***
Nie wiedział dlaczego znów stał pod
zniszczoną, pokrytą napisami ścianą, uparcie wpatrując się w dość wąskie drzwi, teraz skąpane w
poświacie zachodzącego słońca. Delikatny chłód wieczoru zastąpił skwarne,
włoskie słońce i żar, pozwalając na coś więcej, niż jedynie usilne szukanie
cienia. A jednak Claudio Marchisio nie potrafił postawić choćby małego kroku. O
ile do tej pory mógł wmawiać sobie, że po prostu chowa się przed upałem, tak
teraz takie wytłumaczenie brzmiało po prostu głupio. Turyn bowiem o tej porze
zaczynał na dobre żyć. Ulice zapełniały się miejscowymi i turystami, a z
kawiarenek sączyła się wesoła, rytmiczna muzyka. Rozbawione głosy rozbrzmiewały
niemal z każdego kąta. Zazwyczaj Claudio uwielbiał wsłuchiwać się w cały ten
dobrze mu znany gwar, zazwyczaj wszystko to działało kojąco na jego nerwy, a w
niektóre wieczory pozwalało przenieść myśli na zupełnie inny tor. Zazwyczaj.
Zaśmiał się
cicho pod nosem, gdy dotarł do niego absurd sytuacji, w jakiej się znalazł. Gdyby
Roberta zobaczyła go w takim stanie, z pewnością odczułaby niemałą satysfakcję.
Rzuciłaby pogardliwe spojrzenie, to samo, którym obdarzyła go dokładnie kilka
miesięcy temu, kiedy zupełnie spokojnie oznajmiła, że ma dość. Następnego dnia
nie było już i jej i chłopców, ale Claudio był skłonny twierdzić, że tak będzie
lepiej. Nic nie męczyło go tak bardzo, jak usilne pilnowanie się na każdym
kroku, unikanie choćby widoku innych kobiet. Może i Roberta była jego
największą miłością, ale w pewnym momencie najzwyczajniej ich drogi rozeszły
się w zupełnie innym kierunku. Ona miała dom, dzieci i koleżanki, których on
tak bardzo nie cierpiał. Claudio na całe dnie zaszywał się na siłowni i
treningach, żeby wieczorami wychodzić na miasto z chłopakami z drużyny. W
niektóre dni zabierał Davide i Leonardo do zoo i na lody, łudząc się tym samym,
że wszystko wynagrodzi im w przyszłości. Lubił jednak świadomość, że podczas
meczu siedzą na trybunach w małych kopiach koszulek Juventusu i dzielnie
zaciskają kciuki, żeby na koniec z
radością wybiec mu naprzeciw. Roberta z reguły stała w miejscu i czekała, aż do
niej podejdzie, a potem jeszcze przez długi czas czuł na sobie zapach jej
perfum. Teraz był wolny. Tylko tak upragniona wolność jak na razie nie
przyniosła niczego, co dałoby mu pewność, że wszystko jest dobrze.
Carla Scozzari.
Wiedział jedynie tyle, że od prawie miesiąca pracowała w biurze dyrektora
sportowego klubu, codziennie rano kupowała w automacie kawę z podwójnym cukrem,
każdego dnia miała na nogach niebotycznie wysokie szpilki, wiedział też, że
miała najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział i mieszkała właśnie
tutaj- w dzielnicy Turynu, którą do tej pory omijał szerokim łukiem. Nie można
było znaleźć tu niczego innego poza ciosem w nos, więc to, że został do zmroku jedynie
zwiększał ryzyko. Tylko, że Claudio już od dawna nie zachowywał się jak kiedyś,
tracąc wrodzoną rozwagę i umiejętność wykręcania się z niebezpiecznych
sytuacji. Bonucci zawsze powtarzał mu, że nawet z najbardziej beznadziejnych
problemów wywinie się tak, że spadnie na cztery łapy i, musiał przyznać, miał
zupełną rację. Gdyby było inaczej, Roberta z pewnością nie zgodziłaby się na
rozwód bez orzeczenia o winie, a ciągnęłaby go od sądu do sądu, wyjawiając
wszystkie szczegóły ich życia. Tego natomiast Marchisio wolał uniknąć, nie tyle
ze wstydu, co z gorzkiego smaku porażki, który w niektóre noce uparcie go
męczył. Niemal ten sam towarzyszył mu teraz, kiedy drzwi do mieszkania Carli
nawet nie uchyliły się, gdy kila razy naciskał dzwonek, a potem wytrwale pukał
w nie pięścią. Wedle grafiku, który udało się mu podpatrzeć w klubie, Scozzari
powinna wrócić do domu dokładnie półtorej godziny temu. Nie lubił czekać,
nienawidził, gdy coś szło nie tak, jak zakładał wcześniej ściśle ustalony plan.
