrząc na niego. Zamiast tego wyjęła
z kieszeni spodni klucze z breloczkiem z Falun i cisnęła nimi w jego stronę. –
Szczęścia.
Chwilę później
już jej nie było. Coś powstrzymywało Richarda przed tym, żeby za nią biec. Może
obawa, że usłyszy jeszcze kilka gorzkich słów na swój temat. A może to, co
przez tę niecałą godzinę burzy zdążył zobaczyć w jej oczach- ból i
rozczarowanie.
Zadzwonił do
niej tego samego dnia, wcześniej wypijając w pobliskim pubie dwa mocne drinki
dla odwagi.
- Odbieram tylko
ten jeden raz, żebyś więcej już do mnie nie dzwonił.
- Agnes…proszę
cię, pogadajmy. Czy chwila rozmowy to taki wielki problem?
- A może problem
leży właśnie gdzieś w tobie, co Richard?
- We mnie?
Zaśmiała się.
Może też siedziała właśnie przy barze i trzymała w drugiej ręce drinka?
- Masz rację,
gadam głupoty. Chodzi przecież o to, że to ty cały jesteś jednym wielkim
problemem.
Dźwięk tamtego
zakończonego połączenia jeszcze przez długi czas miał go budzić w nocy.
Dotrzymała
obietnicy.
Systematycznie
odrzucała każdy jego telefon, a kiedy pomiędzy treningami pojechał do niej do
Austrii, udawała, że nie ma jej w domu. Richard był tego pewien, bo wcześniej
zmusił się do zapytania o to Krafta i wedle zdobytych informacji tego samego
ranka cała kadra wróciła ze zgrupowania. W dodatku w jej oknie odbijało się
przygaszone światło. Stał pod bramą kilka godzin, z każdą kolejną minutą
czując, że jest coraz bardziej żałosny. Aż w końcu dostał sms-a o krótkiej i
prostej treści: „wynoś się”.
Chciał posłuchać
Agnes i wytrzymał dokładnie do pierwszych zawodów w sezonie. W Klingenthal
zdobył się na odwagę jeszcze przed rozpoczęciem pierwszego treningu. Długo nie
potrafił wytłumaczyć sobie, dlaczego właśnie wtedy postanowił spróbować raz
jeszcze.
Może dlatego, że
Agnes zupełnie jak podczas tamtej nocy w Słowenii miała włosy związane w
krzywego warkocza? A może dlatego, że kiedy przebiegła obok niego z kurtką dla
któregoś ze swoich podopiecznych, to poczuł zapach jej piżmowych perfum?
Po prostu
poszedł za nią, zupełnie bezmyślnie, w stronę austriackiego domku, a potem do
niego wszedł, zanim zdążyła zareagować. Jasne, to może nie był najbardziej przemyślany
plan, a już na pewno nie na tamten moment. Ale łudził się, że jakoś to będzie.
Ten sam lodowaty
wzrok Agnes szybko pozbawił go nadziei.
- Wiem, że nie
chcesz mnie widzieć.- zaczął, chowając drżące jak na złość dłonie do kieszeni
kurtki.
- To po co tu
przyszedłeś?
- Agnes…
Pewnie znów
brzmiał jak skomlący kundel. W ogóle miał wrażenie, że ostatnio jedyne, co
robi, to skomle i miota się między kolejnymi błędami.
- Skończmy to, ok.?
Wyminęła go i
już stała przy drzwiach. Opuściła głowę i uparcie wpatrywała się w czubki
swoich sportowych butów. Miał jej tyle do powiedzenia! Ale nie potrafił przebić
się prze barierę, którą z sukcesem wokół siebie zbudowała. Czuł doskonale, że
każde jego kolejne słowo nie doczeka się innej odpowiedzi niż cisza.
- Chciałem
dobrze.
Podniosła na
chwilę wzrok. Niechlujnie związane kosmyki włosów zasłaniały jej policzki, ale
mógłby przysiąc, że są pewnie ogniście czerwone. Jak zawsze, gdy się
denerowała.
- A wyszło tak,
że znów poczułam się osaczona.- Wychrypiała cicho.
Tym razem nie
musiała zmuszać go do wyjścia. Sam był świadomy, że powinien to zrobić. Szkoda,
że wcześniej nie osiągnął choćby podobnej umiejętności oceny własnych działań.
