piątek, 4 listopada 2016

-6- He was my whole world.








***


Naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego tu przyjechała. Dlaczego podjęła jedną z najgłupszych decyzji swojego życia i dlaczego nie miała na tyle odwagi, by po prostu wstać z drewnianej, niewygodnej ławki i iść jak najdalej przed siebie.
Emilia Wieser przestała rozumieć samą siebie.
Rozdrapywanie na nowo dopiero co zabliźnionych ran nie mogło być dobrym pomysłem. Na pewno nie było. Ale kiedy zobaczyła na ekranie telefonu sms-a z tym jednym z pozoru nic nieznaczącym pytaniem- „Możemy się spotkać?”- poczuła, że nie potrafi odmówić. To było wbrew wszelkim powszechnym zasadom. Nie zbliżaj się do ognia, bo cię oparzy, nie uruchamiaj na nowo czegoś, co tylko bolało i takie tam. Ona postąpiła zupełnie odwrotnie i była niemal pewna, że jeszcze będzie tego mocno żałować.
- Ślicznie wyglądasz, Emilio.
Najpierw usłyszała ten poważny jak zawsze, opanowany głos, a zaraz potem do jej nozdrzy dotarły mocne, słodkie perfumy. Spojrzała na kobietę, która usiadła obok niej, po czym uścisnęły sobie ręce w krótkim, dość oschłym geście. Claudia Wellinger prawie się nie zmieniła. No, może w okolicach skroni przybyło jej parę siwych włosów, ale komu nie przybyłoby przez takiego syna.
Stop.
Zdecydowanie nie powinna teraz o nim myśleć.
- Jak studia? Udało ci się znaleźć dobre miejsce do praktyk? Wiem, jak ci na tym zależało i…
- Nie rozumiem, po co pani do mnie napisała. – przerwała, zanim tamta zdążyła wejść w ten swój rytm, który pozwalał jej na nieskończony monolog.
Claudia westchnęła cicho i poprawiła kołnierzyk płaszcza, jakby strzepywała z niego niewidzialny brud.
- Chodzi o Andreasa- wypaliła po dłuższej, nieznośnej chwili ciszy.
Mimo ogromnych starań, Emilia parsknęła śmiechem. Bo to doprawdy było śmieszne. Nie zaskakujące, nie dziwne, a jedynie ś m i e s z n e. W gruncie rzeczy spodziewała się takiej odpowiedzi. Nie spotkały się przecież ze zwykłej tęsknoty czy też przyjaźni.
- Chciałabym…- Claudia mięła w dłoniach jedwabną apaszkę, jakby się denerwowała. A przecież ona nigdy, nigdy nie traciła opanowania. – Chciałabym, żebyś z nim porozmawiała.
Teraz dopiero absurd całej tej sytuacji na dobre dotarł do Emilii i śmiała się już na cały głos. Kilkoro ludzi spacerujących parkowymi uliczkami obróciło się w ich stronę z zaciekawionymi spojrzeniami, a Claudia Wellinger była wyraźnie zdezorientowana.
- Chwileczkę- wydusiła z siebie wreszcie Emilia, łapiąc głęboki oddech pomiędzy jednym a drugim chichotem. – Pani naprawdę chcę, żebym się spotkała z Andreasem i z nim porozmawiała?
- Tak.
Okey, to co początkowo wydawało się jedynie niezłym absurdem, teraz zaczynało być realne i zarazem przerażające. Bo tak się ciekawie składało, że Andreas Wellinger był ostatnią osobą na świecie, z którą Emilia miała ochotę się widzieć. Nawet gdyby w Ziemię uderzył jakiś cholerny meteoryt i zginęliby wszyscy oprócz Wellingera i jej- wolałaby dożyć kresu swoich dni w towarzystwie gruzów i ruin, niż patrzeć na jego twarz.
- Nie jesteśmy razem od kilku miesięcy. Nie wiem, po co i o czym miałabym rozmawiać z pani synem.
- Martwię się o niego, a ty zawsze miałaś na niego taki dobry wpływ.
- To pewnie dlatego potraktował mnie jak ostatnią kretynkę.
No, już. Powinna właśnie rozkoszować się błogą satysfakcją, że udało się jej dogryźć idealnej matce idealnego syna. Odczekała chwilę, ale nic takiego nie nadeszło. Zamiast tego poczuła się jeszcze bardziej parszywie niż przez ostatnie kilka miesięcy.
- Posłuchaj, nigdy nie pochwalałam tego, jak zachował się Andreas wobec ciebie. Możesz być pewna, że powiedziałam mu o tym dość dobitnie.
- Niech sobie pani oszczędzi tych zapewnień. W ogóle nie interesuje mnie już życie Andreasa, ani to, co pani uważa. Po prostu chcę świętego spokoju. Chyba mogę tyle wymagać po tym wszystkim?
- Możesz. – Claudia Wellinger pokiwała twierdząco głową, ale nie wydawała się przekonana do końca. Cholernie uparta, pieprzona rodzinka. – Tylko…ja naprawdę się o niego martwię, coś się z nim dzieje. Coś niedobrego. Nagle zaczął mówić o rzuceniu skoków, ale kiedy pytam o powód, tylko mnie zbywa. Gdybyś jednak mogła…
- Nie.
Matka Andreasa westchnęła tylko, a Emilia doszła do wniosku, że całe to spotkanie było dokładnie w stylu Wellingerów. Ni stąd, ni zowąd mają jakieś prośby i oczekują, że cały świat rzuci wszystkie sprawy, by im pomóc. Szkoda, że to nigdy nie działało w drugą stronę. I szkoda, że dopiero teraz nauczyła się im odmawiać.
- Nie zmienił numeru- rzuciła jeszcze Claudia, po czym uścisnęła jej dłoń i ruszyła w stronę ulicy parkową alejką. Zostawiając Emilię z narastającym niesmakiem, który czuła niemal namacalnie.
To było doprawdy żałosne.
Nie potrzebowała już Andreasa Wellingera i jego problemów z samym sobą. Nie potrzebowała już niczego, co miało z nim choćby maleńki związek, nie potrzebowała nocnych rozmów przez telefon i sprzeczek kończących się w łóżku.
Nie potrzebowała żadnej z tych rzeczy.
A przynajmniej tak próbowała sobie wmówić.