Z drugiej strony nie zamierzał się poddawać. Carla zdecydowanie wydawała się
tego warta.
- Co ty tu
robisz?
Drgnął lekko i
odwrócił głowę w stronę, z której doszedł go zdziwiony i, jak zdążył już jakiś
czas temu dostrzec, melodyjny głos. Uśmiechnął się krzywo i poprawił opadające
na czoło włosy, nieco mokre od gorącego powietrza.
- Powiedzmy, że
postanowiłem cię odwiedzić, skoro tak szybko przeszliśmy na ty. Ładna
miejscówka.- Wskazał dłonią na odrapane mury kamienicy jakby od niechcenia.
Carla wzruszyła
beznamiętnie ramionami, ale szybko zauważył, że jest zdenerwowana, bo co rusz
zawijała na palec kosmyki włosów i niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
Nie zamierzał od razu dawać jej jakichkolwiek wyjaśnień, głównie dlatego, że
uwielbiał świadomość, że ma nad nią pewną przewagę. Był górą i wiedział, że
musi zrobić wszystko, żeby tak pozostało. Tak zakładała sprawdzona wielokrotnie
taktyka, Claudio zaś ufał sobie jak nikomu innemu.
- Jeśli masz
jakieś sprawy klubowe, to przyjdź jutro. Pracę skończyłam jakieś…- zaśmiała się
nieco ironicznie i spojrzała na zegarek, zapięty na lewej ręce- Jakieś dwie
godziny temu. Ostatecznie możesz zadzwonić do Marotty, ja nie mam zbyt wiele do
powiedzenia- wyrecytowała na jednym oddechu i wreszcie spojrzała wprost na
niego.
- Daj spokój.
Gdybym chciał słuchać zrzędliwego pieprzenia Marotty, poszedłbym do niego
wcześniej. Zresztą, twój kochany wujek…
- Skąd wiesz, że
to mój wujek?- przerwała mu szybko ostrym tonem. Ciemne oczy zaszkliły się
gniewem i Claudio był skłonny przysiąc, że stały się przez to jeszcze bardziej
pociągające, niż zazwyczaj.
- Myślisz, że
nikomu nie wydało się podejrzane, że młoda, nikomu nieznana dziewczyna nagle
znalazła się w biurze rzecznika prasowego klubu? Skarbie, na twoje miejsce od
zawsze były setki chętnych, w tym tych z ładnymi buziami. Plotki między
facetami rozchodzą się szybciej, niż gdziekolwiek. Podejrzewam, że nie
chciałaś, by ktoś o tym się dowiedział?
- Jakbyś zgadł-
prychnęła, układając usta w krzywy uśmiech. – Ale do rzeczy. Po co w takim
razie przyszedłeś, panie Marchisio?
- Lubię poznawać
ludzi, z którymi, można powiedzieć, pracuję.
- Widziałam cię
dotąd tylko raz, nie licząc papierów, na których widniejesz, a które codziennie
przerzucam chyba tonami.
- Ale to nie
oznacza, że ja nie widziałem ciebie.
Nastała chwilowa
cisza, zakłócana tylko jej niespokojnym, przyspieszonym oddechem oraz jego
miarowym i opanowanym. Nie był do końca pewien, czy przełamał już pierwsze
lody, bo wyglądało na to, że Carla jest nieco bardziej skomplikowana. Zmierzył
ją spojrzeniem od góry do dołu, zatrzymując dłużej wzrok na zgrabnych nogach i
dość krótkiej sukience. A więc musiała się przebrać, bo doskonale pamiętał, że
widział ją dziś w ciemnych dżinsach i niebieskiej koszuli. Włosy też miała
inne, teraz rozpuszczone, a nie splecione w luźnego koka.
- Może mógłbym
wprosić się na małą kawę?- zapytał, choć przecież kawy nienawidził.
