niedziela, 27 sierpnia 2017

-8- My cold little heart





„Jeśli teraz wyjdziesz, to możesz już nie wracać.”
To jedno krótkie zdanie pulsowało w głowie Richarda Freitaga- niczym złe zaklęcie – już od kilku godzin. Kiedy tylko przymykał oczy, miał przed sobą obraz bladej jak ściana Kristen, z zaciśniętymi ze złości dłońmi i ułożonymi w wąską kreskę ustami. Obawiał się, że właśnie ten widok będzie już na zawsze kojarzył mu się z Kristen i ich ostatnimi wspólnymi dwoma latami życia. Zastąpi wspomnienia z wyjątkowych, nieprzespanych nocy i spacerów po mieście.
Zastąpi nawet obraz Kristen owiniętej jedynie prześcieradłem, leżącej na jego łóżku.
Kiedy poprzedniego dnia zupełnie zdezorientowany nie miał pojęcia, gdzie powinien iść, jakoś automatycznie znalazł się w mieszkaniu Severina. Caren jakby wyczuła napiętą atmosferę, bo zostawiła ich samych, wymawiając się imprezą u koleżanki. Ale jej litościwe spojrzenie doskonale mówiło, że to jedynie pretekst.
- Przykro mi, Richie- powiedziała jeszcze, zanim wyszła, bo oczywiście jak ostatnia ofiara losu zdążył już powiedzieć o tym, że znów jest wolny.
- To nic takiego. – Uśmiechnął się tak szeroko, aż zabolały go policzki. – Jakoś sobie poradzę.
Ale nie radził sobie. I zaczynał być tego coraz bardziej świadomy z każdym wypitym kieliszkiem domowej roboty wódki, którą Severin dostał od teścia na ostatnie urodziny. Smakowała okropnie, ale przynajmniej ten dziwny ból w środku mógł tłumaczyć wysokim procentem.
- Zupełnie nie wiem, kiedy tak jej odbiło- rozłożył ręce w bezradnym geście, a Severin, który miał okropnie słabą głowę, poklepał go przyjaźnie po ramieniu – Zawsze wydawało mi się, że doskonale do siebie pasujemy. A tu nagle wszystko…
- Jebło.
Wzdrygnął się, bo dopiero w ustach Severina prawda zabrzmiała nad wyraz brutalnie. Być może do tej pory jedynie skutecznie odsuwał od siebie myśli, że coś pomiędzy nim, a Kristen zaczyna się psuć.
- Rany, Sev, ja naprawdę chciałem być po prostu fair.
- Doskonale to rozumiem.
- Nic nie rozumiesz. Daj mi skończyć.
Severin nalał więc jeszcze jeden kieliszek trunku i postawił przed nim, sugestywnie dając mu znać, że dla własnego dobra powinien go wypić. Przechylił więc szkło, a po gardle rozeszło się ciepło.
- Nie chciałem jej oszukiwać- wykrztusił z siebie wreszcie. – Zawsze byliśmy zgodni co do tego, że na dzieci i rodzinne historie mamy jeszcze czas. Przecież Kristen nie chciała słyszeć o małżeństwie, a co dopiero o dziecku.
- Tak było- potwierdził zgodnie Freund, podpierając dłonią lekko kiwającą się głowę.
- Wszystko się jej zmieniło, kiedy ta jej nawiedzona przyjaciółeczka zaszła w ciążę. Dasz wiarę, że nagle podczas zakupów znajdywałem Kristen wśród artykułów dla niemowląt? Co rusz miedzy swoimi gazetami znajdowałem jakieś rodzicielskie poradniki i inne bzdety. – Richard wziął głęboki oddech, a potem wypił kolejny kieliszek przezroczystego trunku. – Kompletnie oszalała!
- No dobra, ale nie mogłeś się nad tym zastanowić, skoro tak bardzo jej zależało?
- Rzecz w tym, że jedyny z naszej dwójki chciałem to przeanalizować. Sam  pomyśl, Sev, dziecko teraz, kiedy więcej dni w roku spędzam patrząc na twoje majty porozrzucane po hotelowym pokoju, niż na własną dziewczynę?
- Tu przyznaję ci rację. Caren i ja myślimy podobnie.
- Dziękuję!- w zamyśle miało to zabrzmieć spokojnie, ale w rzeczywistości w tym jednym słowie zgromadziły się wszystkie emocje. – Kristen do tej pory też tak myślała. A potem przestała w ogóle słuchać, czego chcę ja. Najważniejsze stało się to, że to ona chce zostać matką.
Przejechał palcami po mocno już sfatygowanych włosach, opadających na czoło. Czuł się dziwnie brudny i wybrakowany. Najchętniej zapadłby się w fotelu, na którym właśnie siedział.
- Więc odszedłem.
Zapadła ciężka cisza, przerywana jedynie rytmicznym stukaniem zegara.
Prawie taka sama panowała w przedziale pociągu mknącego do Breitenbrunn. Jedynie zegar został zastąpiony przez stukot szyn. Richard miał niepokojące wrażenie, że wraca do punktu wyjścia i jakaś część dotychczasowego poukładanego świata wymyka się mu przez palce.