***

Rok wcześniej.

 
Wellinger uparcie twierdził, że „Goethe to antyczny pisarz, podobnie jak”- według jego samego oczywiście- „Achilles i Hektor”. „Mistrza i Małgorzatę” umieszczał gdzieś w renesansie, a Kafkę w baroku.
- Skąd ty tyle wiesz, Emi?- zapytał tym swoim zachrypniętym głosem, pewnie jeszcze po niedawno przebytej mutacji, pewny, że w ten sposób brzmi zawadiacko.
- Po pierwsze: nie mów do mnie Emi. Nikt tak do mnie nie mówi, jasne?
Pokiwał głową niezbyt przekonująco.
- A po drugie: książki. Mówi ci to coś? Takie papierowe coś, co można znaleźć w bibliotece, księgarniach, a nawet- co pewnie wyda ci się niemożliwe- na półkach w domu.
Prychnął jak mały, obrażony kociak i wbił nos w swój esej, na który dzień wcześniej naniosła nieskończoną ilość poprawek. Skłamałaby, jeśli powiedziałaby, że mazanie czerwonym długopisem po tych bazgrołach nie dało jej żadnej satysfakcji. Przeciwnie- coś w środku niej się cieszyło, że ten zarozumialec jest jeszcze głupszy, niż wygląda.
- Po prostu nie mam na naukę tyle czasu, co ty.- Stwierdził po chwili, przygryzając końcówkę długopisu. Jej długopisu. Pomyślała, że będzie go potem musiała wygotować, a najlepiej od razu wyrzucić. – Raczej skupiam się na skokach.
- Więc na jaką cholerę potrzebna ci matura?
Wzruszył beztrosko ramionami. Jezu, jak on strasznie ją irytował. Ten jego powierzchowny luz i spokój, jakby chciał pokazać całemu światu, że na niczym- poza tym chorym sportem, oczywiście- wcale mu nie zależy.
- Dobrze mieć jakieś wyjście awaryjne.
- Jak tak dalej pójdzie, to twoje wyjście awaryjne zawali się jako pierwsze.
- Och, przestań, Emi. Przecież nie jest aż tak źle. Przesadzasz- rzucił jakby od niechcenia, a jej ciśnienie jakby skoczyło o 100% w górę. Co za perfidny, arogancki, pewny siebie buc.
Gdyby nie to, że dostawała od jego matki podwójną cenę za godzinę korepetycji, już dawno obiłaby mu twarz słownikiem ortograficznym i zrezygnowała z tego biznesu. Zamiast tego jednak dwa razy w tygodniu spędzała 60 minut siedząc przy biurku pełnym notatek z niemieckiego razem z największą zakałą narodowego systemu edukacji.
Aż strach myśleć, że pomyślnie przebrnął przez wszystkie jego szczeble.
- Jest fatalnie, Wellinger. Zdasz tę maturę tylko wtedy, jeśli egzaminator zgubi własny mózg. Nawet nie chce ci się nauczyć podanych na tacy notatek z lektur. Zamiast tego siedzisz tu jak totalny imbecyl i jeszcze głupio się szczerzysz.
- Podobno jesteś najlepszą uczennicą z naszego rocznika, a nie potrafisz przekazać mi żadnej wiedzy.
Nie mógł mówić tego na poważnie, prawda? Nie mógł być aż tak głupi, przecież to niemożliwe, żeby ktoś był tak strasznie zapatrzonym w siebie debilem.
- Wyjdź, zanim zrobię coś, czego będę żałowała- syknęła lodowatym głosem, zaciskając mocno dłonie w pięści.
Spojrzał na zegarek, wyraźnie niewzruszony jej gniewem, po czym pokiwał przecząco głową.
- Zostało nam jeszcze 15 minut lekcji.
- Urlop na żądanie! Wakacje! Ferie! Święta!- krzyknęła. – Zgłaszam najlepiej wszystko na raz, a teraz się wynoś!
- Do zobaczenia za tydzień.
Mrugnął do niej okiem i zdążył zamknąć drzwi, zanim trafiła go wydaniem „Fausta” w grubej oprawie.