- Właściwie to
nie powinnam tego robić. Oddzielanie życia zawodowego od prywatnego i takie tam.
Zresztą, z tego co wiem, ty niezbyt to rozumiesz.
- A co takiego
wiesz?
- Że...-
zaśmiała się swobodnie. – Cóż, że lubisz klubowe znajomości.
- To co z tą
kawą?- postanowił nie pozwolić jej na odejście od tego, po co tu przyszedł.
Carla jeszcze tej nocy miała być jego i nie miał wątpliwości, że tak się
stanie. W tych sprawach nie mylił się prawie nigdy, wyłączając swoje własne
małżeństwo. Z drugiej strony nie był w stanie nazwać go porażką. W gruncie
rzeczy dało mu synów i doświadczenie, które nauczyło go, że każdy związek na
dłuższą metę staje się po prostu uciążliwy. O wiele gorzej byłoby, gdyby
Roberta była jedną z tych desperatek, które ani nie chcą słyszeć o rozwodzie, a
potem mszczą się każdą możliwą sposobnością. Jednak najprawdopodobniej czekała
na to, aż w końcu podwinie się mu noga- możliwe, że wyobrażała sobie, że bez
niej po prostu sobie nie poradzi. Naiwna.
- Ale tylko
szybkie expresso- odpowiedziała wyraźnie rozbawiona jego uporem.
- Liczyłem na
coś znacznie dłuższego, ale skoro tak…- cmoknął niezadowolony, ale nie dane mu
było dalsze odgrywanie, bo Carla ruszyła w kierunku mieszkania. Jednak zanim to
zrobiła, zdążył jeszcze raz przyjrzeć się jej twarzy. Nie można było określić
jej jako pięknej, brzydkiej czy przeciętnej. To byłoby zdecydowanie zbyt łatwe.
Miała bowiem w swoim wyrazie coś takiego, co raz dostrzeżone nie dawało
spokoju, wciąż i wciąż powracając w myślach. To dlatego nie mógł wypuścić
Scozarri ze swoich sideł.
W nozdrza
uderzył go intensywny zapach parzonej kawy, choć postawił dopiero parę kroków w
małym, a właściwie ciasnym, mieszkaniu. Rozejrzał się z uwagą po wnętrzu, ale
nie znalazł w nim nic, co współgrałoby z jego fascynującą właścicielką. No,
może poza czerwonymi ścianami, które tylko potęgowały w Claudio duchotę, i
wiszącymi na nich zdjęciami. Jednak poza tym Carla Scozzari nie wyglądała na
osobę sentymentalną, czy przywiązaną do jednego miejsca, nie zauważył bowiem
żadnego bibelotu, czy pamiątki. Ale może to i lepiej? Może wszystko dzięki temu
będzie znacznie łatwiejsze.
- No więc?
Wbił w nią
zdziwione spojrzenie, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli. Tak po prawdzie,
nawet nie słyszał pytania, zajęty rozmyślaniem i planowaniem dalszej strategii
działań.
- No więc co
teraz?- wytłumaczyła naprędce, nalewając do małych filiżanek kawę prosto z
ekspresu. Odruchowo przekręcił głowę w drugą stronę, nie cierpiał tego zapachu.
Roberta, gdy jeszcze byli małżeństwem, dziwiła się mu ilekroć po przebudzeniu
wypijał jedynie wodę, albo energetyk. Ona bez mocnego expresso właściwie nie
funkcjonowała.
- Porozmawiamy,
ja opowiem ci kilka ciekawych historyjek z szatni, a ty będziesz udawać, że to
cię szalenie interesuje. Nic nadzwyczajnego. Jak na każdej, normalnej randce.
- To nie jest
randka!- Wycelowała palcem w jego tors i wyraźnie wycedziła słowa. – Lepiej,
żebyś wbił to sobie do głowy, bo nie zamierzam powtarzać.
- Jak chcesz.-
Wzruszył beztrosko ramionami, ale doskonale wiedział, że coś niebezpiecznie
wymknęło się mu spod kontroli. Jednak okazanie zdenerwowania byłoby
jednoznaczne z przyznaniem się do porażki. – Ale pozwoliłaś mi tutaj wejść,
chociaż się nie znamy. A to może oznaczać, że jesteś zdesperowana, samotna i
potrzebujesz w Turynie bliższego kontaktu z kimś, kto nie jest twoim wujkiem,
albo...- Zaśmiał się lekko i rozsiadł wygodniej na plastikowym krześle, swobodnie
rozprostowując nogi.