Krajobraz za oknem stawał się coraz bardziej znajomy. Wprawdzie dopiero kończył się sierpień, ale na drzewach pojawiały się już pierwsze oznaki jesieni.
Tu wszystko toczyło się jakby swoim rytmem
Może nie powinien stąd wyjeżdżać.
Przyłożył czoło do zimnej szyby, jakby chciał zobaczyć jeszcze więcej z mijanych obrazów. Albo jakby liczył na to, że gdzieś tam czeka podpowiedź, co ma teraz robić.
Severin powiedział, że powinien skupić się na skakaniu. Zabić resztki głupiego uczucia ćwiczeniami i koncentracją. Widać ta ostatnia kontuzja całkiem odcięła go od skocznego środowiska. Gdyby tak nie było, wiedziałby, że ostatnimi czasy skoki stały się dla Richarda jednym z dwóch głównych źródeł problemów.
Miał zwyczajnie dość.
Dość ciągłych rozczarowań i pytań, kiedy wreszcie wybije się na pierwszy plan.
Może wcale tego nie chciał? Może wolał pozostawać w cieniu lepszych i zdolniejszych?
A może po prostu nie potrafił wznieść się ponad określony poziom.
Do tej pory motywacji dodawało mu głównie zaufanie Schustera. Cały czas dawał mu do zrozumienia, że w niego wierzy i pozwala spokojnie piąć się coraz wyżej. Ale po ostatnim całkowicie zawalonym zgrupowaniu padły słowa, które mocno zachwiały tymi stabilnymi fundamentami.
„Chyba powinieneś przemyśleć to wszystko, zanim sezon na dobre się zacznie”.
Nie powiedział niczego wprost, ale Richard znał go na tyle, żeby wyczytać między słowami ukryty sens.
Miotał się we własnych błędach i zdawał sobie z tego sprawę, ale to niczego nie zmieniało. A przynajmniej nie na tyle, żeby pojawiły się zauważalne postępy.
Pociąg wjechał wreszcie na ostatnią stację. Richard chwycił wypchany po brzegi turystyczny plecak i z niemałym problemem zarzucił go na ramiona. Nie tak łatwo było spakować ostatnie dwa lata swojego życia. Znaczną część rzeczy zostawił w mieszkaniu, które przez ten czas wynajmowali razem z Kristen. Któregoś dnia będzie musiał je odebrać.
Rozejrzał się jeszcze po pustym przedziale, sprawdzając, czy jak zwykle o czymś nie zapomniał. Westchnął głęboko, a potem postawił pewny krok w stronę peronu.
Krok, który jak na złość okazał się niezbyt dobrym startem w przyszłość.
Pominął jeden ze stopni małych schodków, a ciężki plecak tylko dopełnił tragedię i już chwilę potem Richard leżał na kamiennej posadce przygnieciony przez własne bagaże.
To było tak parszywie żałosne, że aż wymamrotał pod nosem dość długą wiązankę przekleństw.
Właśnie dlatego nie chciał mieć teraz dziecka. Nie byłby dawcą odpowiednich genów.
Na szczęście na starym, zaniedbanym peronie kręciło się zaledwie kilkoro innych ludzi i nikt nie zdążył zauważyć kolejnej już w ostatnim czasie kompromitacji Richarda Freitaga.
Podniósł się z ziemi i otrzepawszy spodnie ruszył w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru dzwonić do nikogo z rodziny i prosić o transport, a tym bardziej podróżować taksówką. W tej parszywej mieścinie prędzej czy później rozeszłyby się plotki, że przyjechał pierwszy raz od ponad roku i to w dodatku w szczycie letnich przygotowań. Czyli, że najprawdopodobniej coś jest nie tak.
I niestety byłaby to prawda.
Nie pojechał na zgrupowanie do Ramsau. Miał przez ten czas odświeżyć głowę, ale doskonale wiedział, że wiecznie nie może się tak miotać.
Plecak okropnie mu ciążył. Czuł się tak, jakby poza ubraniami wpakował do niego resztki z zawalonego życia i wszystkie niepowodzenia ze skoczni. Słońce wznosiło się wysoko ponad horyzont, ale pewnie było to jeden z ostatnich takich słonecznych dni. Po ulicach kręciła się garstka turystów. Pewnie większość z nich schroniła się przed upałem w małych, przydrożnych knajpach, których było tutaj bez liku.
Richard szedł powolnym krokiem. Wcale nie spieszyło mu się do wyjaśniania rodzinie, że chyba wraca do punktu wyjściowego w swoim życiu. Wzdrygał się na samą myśl, że będzie musiał opowiedzieć im o swoich niepowodzeniach, o Kristen, która nagle stała się dla niego zupełnie obcą osobą, o sygnałach ze sztabu, jednoznacznie wskazujących na kończącą się cierpliwość. Dlatego nie poszedł najszybszą drogą, prowadzącą od dworca, tylko wybrał tę omijającą „centrum” Breitenbrunn.
