czwartek, 24 grudnia 2015

-04- Only know you love her when you let her go.






Śnieg padał już któryś dzień z rzędu, sprawiając, że wszystkie ulice były zasypane, a drzewa uginały się od nadmiaru puchu. Tegoroczna zima w Seeboden była wyjątkowo mroźna. Właściwie to Thomas Morgenstern nie pamiętał ostatniej takiej. Choć równie możliwe, że po prostu nie miał czasu, by takową zachować w swojej pamięci. Z reguły o tej porze roku jego myśli zajmowało zbyt wiele spraw, by przejmował się czymś tak trywialnym jak pogoda w czasie świąt.
Szczerze mówiąc przez ostatnie kilka lat nie mógł pozbyć się natrętnego pragnienia, by zamiast ciągłego uśmiechania się podczas rodzinnego zamieszania, wyjechać gdzieś, gdzie będzie ciepło. Ciepło, cicho i spokojnie. Ale nigdy nie było na to czasu. Bo przecież po krótkich świętach był turniej. Kulminacyjny punkt sezonu i oczekiwań, które nigdy nie pozwalały na całkowity odpoczynek. Zawsze gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, że nie może zawieść tych wszystkich, którzy wpatrywali się w niego z podziwem. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, prawda? Przekonał się o tym na własnej skórze, a kiedy zorientował się, że zagnał sam siebie w ślepą uliczkę- było już za późno. Na wszystko. Kristina odeszła, zabierając ze sobą Lilly, a on nie potrafił już wykrzesać z siebie na tyle sił, by choćby usiąść na belce.
Czy to skoki go zniszczyły?
Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć próbował niezliczoną ilość razy. Pytanie powracało w bezsenne noce, kiedy patrzył na zawiedzioną twarz Kristiny, a nawet na śmiejącą się buźkę Lilly. Na pewno pozbawiły go umiejętności zwracania uwagi na potrzeby innych, albo przynajmniej spychania ich w najgłębsze zakamarki sumienia. Poświęcił im niemal wszystko, a one w konsekwencji zostawiły go niemal z niczym.
Być może powinien to przewidzieć.
Westchnął cicho i kolejny raz w ciągu ostatnich godzin zerknął na ekran telefonu. Z tapety uśmiechała się Lilly, cała upaćkana w czekoladzie, ale nigdzie nie pojawiła się ikonka nieodebranego połączenia. Albo choćby smsa.
Nie zadzwoniła.
Właściwie to czego się spodziewał? Były święta. Z pewnością spędzała je z rodziną i nie zamierzała się przejmować właśnie nim. Nie po tym jak zachowywał się niczym ostatni matoł. I choć obiecał sobie, że przez te kilka dni nie pomyśli o Emmie Trauzer nawet raz, to jednak wciąż, gdy zamykał oczy, widział przed sobą jej radosną twarz. Ostatnio uśmiechała się jeszcze częściej, bo wreszcie pozbyła się aparatu na zęby i wciąż powtarzała, że to takie genialne uczucie. Wciąż chciała iść do przodu, zostawiać w tyle każdą porażkę i niepowodzenie, zwiedzać i poznawać nowych ludzi. Dlatego wydawała mu się idealnym lekarstwem na wszystkie własne życiowe upadki. I była. Bo to przy Emmie mógł wreszcie zapomnieć o zawiedzionych, a potem zmartwionych rodzicach, szumie po ogłoszeniu zakończenia kariery. To z nią poszedł na pierwszą od dawna całonocną imprezę, to ona wciąż powtarzała mu, że nadszedł jego czas. Czas, w którym mógł wreszcie zrobić coś tylko dla własnych zachcianek. I wreszcie to ona przekonała go do tego, że istnieje życie po skokach i po Kristinie.
Bo dała mu całkowitą akceptację.
To tylko on stchórzył w kluczowym momencie i pokazał, że nadal jest tym Thomasem, który boi się podjąć wiążących decyzji. Thomasem, którym wciąż rządzą demony przeszłości. Kiedy zaproponowała święta w jej rodzinnym domu, poczuł znajome uczucie strachu. Nieco śmieszne zważywszy na to, że jak dotąd pojawiało się w znacznie gorszych sytuacjach. W konfrontacji z nimi ta wypadała przynajmniej żałośnie. Przecież to naturalna kolej rzeczy. Emma nie wyskoczyła z tą propozycją po tygodniu znajomości, a po dobrych kilku miesiącach. Podczas których czuł się wreszcie szczęśliwy. Co więc nie zadziałało?
Złośliwy głos w głowie podpowiadał mu, że jego własny mózg.
Czemu, do jasnej cholery, nie potrafił przystosować się do nowego życia? Dlaczego gdzieś w środku coś szeptało mu, że nie potrafi już zbudować trwałej relacji i powinien dać sobie spokój? I wreszcie- dlaczego tego wszystkiego posłuchał? Sam sobie strzelił w kolano, jakby powiedział to ojciec.