Może zaoszczędziłby jej rozczarowania.
***
Nie
była do końca pewna, czy określić się przez to mianem bycia żałosną, czy też
zignorować całkowicie fakt, że wpuściła do swojego życia Richarda. Bo czy
cokolwiek przemawiało za tym, że może im się udać?
Zdecydowanie
więcej było przesłanek, które bezlitośnie punktowały kolejne różnice i
przeszkody. Nie była już w stanie zliczyć bezsennych nocy, które spędziła na
wypominaniu sobie własnej naiwności.
-
Zostawiłem ci obiad w piekarniku…- ojciec usiadł obok niej na kanapie.
Zauważyła, że zaledwie godzinę po przyjściu z dyżuru, był już przebrany i
gotowy do wyjścia na kolejny. I pewnie powinna znów powiedzieć mu całą tę stałą
regułkę o tym, że pracuje ponad normę, że powinien wypocząć, wziąć wolne, ale…nie potrafiła.
Być
może dlatego, że doskonale go rozumiała. Sama stosowała tę samą metodę, by
zapomnieć. Dwoje zranionych pracoholików pod jednym dachem- to mógłby być
świetny motyw przewodni filmu.
A
może też dlatego, że zwyczajnie była już zmęczona ciągłym braniem
odpowiedzialności za ludzi, którzy powinni to robić wobec niej.
-
Dzięki, ale chyba zjem coś w czasie drogi. Lecimy dziś do Norwegii.
-
Przecież pamiętam…
- Posłuchaj tato…- Zaczęła szybko, ale słowa
ugrzęzły jej w gardle. – Przepraszam, że ostatnio nie rozmawiamy. To moja wina.
Chyba powinnam…
Spojrzała
na ojca, który automatycznymi ruchami skubał rąbek swojego wytartego szalika i
zrobiło się jej go żal. Nie potrafiła bezdusznie oznajmić mu, że powinna się
wyprowadzić.
-
Chyba powinnam spędzać z tobą więcej czasu.
-
Nie przejmuj się. Nic takiego się nie dzieje.
-
Właśnie o to chodzi!
Krzyknęła
chyba głośniej, niż zamierzała, bo ojciec aż się wzdrygnął. Dawno w tym domu
nie było słychać niczego poza zduszonymi półsłówkami i paradoksalnie Agnes
poczuła się lepiej. Jakby wyrzuciła z siebie coś, co ją nieznośnie uwierało.
-
Chodzi właśnie o to, że my cały czas udajemy, że nic się nie stało. A przecież to nieprawda. Ja
zakończyłam związek, który…- Agnes westchnęła. Należało to wreszcie głośno
powiedzieć. – Który pierwszy raz od bardzo dawna dawał jakiekolwiek nadzieje na
przyszłość. Ciebie brutalnie pozbawiła złudzeń żona. Którą dalej kochasz, co?
Ralph
pokiwał jedynie głową. A potem zupełnie niespodziewanie objął Agnes ramieniem i
przyciągnął bliżej siebie.
-
Tato…
-
Jestem totalnym naiwniakiem, wiem. Pewnie nikt inny przez tyle lat nie dawałby
wmawiać sobie takich kłamstw.
-
To nie twoja wina.- Powiedziała pewnym głosem, uśmiechając się delikatnie spod
opadających na twarz kosmyków włosów.
-
I zupełnie zapomniałem o tobie. A powinienem jechać i nakopać temu całemu
Richardowi. Potem przywlec go tutaj za te jego rozczochrane włosy, żeby klęczał
przed tobą i przepraszał.
Ralph
Fauke mówił to z widocznym przekonaniem, ale na samą myśl o czymś takim, Agnes
musiała zduszać śmiech. Jeśli miałaby wskazać osobę, która najmocniej na
świecie brzydzi się przemocą byłby nią właśnie jej ojciec.
-
Rozmawialiście w ogóle ze sobą po tym rozstaniu?
Agnes
zastanowiła się. Jeśli liczyć te setki telefonów, wiadomości i nagrań, które
wysłał jej ten skończony kretyn- można by uznać, że mieli ciągły kontakt. Jeśli
zaś wziąć pod uwagę, że nie odpowiedziała na żadną z nich i nie odebrała ani
jednego telefonu- nie rozmawiali od kilku miesięcy. Szczęśliwie udawało się jej
też do tej pory ignorować go podczas konkursów, nawet, jeśli jak zwykle gapił
się na nią z oddali tym swoim błagalnym wzrokiem. Oczywiście jeśli wykluczyć
jeden czy dwa incydenty.