***


Zdał tę pieprzoną maturę.
Nie miała pojęcia, jak to zrobił i ile było w tym jej zasługi, ale zrobił to.
A ona za otrzymaną premię od sukcesu pojechała na wymarzone wakacje, więc w ostatecznym rachunku chyba warto było się pomęczyć. To chyba wtedy całkiem poprzestawiało mu się w już i tak niezbyt sprawnym mózgu.
Zaczęło się od sms-a. Krótkiego, nienarzucającego, ale już podejrzanego.
„Może opijemy maturę jakąś dobrą kawą w ten weekend?”
Miała mu odpisać, żeby zajął się czymś pożytecznym, ale w końcu nie odpisała wcale- zapomniała. Wypełniała masę papierów na studia, jednocześnie pracowała dorywczo i naprawdę- Andreas Wellinger był ostatnim, o czym myślała.
A może powinna. Może już wtedy powinna dac mu jasno do zrozumienia, że mimo tylu przeciwieństw żadne tam z nich Ying i Yang. Może dzięki temu uniknęłaby późniejszej katastrofy.
Natknęła się na niego dokładnie tydzień później- przyszedł do kawiarni, w której pracowała w czasie wakacji. Razem z kudłatym kurduplem, zapewne jego kolegą, zamówili ciastka z bitą śmietaną, choć podobno muszą przestrzegać tylu ograniczeń w diecie. Usiedli dokładnie naprzeciwko jej stanowiska i nawet nie próbowali ukrywać swoich ciekawskich spojrzeń.
- Piękne ciastka od pięknej kobiety. – Wellinger wyszczerzył się do niej, kiedy przyniosła zamówienie do stolika. Wyraźnie był pewien, że ten komplement zwali ją z nóg, ale ona nadal stała, przybierając jedynie jeszcze bardziej pogardliwy wyraz twarzy.
- Andi ma straszne szczęście w tych sprawach- westchnął jego kudłaty kolega i poruszył znacząco brwiami. Chyba wszyscy z tego kręgu zainteresowań byli tak samo odpychający.
- Dobrze, że chociaż w tym, bo z resztą ewidentnie mu nie idzie.
Andreas zarumienił się jak piwonia z ogródka babci Catii na wiosnę, a kudłacz zarechotał. Do końca dnia nie mogła pozbyć się wrażenia, że to wcale nie koniec starań Wellingera. Naprawdę ją to bawiło. Te jego nieporadne próby odegrania dorosłego i poważnego faceta. Że też świat jest pełen takich stworzeń!
O tym, że wcale się nie myliła, mogła się przekonać przez kilka następnych miesięcy. Ciągle- niby przypadkiem- wpadała na Wellingera w „swojej” kawiarni, pod uczelnią czy na ulicy. Niemal każda premiera w kinie oznaczała kolejnego sms-a z propozycją wyjścia. Był cholernie uparty- to musiała przyznać. Miarka przebrała się jednak w listopadzie, kiedy po ciężkim dniu marzyła jedynie o śnie i ciepłym łóżku. Nie dostała tego dnia żadnej wiadomości, żadnego telefonu, ani nawet nigdzie nie spotkała tej ofiary losu. Przez myśl przeszło jej, że może w końcu sobie odpuścił.
Brawa za naiwność roku.
Zaczęło się mniej więcej o trzeciej w nocy. Najpierw coś walnęło w jej okno, a zaraz potem jeszcze raz i kolejny. Zazwyczaj leżące nieopodal ogrodzenia szyszki były świetną rozrywką dla dzieciaków, więc nie chciało się jej zwlekać z łóżka, by znów je poganiać.
Ale była noc. A dzieciaki na pewno nie szlajały się o tej porze po ulicach.
Właśnie analizowała, czy najpierw zawałować śpiącą w pokoju obok Mie, czy dzwonić od razu na policję, gdy usłyszała ten irytujący, parszywie przepity głos.
- Emihliija!
Co za palant. Co za popierdolony, wkurwiający jak komar palant.