Przystanął na chwilę, kiedy doszedł na sam szczyt wznoszącej się dość wysoko ścieżki. Było z niego widać jego rodzinny dom i kilka innych. W dzieciństwie często biegali tutaj z dzieciakami z sąsiedztwa. W zimie zjeżdżali na nartach na sam dół, a potem ulepili ze śniegu małą górkę, którą dumnie nazywali skocznią. Do dziś czuł przeszywający ból na policzkach, kiedy przejechał twarzą niemal po całej długości tego prowizorycznego toru. Ale wtedy nie liczyło się nic innego poza dobrą zabawą i już następnego dnia jeździł z powrotem.
Obawiał się, że gdyby teraz znalazł się w takiej sytuacji jak Severin- byłby gotów zrezygnować.
- Richard?
Niemal podskoczył w miejscu, kiedy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
- Lisa! Mało nie zszedłem na zawał!
Lisa Kricke roześmiała się głośno. Nie widział jej od dawna, ale stwierdził, że niewiele się zmieniła. Przefarbowała swoje ciemne włosy na ognisty rudy, ale poza tym nadal uśmiechała się w zupełnie ten sam sposób i śmiesznie przekrzywiała na bok głowę, kiedy komuś się przyglądała.
- Przyjechałeś na wakacje?
- Można to tak określić. – Mruknął cicho i machnął ręką na znak, że nie warto o tym mówić. – Lepiej powiedz, co słychać u ciebie?
- Nie jestem światowym sportowcem jak ty- zażartowała. – Pomagam rodzicom w pensjonacie, skończyłam jakiś czas temu studia. Ale ciebie od dawna nie widziałam w Breitenbrunn.
- Miałem trochę na głowie. Wiesz jak to jest.
- Rozumiem. Ale powiem ci też, że nastąpił całkiem śmieszny zbieg okoliczności…- Lisa zawiesiła na moment głos. Założyła za ucho kosmyk włosów i spojrzała na niego uważnie. – Zawsze mówiłam, że wiele was łączy z moją siostrą i tym razem wychodzi na to, że macie też idealne dopasowanie czasowe.
Poczuł na skórze dziwne dreszcze. Chyba też mocniej zabiło mu serce, ale wszystko to Richard postanowił zrzucić na karb zmęczenia podróżą.
- Astrid przyjechała?- zapytał wreszcie, przemagając dziwną suchość w gardle.
- Astrid wróciła.
- A Tim?
Lisa uśmiechnęła się cierpko. Znał ten grymas.
- O tym chyba nie powinnam mówić. Lepiej będzie jak Astrid sama ci opowie.
- Tak. Tak będzie najlepiej.- Odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni, by Lisa nie zauważyła, jak bardzo mu drżą.
- To co? Idziesz do domu, czy będziesz tu stał całą noc?
- Idę, idę.
Zarzucił ponownie plecak na ramiona i starając się dotrzymać kroku energicznej Lisie, zaczął kroczyć w dobrze znane mu strony. Starał się zapełnić ten czas jakąś niezobowiązującą pogawędką, byle tylko ominąć temat Astrid. Wolał nie rozdrapywać starych ran. Dobrze było tak, jak było.
Musiał się z tym pogodzić dokładnie 6 lat temu i nie chciał przechodzić ponownie przez cały ten proces.
- Wpadnij do nas na kawę. – Rzuciła na pożegnanie Lisa, kiedy znaleźli się przy siatce, która dzieliła ich domy. Ale widział, że nie była to całkiem swobodna propozycja. Znali się przecież zbyt dobrze. Nic nie mogło się ukryć.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Ale ja wiem. – Podeszła do niego bliżej, jakby bała się, że ktoś może ją usłyszeć. Obejrzała się w stronę swojego domu, a kiedy upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu, ścisnęła Richarda za rękę. – Zawsze świetnie się dogadywaliście. Astrid ma teraz…ciężki moment. Przyjdź, okey?
- Lisa…
- Wiem, Freitag! Wiem!- warknęła cicho. – Nie jestem idiotką. Wiem, jak to z wami było. Ale tym razem mógłbyś przestać myśleć tylko o sobie, co?
- Przyjdę.

***

Właściwie to nie miał pojęcia, dlaczego nie przyjeżdżał tu już od prawie roku. Święta spędzili razem z Kristen u jej rodziców, reszta zimy kręciła się tylko wokół skoków, a w zeszłe wakacje polecieli do Australii. Wtedy jeszcze Kristen nie była nakręcona tylko na jeden temat- dziecko.
Richard usiadł na ogromnym łóżku w swoim dawnym pokoju i wciągnął mocno do płuc zapach świeżo wypranej pościeli. Nadszarpnięte do granic możliwości nerwy nieco zelżały po szczerej rozmowie z rodzicami. Najbardziej bał się zobaczyć w ich oczach litość, ale zamiast tego dostał dużą dawkę zrozumienia i wsparcia.
- Teraz wydaje mi się, że mógłbym zgodzić się na dziecko. Ale nie na takich warunkach, jakie zaczęła stawiać Kristen- powiedział do Christiana, a brat zdawał się doskonale go rozumieć.  