-
Nie było okazji- odpowiedziała w końcu.
-
Może byłoby ci łatwiej, gdybyście wytłumaczyli sobie…
-
Nie ma czego tłumaczyć.- Przerwała mu szybko i zdecydowanie. Naprawdę, nie
zamierzała teraz słuchać ponownie tego, co Richard ma na swoją obronę. Fakt był
taki, że zachował się jak pieprzony egoista i pewnie taki właśnie był w głębi
siebie.
-
Mary przylatuje za tydzień.
W
zamiarze ta zmiana tematu miała być pewnie czymś pomocnym, ale efekt okazał się
odwrotny.
-
Mamy pierwszą- i oby ostatnią- rozprawę rozwodową.
-
Przykro mi, tato.
-
Niepotrzebnie. Ja czuję się z tym chyba coraz lepiej.
Zazdrościła
mu, bo ona z kolei wraz z upływającym czasem czuła się tylko gorzej. Jasne,
pewnie zareagowała wtedy zbyt gwałtownie i zbyt emocjonalnie, ale to nie przekreślało
faktu, że cholernie zawiodła się na Freitagu.
Każdy
z dwóch lotów do Lillehammer spędziła zapętlając wciąż jedną i tę samą
playlistę, z której przezornie usunęła piosenki kojarzące się z kilkoma całkiem
udanymi miesiącami. Można powiedzieć, że była ekspertką od wyłączania
wspomnień.
-
Przepraszam.- Powiedział ktoś po niemiecku, przechodząc obok niej z pokrowcem z
nartami.
Spojrzała
w tamtą stronę, choć doskonale wiedziała, że powinna tego unikać. Niemcy
lecieli tym samym samolotem i choć nie widziała wśród nich Richarda, to i tak
nie czuła się komfortowo w ich towarzystwie.
-
Może pomogę?- Sevrin Freund zaproponował tym swoim uprzejmym tonem, który miała
okazję już całkiem nieźle poznać.
Starała
się wyglądać na niewzruszoną, ale w każdy możliwy sposób trzymała całe naręcze
toreb, a żaden z jej- podobno- kadrowych kolegów jeszcze nie przeszedł przez
odprawę. Severin wziął od niej największy pakunek, przerzucając go sobie przez
ramię.
-
Richard przylatuje dopiero wieczorem.
-
Nie pytałam.- zapewniła szybko i gorliwie.
Rany,
to musiało wypaść naprawdę żałośnie.
Uśmiechnął
się, wyraźnie rozbawiony jej reakcją. Nie znała go na tyle dobre, by
stwierdzić, czy to dobrze. Richard opowiadał zawsze o nim w samych
superlatywach i ona też po kilku spotkaniach miała o nim dobre zdanie. Ale nie
była to na tyle rozwinięta znajomość, by bezbłędnie odczytywać intencje.
-
Oczywiście, że nie pytałaś.- Potwierdził. Położył wszystkie bagaże na ziemi,
obok rzędu metalowych ławek. Musieli zaczekać na resztę. – Ale stwierdziłem, że
trochę informacji nie zaszkodzi. Myliłem się?
-
Chyba nie liczysz na to, że przyznam ci rację i pochwalę spryt i inteligencję.
-
Właśnie na takie słowa czekałem.- Odpowiedział.
Zastanawiała
się, czy wszyscy Niemcy byli tacy pokręceni.
-
Wiesz, że będziemy w jednym hotelu?
-
Wiem. Dlatego dopilnujcie go, żeby…- Wiedziała doskonale, co powinna
powiedzieć, ale zawahała się. Wzięła głęboki oddech.- Żeby dał mi spokój.
Severin
nie wyglądał na przekonanego, ale to naprawdę nie był już jej problem. Gorzej,
że przy każdej takiej sytuacji coraz więcej czasu zabierało jej przekonanie
samej siebie.