Powoli podeszła do okna, chowając się za firanką, bo może jeśli jej nie zobaczy, po prostu sobie pójdzie. Wstrzymała na chwilę oddech.
- Emihlijia!
A więc sobie nie poszedł. W dodatku był bliski zbudzenia całego osiedla, więc otworzyła okno i nieco się przez nie wychyliła.
- Czego tutaj chcesz, skoczny menelu?
Zza pleców Wellingera wyłonił się ten karłowaty kudłacz z kawiarni. Chwiali się obaj tak samo, ale on przynajmniej miał się kogo trzymać. Gdyby to Andreas chciał się opierać na nim, pewnie zmiażdżyłby go jak słoń mrówkę.
- Thyyyko nhie menelu!- krzyknął kudłacz, zataczając niemal piruet.
- Wynoście się stąd, zanim wezwę policję!
Te słowa widocznie podziałały motywująco na Wellingera, bo gdy tylko je usłyszał, padł na kolana, niczym do modlitwy i zawołał żałosnym głosem:
- Ja…ja…ja ciem kchocham! Kchocham ciem, syszysz?
Oszalał. Widać wóda wypaliła mu resztki tego, co tak zuchwale nazywał mózgiem. Emilia musiała wziąć kilka głębokich oddechów, zanim odzyskała panowanie nad sobą. Nie mógł mówić poważnie, prawda? Głupie gadanie po udanej imprezie. Zatrzasnęła okno drążącymi dłońmi i usiadła na łóżku, zastanawiając się, co on sobie uroił. I dlaczego gdzieś głęboko w niej coś jakby się uśmiechnęło.
To był Wellinger, do jasnej cholery! Nieoczytany, niedouczony głupek!
Nie dane jej było długo rozmyślać nad kolejnymi argumentami, bo kilka szyszek znów uderzyło w okno. Tym razem otwarła je natychmiast, natychmiast też tego żałując.
- Emhi! Kfiaty ci przyosłem!- wrzeszczał Wellinger, chwiejąc się na nogach i trzymając chyba resztkami sił wyrwaną z ziemi choinkę. Koniec drzewka trzymał kudłacz, wyraźnie przejęty całą sytuacją.
- Nie mów do mnie „Emi”!- ryknęła wściekle i trzasnęła oknem.
Cała aż trzęsła się ze złości. Mogłaby go teraz zabić, jeśli podwinąłby się jej pod rękę. Żałosny typ!
Ale istniała też przecież druga strona. Sama doskonale poczuła kiedyś smak jednostronnego uczucia. Nic nie bolało równie mocno i nic nie wywlekało z człowieka jego najbardziej żałosnej natury.
Pieprzony Wellinger.
Powtarzała to sobie także następnego dnia, kiedy wpuściła go do mieszkania, tym razem z różami w ręku.
- Przepraszam za wczoraj- wymamrotał, wbijając wzrok w podłogę. Jak małe, nieposłuszne dziecko. – Trochę za dużo wypiliśmy.
- Pamiętasz chociaż, co wygadywałeś?
I znów się zarumienił. To było takie zabawne!
- Pamiętam.
Westchnął cicho i wyciągnął do niej rękę z bukietem kwiatów. Pachniały oszałamiająco, aż zakręciło się jej w głowie.
- I wcale nie kłamałem.
Otworzyła szeroko oczy. Czuła, jakby zabrakło jej powietrza w płucach, zaczęła więc przeraźliwie kaszleć, byle tylko przerwać ten dziwny moment. A kiedy wreszcie odzyskała opanowanie- Wellinger zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewała.
Pocałunek był nagły, gwałtowny i szybki. Mocno wpił się w jej wargi, obejmując ją w pasie, jakby bał się, że go odepchnie. Ale tak się nie stało. I wcale nie dlatego, że miała mniej sił, by się wyrwać. Chciała tego i kiedy to sobie uświadomiła, ogarnęło ją przerażenie.
Dokładnie takie samo ogarnęło ją następnego poranka, kiedy po przebudzeniu chcąc wyłączyć budzik, jej dłoń natrafiła na coś ciepłego i umięśnionego. Coś, co z pewnością nie było budzikiem, a ramieniem Wellingera.
Wpadła po uszy.