Zastanowił się nad tym przez chwilę i doszedł do wniosku, że właśnie tak było. Przecież gdyby wszystko na spokojnie przemyśleli, bez ciągłych nacisków i awantur ze strony Kristen- cała ta sprawa mogłaby potoczyć się inaczej.
Być może problem nie leżał w tym, że nie chciał mieć teraz dziecka.
Może nie chciał mieć go z Kristen?
Ta myśl tak mocno utkwiła mu w głowie, że nie mógł zasnąć. Kochał Kristen. Był tego pewien. Kochał to, jak nawzajem się uzupełniali, kochał to, że mogli przebywać ze sobą 24 godziny na dobę i wciąż nie brakowało im tematów do rozmów. Kochał nawet jej nadopiekuńczość wobec niego, choć kiedyś nazwałby to stłamszeniem.
 Co więc poszło nie tak?
Do jasnej cholery, co poszło nie tak?
Jakiś cichy głosik w środku podpowiadał mu, że odpowiedź znajduje się w domu obok. Ale Richard już od dawna nie wierzył w takie brednie. Bzdury na temat starej miłości, która ponoć nie umiera wywoływały u niego jedynie śmiech.
Tak było po prostu wygodniej.
Astrid miała swój świat i on miał swój świat. Nie należało tego zmieniać, nawet teraz. Nie chciał na nowo przeżywać tego samego rozczarowania co przed sześcioma laty. A przede wszystkim- nie miał na to siły.

***

Astrid Kricke była najpiękniejszą dziewczyną w szkole.
Oczywiście Richard nie myślał tak od samego początku. Najpierw była dla niego jednym z wielu kumpli, z którymi w lecie można było grać w piłkę, a w zimie tarzać się w śniegu. Zawsze byli wtedy w jednej drużynie- w końcu mieszkali zaraz obok siebie.
Z czasem zaczął zauważać w Astrid wiele cech, na które do tej pory nie zwracał uwagi. Dostrzegł- na przykład- że jej jasne, niemal pszeniczne włosy idealnie pasowały do drobnej twarzy, a piegi na policzkach, których tak nie cierpiała, tylko dodają jej uroku. Dostrzegł też, że może pogadać z nią o wszystkim, o każdej porze dnia i nocy.
Nadal była więc świetnym kumplem.
Znaleźli się w tym samym liceum sportowym, bo Astrid jeździła jeszcze wtedy na snowboardzie, ale pod koniec ostatniej klasy zrezygnowała. Miała milion pomysłów na minutę i potrafiła w środku nocy wyciągnąć go na spacer, wcześniej rzucając w jego okno szyszkami.
Był tylko jeden problem.
Zawsze gdzieś obok kręcił się Tim.
Ktoś z boku powiedziałby, że to właśnie Tim pasował idealnie do energicznej i przebojowej Astrid. Tim- dobrze zapowiadający się piłkarz, wysoki i pewny siebie.
Richard nawet nie próbował się z nim równać. Przegrywał już na starcie w każdej kategorii.
Nie był w tamtym czasie zbyt towarzyski. Za często nie było go w szkole przez masę zawodów i młodzieżowych zgrupowań. Z dawnego szerokiego kręgu znajomych pozostała mu właściwie tylko Astrid i kiedy wracał z kolejnego wyjazdu, przesiadywali na pobliskiej łące każdego wieczoru. Chyba właśnie podczas jednego z tych wieczorów Astrid powiedziała, że Tim zaproponował jej wspólne pójście na bal kończący szkołę.
I chyba właśnie wtedy Richard boleśnie poczuł, że Astrid już dawno temu przestała być dla niego jedynie kumplem.
- A ty, Richard? Z kim pójdziesz?- zapytała, uważnie się mu przyglądając.
- Chyba wcale nie pójdę.
Miał wrażenie, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Jakby liczyła na jakąś propozycję z jego strony. Ale, na Boga, jak miał konkurować z Timem? Chyba tylko po to, żeby się ośmieszyć.
- No co ty! Przecież to impreza roku!
W odpowiedzi mruknął jedynie kilka niezrozumiałych słów, ale Astrid wyraźnie nie chciała dać za wygraną. Wbiła w niego to swoje wszystkowiedzące spojrzenie, by już po chwili szturchnąć go zawadiacko.
- Mam pomysł. Chodźmy tam razem- powiedziała, a on prawie zaniemówił. Wziął głęboki oddech. Miał ochotę wrzeszczeć ze szczęścia!
- Tak…po przyjacielsku?
Boże.
Nie mógł chyba zadać głupszego pytania.
Ale nie też mógł nic poradzić na to, że ostatnimi czasy przy Astrid język niemiłosiernie się mu plątał.
- Jeśli chcesz- Astrid była chyba nieco zbita z tropu tym jego kretyńskim pytaniem.
Później w czasie wielu nieprzespanych nocy przywoływał w myślach obraz Astrid z tamtego wieczoru, kiedy odbył się bal.