- Albo?
- Albo czekałaś
właśnie na mnie.
- Nie schlebiaj
sobie.
Z lubością
obserwował, jak zaciska usta w wąską kreskę. Gdyby tylko mógł, z ochotą wpiłby
się w jej wargi, które z pewnością musiały mieć słodki, kawowy posmak. Równie
chętnie wplótłby dłonie w jej gęste, przefarbowane na ciemny blond włosy, by
potem zjechać opuszkami palców na dekolt.
- A mogę
poschlebiać tobie?
Postawił parę
kroków i stanął tuż obok niej tak blisko, że niemal stykali się ramionami. Nie
była spokojna. Od razu wyczuł, że delikatnie drży.
- Czego ty tak naprawdę
chcesz, Claudio?
Nie
zaprotestowała, gdy przyciągnął ją do siebie, chwytając delikatnie, ale
stanowczo, za biodra, nie zaprotestowała, gdy chwycił w dłoń jej podbródek i
uniósł go tak, że patrzyła mu prosto w oczy, a potem nie zaprotestowała też,
gdy z zawadiackim uśmiechem zsunął jej ramiączko stanika z ramienia.
- Ciebie, Carla-
wychrypiał tuż przy jej uchu, aż skóra wokół pokryła się gęsią skórką, gdy owiał
ją swoim ciepłym oddechem. – Tej nocy chcę tylko ciebie.
Słońce powoli
zachodziło za horyzontem i linią wysokich budynków, gdy lekko popchnął ją na
ciasną sofę. Już nic dawno nie sprawiło mu takiej radości, jak przyspieszony
oddech Scozzari, to jak łapała powietrze gwałtownymi haustami, gdy ściągał z
niej bieliznę i rzucał na podłogę. Zachłannie całował jej płaski, całkiem
wysportowany brzuch, by jednym ruchem rozszerzyć jej uda.
- Claudio,
Claudio, Claudio- szeptała jak mantrę, a po chwili jej głos brzmiał bardziej
jak jęk. Czuł na plecach jej mocno wbite paznokcie i był niemal pewien, że jeszcze na długo będzie miał po nich
czerwone ślady.
Nie pamiętał, z
którą kobietą było mu ostatnio tak dobrze, a może w ogóle z żadną nigdy tak nie
było. Charakter Carli ujawniał się z każdą sekundą, w każdym kolejnym ruchu.
Powietrze w mieszkaniu nagle jakby poszybowało o kilkanaście stopni w górę, a
wszystko inne poza sylwetką Scozzari zdawało się być zamazane i zupełnie
nieważne. Być może dlatego, że długo czekał na ten moment.
A teraz Carla
Scozzari była jego.
Jak najdelikatniej ściągnął z siebie kolorową, cienką kołdrę i powoli wstał z
łóżka, do którego przenieśli się, gdy kolejny raz spadli z sofy. Sypialnia była
całkiem z innej bajki, niż reszta mieszkania. Białe i kremowe ściany
uspokajały, a kilka obrazków z nadmorskimi sceneriami tylko dodawało uroku.
Zegarek wskazywał dokładnie czwartą rano. Być może nastał idealny moment, by
opuścić mieszkanie pięknej Carli. Nigdy nie zostawał na śniadanie, nie
wpisywało się w nocny pakiet.
Przeczesał
palcami włosy i naciągnął na siebie wczorajszą koszulkę, która zdążyła już
przesiąknąć zapachem kobiecych perfum. Na oślep zawiązał sznurówki sportowych
butów i rzucił ostatnie spojrzenie na śpiącą Carle. Rozsypane na poduszce
włosy, jaśniutkie rzęsy i spokojny wyraz twarzy mogły sprawiać wrażenie, że oto
obok leży istny anioł. Jednak pozory
myliły tak bardzo! Nadal nieco zaspany
postawił kilka kroków w kierunku drzwi, starając się ostrożnie stąpać po
drewnianej podłodze.
- Jeśli teraz
wyjdziesz, możesz już więcej nie wracać.
Scozzari uniosła
głowę z nad poduszki i choć było ciemno, miał niemal całkowitą pewność, że
patrzy wprost na niego. To nie było miłe uczucie, wręcz denerwujące, do jakiego
Claudio nie przywykł.