***
Do Norwegii
dotarł z kilkugodzinnym opóźnieniem. Było już ciemno, wiał przenikliwie zimny
wiatr, a ledwo co zaleczone przeziębienie nie pozwalało mu jeszcze swobodnie
oddychać. Może i potrzebował chwili przerwy, krótkiego restartu. Tyle, że nie
od skoków, a od cotygodniowego obserwowania Agnes z daleka i patrzenia na to,
jak za wszelką cenę unika choćby spojrzenia w jego stronę.
Zresztą sam
unikał patrzenia w lustro.
Na parkingu
czekała zamówiona dla niego taksówka. Upchnął sportową torbę na siedzeniu obok
i w duchu dziękował opatrzności, że kierowca nie należał do tego zdecydowanie
zbyt często spotykanego rodzaju ciekawskich kolesi, którzy zgrywają ekspertów w
każdej dziedzinie. Mógł spokojnie przyłożył czoło do zimnej szyby i tak, jak często
robił to w ostatnim czasie, powtarzać cicho:
- Jesteś jednym
wielkim pproblemem.
Zabawne, że
potrafił powtórzyć słowa usłyszane dobre 4 miesięcy temu, a nie był w stanie
odtworzyć kilku zdań, które milion razy monotonnym głosem wygłaszał w jego
stronę Schuster na ostatnim treningu.
Rany, zaczynał
mieć tak samo dołujące myśli, jak Severin, kiedy zostawiła go Ingrid.
Szybko
przejechali przez miasto, choć wolałby, żeby jeszcze trochę to potrwało. Nie
był w nastroju na żarty i granie w chińczyka z Wellingerem.
- Lepiej
usiądź.- Powiedział Severin, chyba zastępując tym przywitanie.
On jednak stał,
opierając się o framugę drzwi. Wziął kilka głębokich oddechów, bo przeczuwał,
co zaraz się zacznie: podnoszący na duchu wykład.
- Agnes mieszka
piętro wyżej.
Ćmiący ból w
okolicach skroni, który męczył go od rana, od razu uderzył ze zdwojoną siłą.
- I?- zapytał
ostro i w tej samej chwili tego pożałował. Zachowywał się jak kretyn.
- Taka okazja
może się długo nie powtórzyć.- Stwierdził mentorskim tonem Wellinger, przysiadając
na łóżku Severina. Richard nie miał pojęcia, czy ktoś w ogóle pozwolił mu wejść
do ich pokoju albo chociaż go zawołał.
- Młody ma
rację. Na skoczni wystarczyło, że odeszła parę kroków i już nie musiała cię
słuchać. Tutaj może być z tym problem.- Poparł go Freund.
- I niby jak
chcecie to zrobić? Przecież Agnes w życiu nie odbierze ode mnie telefonu, ani
tutaj dobrowolnie nie przyjdzie.
Obaj koledzy
popatrzyli na niego z politowaniem. Zupełnie jak każdy nauczyciel przez
wszystkie szkolne lata, kiedy próbował nadrabiać braki w wiedzy mówieniem byle
czego.
- Dawaj jej
numer.
- Mówiłem już
wam, że…
- Nie gadaj
tyle, tylko dawaj.- Severin niemal wyrwał mu z ręki telefon, a potem podyktował
cyfry Wellingerowi, który już chwilę potem trzymał swoją komórkę przy uchu.
- Halo? Agnes?-
powiedział to takim żałosnym i desperackim tonem głosu, że Richardowi już
zrobiło się go żal. – Musisz nam pilnie pomóc, bo stało się nieszczęście.
Severin wywrócił się….eeeee…..- i tu Andreas się zaciął. Patrzył błagalnie w
ich stronę, Freund zaczął dawać mu jakieś znaki rękoma, ale tamten wcale nie
wyglądał tak, jakby cokolwiek z tego rozumiał. – Wywrócił się po wyjściu z
wanny!- krzyknął wreszcie. – Chyba zrobił coś sobie z kolanem, a cały nasz
sztab gdzieś wyszedł…
Przez chwilę
nasłuchiwali odpowiedzi z drugiej strony, ale wiele z niej nie usłyszeli.
- Nie, nie,
Richard jeszcze nie dojechał z lotniska. Proszę, Agnes…- Wellinger podszedł do
Severina, a potem niespodziewanie nadepnął mu na stopę.
- Ała!