Denerwował się wtedy okropnie. Z nerwów niemal oskubał wszystkie płatki róż, których kupno podpowiedziała mu dzień wcześniej Lisa. Moment, w którym stał przed drzwiami i czekał na Astrid był jednym z tych momentów, które na zawsze zostają w pamięci.
Czasami niemal namacalnie czuł znów pod palcami aksamitny materiał długiej sukienki Astrid w kolorze morskiej piany. Wirowała w tańcu razem z jej rozpuszczonymi włosami, które specjalnie na tę okazję zapuszczała przez cały rok. Pierwszy raz, odkąd pamiętał, sięgały jej tak daleko, bo aż do łopatek.
Przez całą imprezę z trwogą wypatrywał Tima, ale ten nie pojawił się w ogóle.
To rzeczywiście musiało być dla niego bolesne, że przegrał akurat z nim- z gościem, z którego często się śmiał i którego sport nazywał „niedzielną rozrywką dla emerytów przed telewizorem”.
Starał się nie myśleć o nim, ani o wszystkich plotkach, które jednoznacznie przedstawiały go jako przyszłego chłopaka Astrid. Liczyło się to, że przetańczyli ze sobą całą noc i jako ostatni zeszli nad ranem z parkietu.
Jeszcze bardziej liczyło się to, że w czasie powrotu na piechotę, mógł trzymać Astrid za rękę i co jakiś czas przyciągać ją bliżej siebie. Ściągnęła buty na obcasie, w których dzielnie wytrzymała do tej pory i szła boso po skropionym rosą asfalcie.
Już dawno nie spędzili ze sobą tyle czasu i Richard chciał się tym jak najdłużej nacieszyć. Ale w końcu doszli pod dom Astrid i na miejsce towarzyszącego im dotąd śmiechu i rozmów nadeszła cisza. Nieco krępująca. Przez kilka minut obserwowali się nawzajem, jakby próbując wyczytać coś ze swoich oczu.
Richard odgarnął palcami kosmyk włosów, który niedbale spadał dziewczynie na oczy i już, już prawie przyłożył usta do jej ust, kiedy kilka metrów dalej dostrzegł Tima. Astrid była wyraźnie rozczarowana, gdy zamiast ją pocałować, dyskretnie wskazał w jego stronę. Pokiwała niedbale głową.
- Wiesz co, Richie?- westchnęła ciężko i wzięła z jego ręki swoje buty. – Chyba przestałam cię rozumieć.
A potem podeszła do Tima i przytuliła go na powitanie.
Był kompletnym kretynem.
Wiedział o tym.
Ale tak bardzo bał stracić Astrid, że nie był w stanie zrobić nic wybiegającego poza dotychczasowe ramy. Nie miał pojęcia, skąd wzięła się w nim ta niepewność pomieszana ze strachem. Był za to doskonale świadomy, że być może stracił jedyną taką szansę w życiu.

***


Za nic nie mógł zasnąć ten nocy. Prośba Lisy cały czas kotłowała się mu w myślach, a stare wspomnienia powróciły z podwojoną siłą. Tylko jedno mogło go uratować, choć nie robił tego od wieków, cały czas powtarzając sobie, że skoki są najważniejsze.
Gówno prawda.
Z dna walizki wygrzebał małą paczkę papierosów, którą woził ze sobą w razie awarii takiej jak ta. Zastanowił się jeszcze, ale nie mógł znaleźć żadnych argumentów, które by go powstrzymały. Wyszedł na balkon i opierając się o barierkę, odpalił pierwszego papierosa.
Poczuł rozchodzący się po całym ciele spokój i napięte do tej pory mięśnie nareszcie się rozluźniły. I mógłby przysiąc, że doprawdy- ostatnim, o czym myślał, były zalecenia dietetyka i najbliższe zgrupowanie. W ostatnim czasie skoki nie dostarczały mu niczego poza ogromnym rozczarowaniem, dlaczego więc on miałby cokolwiek poświęcać?
Zwyczajnie miał dość.
Zaciągnął się mocno tytoniowym dymem i spojrzał na okolicę, którą z wysokości balkonu było doskonale widać.
Breitenbrunn pod osłoną nocy znacznie zyskiwało. Gdzie nie gdzie przez ciemność przebijały się uliczne latarnie i co jakiś czas słychać było szum samochodów, ale ponad to przeważała cisza. Nawet mu jej brakowało.
Nie chciał tego robić, ale bezwiednie jego spojrzenie powędrowało w kierunku sąsiedniego domu i dobrze znanemu mu oknu. Kiedy wiedział już, że w małym pokoju na poddaszu śpi teraz Astrid, nie mógł tak spokojnie siedzieć. W końcu wcisnął paczkę papierosów do kieszeni spodni i stawiając jak najcichsze kroki- wyszedł na zewnątrz.
Przystanął przy ogrodzeniu, żeby odpalić drugiego papierosa. Musiał się czymś zająć, odpędzić od siebie powracające przemyślenia.
- Nie wiedziałam, że palisz.