***


Niczym zbity psiak czekał na maleńki życzliwy gest, pochwalne słowo. W zimną, deszczową noc o północy przyniósłby jej cały zestaw z McDonalda, nie zapominając nawet o dołączonej zabawce. Coś na dobre się mu poprzestawiało, ale po pewnym czasie nie potrafiła już tego nie doceniać. Chyba nikt nigdy wcześniej nie starał się o nią w ten sposób i nie okazywał na każdym kroku, jak bardzo mu zależy.
To zaimponowałoby każdej dziewczynie.
A że Emilia do tej pory w swoim miłosnym życiu natrafiała tylko na nieodwzajemnione przez tę drugą stronę zauroczenia- w końcu całkiem się poddała. Wpuściła Andreasa do swojego życia i tylko Bóg jeden raczy wiedzieć, jak później wiele razy przeklinała się za ten moment.
Uwielbiała poniedziałki. To wtedy zazwyczaj Andreas wracał ze zgrupowań i czekał na nią pod uczelnią. Zawsze od rana czuła to specyficzne podekscytowanie i wciskała się w sukienkę, którą tak bardzo lubił, a której kołnierzyk gryzł ją w szyję. Mieli setki takich małych rytuałów i przyzwyczajeń. Potrafiła- na przykład- rozpoznać, że czeka na nią w pokoju jedynie po kokosowym zapachu jego szamponu. Czasem zdawało się jej, jakby był w jej życiu od zawsze, jakby wpasował się w nie idealnie.
Ale może to głównie ona musiała się wpasować.
Weekendy były prawie zawsze takie same. Zwłaszcza w zimie. Jedynej zimie, w którą byli razem. Rano rozmawiali przez telefon, zazwyczaj o porze, która dotąd była dla niej nieludzka. Tak, by potem on mógł iść na śniadanie i odbywać cały ten swój etap przygotowań do konkursu.
- Podporządkowałaś mu wszystko. – Stwierdziła kiedyś Mia, przyjaciółka jeszcze z podstawówki. – To strasznie głupie.
Problem w tym, że Emilia doskonale o tym wiedziała. Wiedziała też, że zanim związała się z Andreasem, nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliła. Najbardziej ceniła swoją niezależność, ale okazała się ona zupełnie nieprzydatna, gdy wreszcie komuś zaczęło na niej zależeć. Gdy ktoś zaakceptował ją z jej wybuchami złości, irytującym otoczenie perfekcjonizmem i zmiennymi nastrojami. Wtedy dotychczasowe poglądy uległy całkowitej zmianie. Ale zdawała sobie z tego sprawę, nie oszukiwała się, że nadal jest tą samą Emilią Wieser, co kiedyś. Nie było też tak by Andreas nie dawał nic od siebie. Choć na samym początku okropnie się tego bała. Miała wrażenie, że po tym czasie, kiedy ciągle go odrzucała, a on musiał tak bardzo starać- odpuści. Ale tak się nie stało. Poza tym jej życie było znacznie mniej zorganizowane i znacznie łatwiej, było wprowadzić w nim zmiany. Dlaczego miałaby nie ustąpić czemuś dla miłości?
Nic zatem nie mogło odebrać jej pewności, że zaczęła najlepszy etap swojego życia.