- Słyszysz? On
już nie może wytrzymać z bólu! To głowa rodziny, ze skoków musi utrzymać
noworodka!
Zakończył
połączenie z szerokim uśmiechem na twarzy. Szczerze wątpił w to, że Agnes
naprawdę dała się nabrać i że zaraz tu przyjdzie. Ale może dlatego, że sam zbyt
dobrze poznał Wellingera, by mu wierzyć.
- Wisisz mi 25
żetonów do cybergraja.
- A mi 25
kartonów pieluch.
- Dostaniecie po
50, o ile ona w ogóle się zjawi.
- Za jakąś
godzinę będziesz bił nam pokłony w podzięce.
Niczego mocniej
nie pragnął.
Być może od razu
wyczuła podstęp. To jednak nie zatrzymało jej w klaustrofobicznie małym
hotelowym pokoju. Przeciwnie- jakby pchało ją przed siebie. Poza tym, jeśli Freund
naprawdę coś sobie zrobił, a ona wymówiłaby się swoją urażoną dumą- długo by
sobie tego nie wybaczyła.
Zbiegła szybko
po schodach, rezygnując wcześniej z windy, która dopiero co zjechała na parter.
Plan polegał na tym, żeby załatwić sprawę jak najszybciej. Może nawet zdążył
wrócić ktoś z ich sztabu, więc odeślą ją z krótkimi podziękowaniami za chęć
pomocy. Będzie mogła wrócić do pokoju i znów, jak co wieczora, minuta po
minucie analizować kilka ostatnich miesięcy.
- Dzięki, że tak
szybko przyszłaś- Wellinger stał już przed wejściem do pokoju, rozglądając się
na boki.
- Nie wiem, czy
będę mogła w ogóle jakoś pomóc.
- Nie, wiesz, to
chodzi tylko o to…- Andreas przejechał dłonią po i tak rozczochranych już
włosach. – Żebyś zobaczyła, czy wszystko w porządku i…- znów się zawahał.
Zmrużyła oczy i
dokładnie przyjrzała się chłopakowi.
- Powiedz mi,
Wellinga, co wy tak właściwie kombinujecie?- użyła przy tym swojego
wyćwiczonego do perfekcji tonu głosu, którego tak strasznie bali się wszyscy
połamańcy z austriackiej kadry.
- My…nic! Nic!
Chodź do środka, bo Severin leży i….
Nie zdążyła znów
potraktować go podejrzliwym spojrzeniem, bo bezceremonialnie otworzył drzwi,
popchnął ją lekko, a potem usłyszała jedynie dźwięk przekręcanego klucza.
- Agnes…
No tak. Gdyby to
była jakaś pieprzona komedia romantyczna, to pewnie w tym pokoju czekałby na
nią co najmniej Jaimie Lannister albo w ostateczności jakiś piękny książę z
bajki. To było jednak jej niepoukładane życie, więc tuż obok stał Richard Freitag.
- Sam wymyśliłeś
to całe przedstawienie?
-To nie ja!-
zapewnił szybko. – To Severin pomyślał, że może lepiej będzie, jeśli spotkamy
się tutaj. A ty przecież nie odbierasz ode mnie telefonów.
- Nie bez
powodu, jak wiesz.
Usiadła na
skraju zaścielonego łóżka, ale zaraz potem wstała i zaczęła krążyć od okna, do
drzwi, które nadal były zamknięte. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca na tak
małej przestrzeni, dzielonej z Richardem.
- Nie chciałem
wtedy cię skrzywdzić.
Zbliżył się w
jej stronę o parę kroków. Ale ona wciąż uparcie patrzyła w przeciwnym kierunku.
- Pomyślałem, że
poczujesz się lepiej, jeśli…
- A jak ty byś
się poczuł, gdybym pojechała do Seliny i powiedziała, że ma skończyć z
zadręczaniem cię jej nastoletnimi problemami, bo ma od tego rodziców albo
psychologa?!- Poczuła ogromną ulgę, gdy wreszcie wykrzyczała mu to, co od tych
kilku miesięcy krążyło jej po głowie. Pod powiekami czuła pierwsze piekące
krople, ale postanowiła, że tym razem nie da się im pokonać.