Pokiwał głową
nieco rozbawiony, po czym pomachał jej na pożegnanie. Była do prawdy zabawna.
Marchisio nigdy nie wracał i nigdy nie prosił o powrót. Zaśmiał się jeszcze cichutko, a potem drzwi do małego mieszkania w małej dzielnicy Turynu cicho się
zatrzasnęły.
***
Sparing w
czerwcu. Kto był na tyle głupi, żeby wpaść na tak bezsensowny pomysł?
Claudio głęboko
westchnął i otarł ręcznikiem mokrą twarz i włosy. Słońce grzało niemiłosiernie
i może dlatego nie potrafił skupić się na treningu, wciąż dając odebrać sobie
piłkę z łatwością, albo potykając się o własne nogi. Lekko zroszona murawa
przyjemnie chłodziła skórę, gdy na chwilę na niej usiadł, ale musiał przyznać,
że to nie był jego dzień.
- Co ty brałeś?
Jeszcze trochę i dałbyś się ograć słupkowi od bramki.- Bonucci stanął obok niego, nieco zasłaniając przy tym
słońce. Marchisio prychnął rozwścieczony. – Gdyby nie chodziło o ciebie, dałbym
sobie głowę uciąć, że to przez jakąś kobietę. Ale przecież Claudio Marchisio
nie pozwala sobie już na takie „wpadki”, prawda?
- Och, przymknij
się wreszcie- Claudio machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy, co
wyraźnie rozbawiło Leonardo. Wbił więc w niego pogardliwe spojrzenie. – Jestem po
prostu zmęczony. Jakoś nie wierzę, że ty też z radością przerwałeś wakacje,
żeby tutaj przyjechać i rozegrać jeden nic nieznaczący mecz.
- Może i nie.
Ale ja nie plątam się po boisku jak siedem nieszczęść.
- Za to stoisz
tu jak uparty osioł i nie dajesz mi odpocząć.
Leonardo
przewrócił teatralnie oczami i jakby od niechcenia kopnął leżącą nieopodal
piłkę. Nie zanosiło się na to, żeby miał odpuścić, co tylko jeszcze bardziej
denerwowało Claudio. Miał ochotę zaszyć się jakimś klimatyzowanym
pomieszczeniu, zasunąć wszystkie rolety i wypić dobrze schłodzone whisky. A
przede wszystkim odgonić wszystkie rozpraszające go myśli.
- Mam parę
problemów z Robertą, co do opieki nad chłopcami- skłamał gładko, podając
pierwszy lepszy pretekst, byle tylko pozbyć się kumpla. W życiu nie przyznałby
się do tego, co tak naprawdę było przyczyną jego zachowania. Do tego, że jedna
noc z piękną Carlą Scozzari wcale nie wyleczyła go z dziwnej choroby, której
dostał pod wpływem jej widoku. Do tego, że nadal łapał się na chęci pojechania
w tamtą dzielnicę Turynu i na przypatrywaniu się z uwagą jej zdjęciom na
instagramie. To było takie żałosne!
- Myślałem, że
wszystko ustaliliście w sądzie.
- Też tak
myślałem, ale znasz Robertę. Nigdy nie można być pewnym tego, co znów wpadnie
jej do tej blond głowy.
Kłamstwo,
kłamstwo, kłamstwo. Roberta nigdy nie utrudniała mu kontaktów z synami, nie
robiła wymówek, gdy zabierał ich do siebie. Właściwie czasami zdawało się mu,
że w kwestii wychowania Leo i Davide nigdy nie byli tak zgodni jak po
rozwodzie. No i Roberta nie należała do osób, które często zmieniają swoje
zdanie i poglądy. Właściwie była wierna tym wyznaczonym przez siebie od dawna i
rzadko kiedy zgadzała się na ich nagięcie. I w tym szczególe kompletnie do
siebie nie pasowali. Szkoda tylko, że zauważył to tak późno.
- Może jakoś się
dogadacie- Bonucci rzucił na odchodnym, bo nadeszła jego kolej na wizytę u
fizjoterapeuty. – Zawsze wam to wychodziło!
Większość
drużyny zdążyła już się rozejść, po boisku snuli się jeszcze współpracownicy
trenera i kilka osób z obsługi. Claudio wciągnął do płuc intensywną woń
koszonej trawy, ale nawet to nie opanowało jego pobudzonych nerwów.