Nawet się nie zdziwił, kiedy usłyszał ten nieco zachrypnięty głos. Prawdę mówiąc kiedy dostrzegł wcześniej poruszającą się w oknie zasłonę, spodziewał się zobaczyć jego właścicielkę prędzej, niż planował.
- Nie palę. – Zaśmiał się. Nie wiedział czemu, ale ta sytuacja niezmiernie go bawiła. – To znaczy palę, ale tylko dzisiaj.
Astrid podeszła bliżej niego, tak, że światło z domowego ogrodu padało na jej szczupłą twarz i sylwetkę. Skróciła włosy, które kończyły się teraz tu przy brodzie, ale zachowała ich jasny kolor. Przynajmniej tak sądził, bo dokładniej mógłby stwierdzić dopiero przy dziennej poświacie.
- Podobno wróciłaś na stałe.
- Podobno tak. A ty?
- Sam nie wiem.
Astrid szczelniej owinęła się dresową bluzą, którą dotąd miała jedynie zarzuconą na ramiona. Miał wrażenie, że się uśmiechnęła, ale nie mógł być tego pewien w panującej ciemności.
- Lisa…- zaczął niepewnie, przestępując z nogi na nogę.
Boże, to było takie idiotyczne! To, że stali tutaj razem po tylu latach i nie potrafili wydusić z siebie niczego więcej poza kilkoma zdawkowymi słówkami.
- Pewnie naopowiadała ci głupstw, znasz ją. Uwielbia wyolbrzymiać.
- To znaczy, że wszystko u ciebie w porządku?
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio cokolwiek było u mnie w porządku.
Pewnie powinien powiedzieć coś motywującego, ale kolejny już raz milczał. A potem po prostu ruszyli razem przed siebie i choć żadne z nich nie zdradziło kierunku wędrówki, zmierzali do tego samego miejsca.
Weszli na górujące nad Breitenbrunn wzniesienie i wreszcie mogli dokładniej się sobie przyjrzeć, bo gwiazdy świeciły tam wyjątkowo mocnym i jasnym blaskiem.
- Nie chciałam tutaj przyjeżdżać. – Wyrwała z ziemi długie źdźbło trawy, kiedy usiedli i zaczęła je nerwowo skubać.
- No popatrz. To zupełnie tak jak ja.
- Mam wrażenie, że oboje kręcimy się w kółko, Freitag. Za każdym razem, kiedy grunt sypie nam się pod nogami, przyjeżdżamy do tej parszywej dziury i łudzimy się, że jakoś to nam pomoże.
Nie odpowiedział od razu. Głównie dlatego, że miała rację i Richard doskonale o tym wiedział.
- Jeśli nie masz ochoty gadać, to możemy po prostu siedzieć. Jak dawniej- powiedział w końcu.
- Muszę się wygadać właśnie tobie. I oczekuję tego samego w zamian. Bo chyba u ciebie też nie jest za kolorowo, co? Nawet nie staraj się wciskać mi żadnych kitów.
- Rozstałem się z dziewczyną. – Wypalił od razu, a potem jeszcze szybciej dodał: - Nie chciałem mieć z nią dziecka. A, no i zastanawiam się nad rzuceniem skoków. Jak długo można się łudzić?
- Wow.
- Wow?
- Tak. Wow. To znaczy…Porażki z każdej strony?
- Wreszcie nikt nie zaczyna od wyrazów współczucia. – Stwierdził ponuro. Bo rzeczywiście; kompromitował się na każdym możliwym gruncie.
- Nie chciałeś dziecka teraz, czy w ogóle?
- Nie jestem pewien.
- Boże, Freitag, a czego ty jesteś pewien?
- No dobra. Nie wyobrażałem sobie siebie w gąszczu rodzicielskich obowiązków i to w dodatku tylko na chwilę po powrocie z kolejnych zawodów.
- Może powinna to zrozumieć.
- Może to ja powinienem zrozumieć ją. Ale potraktowałem to chyba jako idealny pretekst do ucieczki.
Zawsze podobało mu się w Astrid to, że potrafiła słuchać. Nie przerywała, nie próbowała narzucić swojego punktu widzenia, tylko cierpliwie dawała mu wyrzucić z siebie wszystkie bolesne myśli.
- Z tymi skokami…- odchrząknęła cicho, a on poruszył się niespokojnie. – Może warto dać sobie jeszcze szansę? Nie musisz tak od razu się skreślać, zupełnie jak…
- Jak wtedy, 6 lat temu? To chciałaś powiedzieć?
- Tak.
Zabolało. Zupełnie jakby ktoś kopnął go prosto w brzuch, a potem z satysfakcją przywalił jeszcze w kostkę.
- Co u Tima?- zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Nie mógł powiedzieć niczego głupszego w tamtej chwili.
- Nie widziałam go już od jakichś…- Astrid zamyśliła się i była przy tym nad wyraz spokojna. – Od jakichś 5 lat. Czyli od dnia, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży.
Niech to szlag.
- Nasza piękna przyszłość w Hiszpanii ulotniła się w przeciągu kilku minut za sprawą dwóch kresek na teście ciążowym.