- Agnes…-
dotknął delikatnie jej spierzchniętej od kilkugodzinnego stania na mrozie
dłoni. Zrobił to prawie niewyczuwalnym gestem i paradoksalnie tym zyskał w jej
oczach. Szybko nauczył się, jak wolno trwa kruszenie muru, który stawiała wokół
siebie w takich sytuacjach. – Nie będę kłamał, że nie wiedziałem, co robię.
Naprawdę w tamtym momencie myślałem, że to najlepsze wyjście. Nie mogłem już
patrzeć na to, jak nie śpisz w nocy po każdym takim telefonie i jak zamykasz
oczy na sam dźwięk motocykla.
Wzięła głęboki
oddech, aż zapiekły ją płuca.
Naprawdę widział
to wszystko? Zauważył, chociaż była pewna, że każdy cień z przeszłości ma pod
kontrolą. Dostrzegł znacznie więcej, niż się jej wydawało.
- Doskonale
wiesz, że musisz się od tego w końcu odciąć. Nie jesteś jej niczego winna.
Słyszała jego
spokojny, miarowy oddech, a już chwilę później czuła na karku, kiedy objął ją
od tyłu, kładąc swoją głowę na jej ramieniu.
Nie powinien
tego robić. Nie pozwoliła mu na to, ale jednocześnie nie mogła pozbyć się
wrażenia, że czekała, aż coś takiego zrobi.
- Przepraszam.-
Miał zachrypnięty głos, ale powiedział to nie pozostawiając jej cienia
wątpliwości, że mówi szczerze. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam…- mówił
coraz ciszej, aż w końcu znów słyszała tylko oddech.
Nie miała
zamiaru wyswobadzać się z jego uścisku. Mogłaby stać tak już na zawsze, byleby
mieć gwarancję, że to rzeczywiście uchroni ją od duszącej rzeczywistości.
- Wrócisz?
- Richard, ja…-
Prawdę mówiąc nie miała pojęcia, co powinna odpowiedzieć, ani jak powinna
postąpić.
Zabrał swoje dłonie
z jej bioder i zaczął uważnie się w nią wpatrywać. Czuła, że niemal topnieje
pod wpływem tego spojrzenia, zwłaszcza teraz, kiedy już wiedziała, jak uważnym
był obserwatorem.
- Nie wiem, czy
powinnam mieszać ci znów w głowie. Może nie nadaję się już do związków.
- Gdybym tylko
nie okazał się totalnym kretynem, to byłabyś pierwszą osobą, która wytrzymała
ze mną tak długo. – Wyszczerzył się łobuzersko, wzruszając ramionami, jakby
opowiadał zupełnie oczywistą historię. – Więc wydaje mi się, że jesteś ekspertem
od związków. A na pewno od związków z Richardem Freitagiem.
Mimowolnie się
zaśmiała. Bo właściwie dlaczego to właśnie przy nim, kilka miesięcy temu
postanowiła spróbować? Dlaczego właśnie przy nim wyłączyła zupełnie podszepty
sumienia i rozwagi?
- Mieszkanie
stoi puste…-dodał cicho. – Przez ten czas mieszkałem u rodziców.
- Byłeś taki
pewny, że w końcu znów ci ulegnę?
- Raczej
wierzyłem w tę twoją inteligencję, o której tak często mówiłaś. No chyba, że to
była jedna wielka bujda, co?
Zmrużył oczy i
przekrzywił na bok głowę, czekając na odpowiedź. Dawno już nie widziała go z
tak bliska. Wyraźnie schudł, choć mogłoby wydawać się to niemożliwe.
Dostrzegała to jednak po zapadniętych policzkach. Jak to kiedyś powiedział?
„Jestem z tych, którzy pod wpływem stresu przez kilka dni unikają
jakiegokolwiek jedzenia”. Musiała dać mu nieźle popalić. Ona, którą ciągle w
życiu spotykały same rozczarowania, okazała się wcale nie być taka święta. I
kiedy dotarło to do niej, poczuła, że tym razem przynajmniej wie, co powinna
zrobić.
- Przepraszam.-
Krótkie słowo wybrzmiało pewnie i czysto.
Był wyraźnie
zdziwiony, ale zauważyła też, że odprężył się- ramiona wyraźnie nie były już
takie spięte i nie robił tysiąca małych kroków w miejscu.
- Powinnam
inaczej zareagować.
- Wrócisz?
- Wrócę.