Niech diabli
porwą tę cholerną Scozzari!
***
Znów czuł ten
sam mocny zapach murów starej kamienicy, znów stał przed odrapanymi drzwiami. Jakby to było jakieś pieprzone deja vu. Tylko
tym razem nie miał już tej samej pewności siebie i właściwie nie wiedział w
którym momencie i gdzie ją zgubił. Nieważne. Musiał to zrobić, żeby sprawdzić,
czy wtedy wreszcie się uspokoi. Chyba po raz pierwszy nie mógł oprzeć się na
swoim doświadczeniu z kobietami, bo nigdy nie był w podobnej sytuacji. Nikt
nigdy nie fascynował go na tyle mocno. Dlatego nie mógł stchórzyć, niemal
natychmiast wykluczył tę łatwą opcję, w duchu przysięgając sobie, że nie
odpuści.
Obietnic
składanych samemu sobie nigdy nie łamał.
Krytycznym
wzrokiem przyjrzał się bukietowy białych róż, który kurczowo ściskał w prawej
dłoni. Chyba nie mógł zrobić nic bardziej taniego. Cisnął kwiatami w brukowany
chodnik, a potem, mocno stawiając kroki, wszedł po schodach na pierwsze piętro.
Palce lekko mu drżały, gdy naciskał dzwonek, ale po chwili przybrał na twarz
pewny uśmiech.
Drzwi uchyliły
się nieznacznie, tak że nie zobaczył całej sylwetki Carli. Zdążył jednak
dostrzec, że miała na sobie krótkie, dżinsowe spodenki i cienką koszulkę. I
znów ściśnięte w wąską kreskę usta.
- Wpuścisz
mnie?- wydusił po chwili ciszy, starając się opanować trzęsący głos.
Carla zmierzyła
go kpiącym spojrzeniem.
- Wyszedłeś, Claudio.
- Wyszedłeś, Claudio.
Poczuł zimne
dreszcze rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa, jakby obezwładniające, odbierające
wszystkie siły, a przede wszystkim pewność siebie. Spojrzał w ziejące lodowatym
chłodem oczy Carly Scozzari, ale szybko spuścił wzrok, wiedząc, że właśnie
odniósł porażkę.
- Powiedziałam
ci, że jeżeli wyjdziesz, już nigdy nie wpuszczę cię do mojego mieszkania,
pamiętasz?
Zaśmiała się
cicho, ale był niemal pewien, że jeszcze chętniej najzwyczajniej zwyzywałaby
go, używając słów, których nie powstydziliby się rasowi robotnicy. Wiedział
doskonale, że jeśli czegoś nie zrobi, ostatnia szansa ucieknie, a on znów
zostanie sam, stojąc pod jej drzwiami jak bezdomny pies. Właściwie to tak się
czuł. Jak bezdomny pies, bez żadnych perspektyw na przyszłość.
Chwycił ją
ostrożnie za zimną, szczupłą dłoń i przyciągnął do siebie.
- Musisz ze mną
porozmawiać!- jęknął, szybko wypowiadając każde słowo. Przez moment miał nawet
wrażenie, że pociągnie go do środka, a potem znów będzie czuł jej rozgrzaną,
gładką skórę pod swoimi dłońmi. Przez moment myślał nawet, że Carla była
kolejną, która tak łatwo mu uległa. Ale wszystko to prysło po chwili niczym
bańka mydlana.
- Ja nic nie
muszę, Claudio. Dobrze byłoby, gdybyś się tego nauczył.
Poprawiła dłonią
spadające jej na ramiona włosy i cicho, jakby znużona, westchnęła. Miał
wrażenie, że stoi przed jej drzwiami już kilka godzin, ale przecież nie mógł się
poddać.
- Cóż, myślę, że
jest coś, do czego mógłbyś mi się przydać- powiedziała łaskawym tonem i
otworzyła szerzej drzwi do swojego małego mieszkania.
***
No to bum! Pierwszy jedno part poleciał! Słońce, upał, cola z lodem- jakoś nie idzie pisanie w skocznym klimacie, dlatego powstało to małe coś. Ach, no i moja słabość do Marchisio. ;)
Pozdrowionka!
Pozdrowionka!