- Wróciłaś dopiero teraz?
- Najpierw chciałam udowodnić wszystkim, że sobie poradzę. I radziłam sobie, ale Marco ma astmę i upalny klimat niezbyt mu służy.- Wyjaśniła, zachowując typowe dla siebie opanowanie. Zawsze jej tego zazdrościł. Może gdyby miał go choć część, nie partaczyłby ciągle dobrych wyników po pierwszej serii. – Przeraziłam cię, co?
- Może trochę. Wygląda na to, że…no wiesz…- zacisnął na chwilę mocno powieki i pięści, żeby powstrzymać napływające poczucie winy. Przecież mógł ją uchronić przed wszystkimi tymi rozczarowaniami. Gdyby tylko nie był takim idiotą. – Mamy dużo do nadrobienia.
Astrid zaśmiała się. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie było to ten sam beztroski śmiech, co kiedyś. Ten miał w sobie sporą dawkę goryczy i ostrożności.
I wcale się temu nie dziwił.
- Przepraszam, że byłem wtedy takim parszywym tchórzem.
- Byłeś po prostu sobą.
- Ała.
- Wiesz, czym mnie najbardziej denerwujesz, Freitag? Tym, że przez te ostatnie kilka lat nie było chyba dnia, w którym nie chciałabym tutaj wrócić, wziąć cię za kark i krzyknąć, że chcę z tobą być.
Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, by na to odpowiedzieć. Zamiast tego ujął w dłonie twarz Astrid tak, że patrzyli sobie prosto w oczy. Nie dał jej ponownie dojść do słowa, zamykając jej usta szybkim, gwałtownym pocałunkiem.
Równie szybko ściągali z siebie ubrania, choć trawa była nieco mokra i zimna. Jakby oboje tylko czekali na ten moment. Puściły wszystkie opory i dystans, który do tej pory starali się wobec siebie zachować. Przestał też liczyć się głupi strach Richarda o zniszczeniu przyjaźni.
- Nie przestawaj. – Westchnęła jeszcze Astrid, zanim na dobre stracili poczucie rzeczywistości.


***

 6 lat wcześniej.

- Myślisz, że powinnam z nim wyjechać?
Astrid siedziała naprzeciwko niego, skubiąc nerwowo w dłoniach skrawek swojej czarnej sukienki. I choć miał ochotę wrzeszczeć, że jej miejsce jest tutaj, na ich ulubionej łące, przy nim, wziął głęboki oddech i pokiwał twierdząco głową.
- Chyba właśnie tego chcesz.
- Ale boję się zostawić całe swoje życie i przeprowadzić się do jakiejś cholernej Hiszpanii. To jakaś totalna paranoja.
Świat zawalił się Richardowi na głowę niedługo po szkolnym balu. Astrid zaczęła chodzić z Timem i wszystko wskazywało na to, że są szczęśliwi. W dodatku Tim dostał ofertę od jakiegoś hiszpańskiego klubu i chciał zabrać tam ze sobą Astrid.
Przyszła do niego zaraz po treningu na skoczni. Nie zdążył nawet odnieść nart do szatni, ani zdjąć kombinezonu. Nie rozmawiali od tamtej przeklętej nocy po imprezie, ale kiedy ją zobaczył- od razu wiedział, że stało się coś, co nie będzie dla niego miłe.
Nie potrafił dalej prowadzić tej rozmowy. Coś w środku niego niemal krzyczało, że powinien to wszystko zatrzymać,  zanim będzie za późno. Zamiast tego siedział cicho, a słowa co rusz grzęzły mu w gardle.
- Wiesz, Astrid, to chyba nie jest całkiem w porządku, kiedy w związku stawia się jakieś ultimatum- powiedział wreszcie, a ona niespokojnie drgnęła, słysząc te słowa. – Masz tutaj studia, rodzinę, przyjaciół…
„I mnie”- dodał w myślach, ale nie miał w sobie na tyle odwagi, żeby te słowa wybrzmiały poza jego głową.
- Nie mogę wymagać od Tima, żeby poświęcił dla mnie swoją karierę.
- Za to on może wymagać od ciebie wyjazdu do Hiszpanii?
- Niczego ode mnie nie wymaga. Jak to sobie wyobrażasz? Ja będę tutaj, on tam i tak przez cały czas?
- Masz rację. Nie znam się na tych sprawach.
- Rzeczywiście się nie znasz. – Powiedziała Astrid i podniosła się z ławki, na której przez ten czas siedzieli.
Z niebie siąpił drobny deszcz i Richard czuł, że cienki kombinezon zaczyna mu przemakać. Jasne włosy Astrid zakręciły się jej wokół twarzy, a tusz do rzęs zgromadził się pod oczami.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie tak, jak sobie wymarzyłeś, Richie. – Powiedziała jeszcze i to był ostatni raz, kiedy ją widział.
Podobno wyjechała już następnego dnia. A on został. Z okropnym bólem głowy i poczuciem, że jak zwykle zawalił i stchórzył.
Szkoda, że to niczego nie zmieniało.