                    
***


W błogim szczęściu żyła dokładnie do końca zimowego sezonu w skokach narciarskich. I tak jak na początku wcale nie potrzebowała Andreasa, tak w tamtym momencie nie wyobrażała sobie bez niego życia. A on właśnie wtedy stwierdził, że ich relacja dłużej „nie ma sensu”.
- Muszę w całości poświęcić się skokom- stwierdził pewnego marcowego wieczoru, gdy siedzieli razem na ciasnej ławce. – To nie twoja wina, Emi, pamiętaj.
Dwoma zdaniami przekreślił szmat wspólnego czasu, setki przegadanych godzin, wszystkie nieprzespane, namiętne noce i jej zaangażowanie. Przekreślił ją samą, oznaczył jako punkt, który może przeszkodzić mu w wymarzonym sukcesie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czuła się tak bardzo upokorzona.
- Jesteś dalej takim samym gówniarzem, Wellinger. – Odpowiedziała po długiej chwili milczenia, usilnie zaciskając piekące od gromadzących się łez powieki. Nie mogła być aż tak żałosna. – Wracaj do swojego skocznego, mało wymagającego światka i nadal się baw.
Wtedy widziała go po raz ostatni. Przez następne kilka miesięcy unikała miejsc, w których mogłaby go spotkać, informacji sportowych i portali społecznościowych. Wykasowała go ze swojego życia zupełnie tak, jak zrobił to on sam.


***


Nie spotkała się z nim, bo tęskniła. Nie zrobiła też tego dla jego matki, ani dlatego, że bała się o niego. Równie dobrze, mógłby od razu wskoczyć pod rozpędzony pociąg i nie zrobiłoby to na niej żadnego wrażenia.
Spotkała się z nim przez zwyczajną ciekawość.
- Podobno coś jest u ciebie nie tak.
Przeczesał palcami swoje jasne włosy i wzruszył nieznacznie ramionami. Nie zmienił się nawet odrobinę. Nadal był tym samym, parszywym Wellingerem.
- Czasami po prostu żałuję.
Nie mów tego! Nie mów tego, skończony imbecylu!- Błagała w myślach, nie potrafiąc jednocześnie wydusić z siebie ani jednego słowa. Scena godna najgorszych komedii romantycznych.
- Tyle się o ciebie starałem, a potem zachowałem się jak dzieciak. Wydawało mi się, że…- Zaśmiał się, ale takim ironicznym śmiechem, że aż przeszły ją dreszcze. – Wydawało mi się, że skoki w zupełności mi wystarczą.
Wbiła mocno paznokcie w swoją dłoń, nie czując jednak żadnego bólu. W ogóle nie czuła nic, jakby siedziała obok Andreasa jedynie ciałem. Myśli krążyły po jej głowie okropnie szybko i żałowała, że tutaj przyszła.
- Ale nie wystarczają. I…- Andreas przesunął się bliżej. Niebezpiecznie blisko. – Emi, tak bardzo cię przepraszam. Spróbuj mi wybaczyć i może damy radę znów…
- Nie wierzę, że możesz być tak głupi.
Wstała. Nawet się nie zachwiała. Jak silna, niezależna kobieta, którą kiedyś była i którą zawsze chciała być. Rzuciła w jego stronę pełne pogardy spojrzenie i pewnym, szybkim krokiem odeszła w przeciwną stronę. W pewnym momencie zaczęła biec, jakby to miało w czymś jej pomóc, walcząc ze spływającymi po twarzy gorącymi łzami.
Cholerny Andreas Wellinger zepsuł ją na całe życie.

___________________________________________________

Wiadomo, kto był inspiracją.
:*