Był pewny, że nigdy nie zapomni wzroku Emmy, kiedy oznajmił jej, że nie ma ochoty na wspólne święta. I właściwie to nie ma pewności, czy ma ochotę na cokolwiek wspólnego. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że dziewczyna się rozpłacze, a potem rzuci się na niego z furią. Ale ona tylko pokiwała powoli głową, prychnęła cicho i…wyszła. Być może przelał czarę goryczy, być może jej cierpliwość wreszcie się skończyła. Tylko następnego dnia przysłała mu krótką wiadomość: „Daj znać, jak dorośniesz”.
I teraz, kiedy siedział w domu rodziców w ciemnym pokoju, bo wymówił się ze wspólnego oglądania rodzinnych zdjęć bólem głowy, czuł, że dłużej nie potrafi tak żyć. I że jeśli czegoś wreszcie nie zrobi, to nie będzie w stanie patrzeć lustro. Coś wreszcie w swoim życiu musiał uratować od katastrofy. Pozwolenie Emmie na odejście oznaczałoby, że przestał być sobą. Że wszystko to, przez co przeszedł, zniszczyło do doszczętnie. A przecież wciąż wmawiał sobie, że to nieprawda.
- Gdzie ty idziesz?
Mama świdrowała go wzrokiem, kiedy zakładał na siebie kurtkę. Myślał, że uda mu się wyjść bez niczyjej wiedzy, ale widać nie doceniał własnej matki.
- Na spacer. – Wzruszył lekko ramionami i w duchu zaczął modlić się, by łyknęła kłamstwo. Nie miał czasu na długie tłumaczenia i opowieści.
- Jest minus 10 stopni. Wieje jak na Syberii, a tobie zachciało się spaceru?
- Wracam za godzinę.
Naciągnął mocniej czapkę na uszy i szybkim krokiem wyszedł z domu, zanim mama zdążyła zadać kolejne dociekliwe pytanie. Właściwie to cudem było już to, że jak do tej pory nie zapytała o Emmę. Pewnie spodziewała się, że ją tu przywiezie.
Samochód zaboksował na oblodzonym podjeździe. Włączył radio, z którego od razu popłynęły same świąteczne piosenki. Gdyby był choć odrobinę mądrzejszy, pewnie teraz słuchałby ich razem z Emmą, zajadając się jej piernikami. Ale był kompletnym debilem, dlatego teraz mógł jedynie o tym pomarzyć. Na drogach nie było korków, zresztą o tej godzinie z reguły każdy siedział wraz z rodziną przy stole. Dlatego był w zamierzonym miejscu szybciej, niż się spodziewał.
Wziął kilka głębokich oddechów, zanim wysiadł z samochodu. Mógł jeszcze uciec i się wycofać, ale cały czas powtarzał sobie, że to ostatnia szansa na normalność. Jeśli jej nie wykorzysta, nic się nie ułoży. Dłonie niemiłosiernie drżały mu, kiedy naciskał dzwonek. Wcześniej przez okno zauważył, że w domu jest pełno ludzi. Gdzieś w tle świeciła się choinka.
- Dobry wieczór.
Otworzył mu ojciec Emmy. Patrzył na niego niezbyt przyjaźnie, zresztą miał do tego całkowite prawo.
- Dobry…wieczór- mimowolnie zająknął się, choć obiecał sobie zdecydowanie. – Mógłby pan poprosić Emmę?
- Nie wiem, czy będzie miała ochotę z panem rozmawiać. Właściwie, chyba powinien pan stąd pójść i nie psuć jej świąt.
- Tato?- z oddali usłyszał radosny głos Emmy. Ciarki przeszły mu wzdłuż pleców, kiedy podeszła bliżej i wreszcie ją zobaczył. Nawet nie wiedział, że jest zdolny do takiej tęsknoty. – Kto…
Przerwała w pół zdania. Pan Trauzer w milczeniu wycofał się w głąb domu, a oni zostali sami.
- Po co tu przyjechałeś?- Emma zamknęła delikatnie drzwi i szczelniej owinęła się grubym swetrem. Gęste, kręcone włosy wiły się jej tuż nad ramionami, a na policzkach od mrozu pojawiły się rumieńce. Coś ukłuło go w serce.
- Zachowałem się jak gówniarz. Te święta…Nie powinienem był tego wtedy mówić.
- Sam podjąłeś decyzję.
- I strasznie jej żałuję.
Przetarł twarz i podszedł bliżej Emmy, a ta na szczęście nie postawiła kroku w tył. A tego się obawiał.
- Proszę cię, Ems…- położył dłoń na jej ramieniu i ostrożnie przyciągnął ją do siebie. – Bez ciebie sobie nie poradzę. Wiem, jaki ze mnie popapraniec, wiem, że tylko dzięki tobie ostatnio sobie radziłem.
Emma milczała, a on czuł, że nie może pozwolić jej na odejście. Zbyt mocno ją kochał.
- Jesteś największym głupkiem, jakiego poznałam.
Zerknął ukradkiem na jej twarz, na której pojawił się uśmiech.
- Obiecałam sobie, że jeśli nie odezwiesz się dziś, to ja nie odezwę się już nigdy. – Wyjęła telefon z kieszeni i cicho się zaśmiała, kiedy zobaczyła, że zegar wskazuje 23:45. – Cóż…wygląda na to, że ci się udało.
Miała zimne, miękkie usta, a włosy pachniały jej cynamonem. Mógłby tak stać i obejmować ją już całą wieczność. Bo wiedział, że bez niej nic nie będzie miało sensu.


________________________________________________________

Wesołych Świąt :3