***


- Przyrzeknij, że jeśli będzie ci wchodził na głowę, to zadzwonisz.
Richard zerknął na małego chłopca, którego Astrid trzymała za rękę i posłał mu porozumiewawczy uśmiech. W zamian otrzymał taki szeroki, na jaki tylko było stać szczerbatego pięciolatka.
- Rany, Astrid, to tylko godzina. Dam radę.
- Może powinnam zrezygnować z tej rozmowy o pracę i poczekać, aż ktoś wróci do domu?
- Idź już, a my z Marco świetnie sobie poradzimy.
Chyba kompletnie zwariował, ale kiedy poprzedniego dnia Astrid powiedziała mu, że nie ma z kim zostawić małego, od razu zaproponował swoją pomoc.
Richard Freitag- człowiek, który w cudowny sposób zyskał sympatię do dzieci.
Tyle, że to nie było jakieś tam dziecko.
To był syn Astrid i z samego tego powodu Richard był gotowy na takie poświęcenie.
Rozmowa z Astrid sprzed kilku dni do dzisiaj siedziała mu w głowie. Skutecznie drążąc pewność, że w całej tej sytuacji nie ma żadnego przypadku.
- Mama nie cierpi, kiedy ktoś daje mi słodycze- wyseplenił beztrosko Marco, gdy usiedli razem na huśtawce i dał mu najbardziej wypasione ciastka, jakie znalazł w sklepie.
- Umówmy się tak, że o niczym jej nie powiesz, dobra?
- Spoko- mały wzruszył ramionami. – A co, jeśli ktoś inny jej o tym powie?
- Wtedy wezmę to na siebie.
Odepchnął się jak najmocniej nogami od ziemi, a Marco aż zapiszczał z radości, kiedy huśtawka wzniosła się do góry. Zdążył wepchać w siebie prawie połowę paczki ciastek, a znaczna ich część została wtarta brudnymi palcami w jego jasną grzywkę.
- Ricz…
To takie słodkie, jak to dziecko się do niego zwracało.
- Ehe?
- Ricz, czy ty będziesz teraz nowym chłopakiem mojej mamy?
Rany. Marco miał widać wyostrzoną do granic możliwości spostrzegawczość i zdążył oznaczyć te ich kilka spotkań z Astrid jako pewny punkt nowej przyszłości.
- A chciałbyś?
- Myślę, że tak. No, jeśli będziesz kupował mi ciastka, to wtedy tak.
- Masz to jak w banku.
Zdążyli wypróbować chyba każde miejsce na placu zabaw, zanim wróciła Astrid. Wbrew wcześniejszym jej obawom obyło się bez żadnych problemów i Richard już dawno nie był z siebie tak bardzo dumny.
- Porażka na całej linii- mruknęła Astrid, kiedy usiadła obok niego na brzegu piaskownicy i rzuciła z hukiem swoją torbę. – W życiu nie znajdę w tej dziurze pracy, która nie polegałaby na sprzątaniu w hotelu.
- Wstrzymaj się na chwilę z tymi poszukiwaniami tutaj.
- Niby czemu?
Richard policzył w myślach do 10, żeby nieco opanować głos, który zaczynał mu drżeć. Już raz przez swoje tchórzostwo prawie przegrał życie. Nie miał zamiaru pozwolić, by tym razem to się powtórzyło.
- Rozmawiałem wczoraj przez telefon ze swoim trenerem. Przekonał mnie, że nie powinienem odpuszczać. Chcę spróbować przynajmniej jeszcze przez ten sezon. Dlatego wracam za kilka dni do Klingenthal. Chcę wynająć nowe mieszkanie. Większe, niż zamierzałem. – Powiedział te zdania na jednym oddechu, bo bał się, że gdyby się zatrzymał, mógłby nie mieć na tyle odwagi. – I mam nadzieję, że za jakiś czas ty i Marco wprowadzicie się do niego.
Właściwie wpadł na ten pomysł poprzedniej nocy. Kiedy po całym dniu spędzonym  Astrid dotarło do niego, że to ona była brakującym elementem jego życia, bez którego nic nie mogło się udać. Nie chciał w nieskończoność czekać. Znali się przecież doskonale.
Pytanie tylko, czy ona myślała tak samo.
- Wydoroślałeś przez te ostatnie lata.- Odpowiedziała w końcu Astrid, odpowiadając na jego uścisk dłoni.- Zresztą, ja chyba też.
- Więc?
- Jesteś pewny? Nie chciałeś przecież mieć teraz dziecka…
- Jestem tego pewny bardziej, niż czegokolwiek na świecie.
Astrid pachniała zieloną herbatą i owocowym szamponem. Wplótł palce w jej włosy i poczuł na wargach jej miękkie usta.
- Fuuuuuuuuuuuuu!- gdzieś z oddali krzyknął Marco.
- Lepiej się przyzwyczaj- zaśmiała się Astrid, kończąc czułości szybkim pocałunkiem.
Zupełnie się nie bał. Nie wiedział jeszcze, jak ułoży się każdy nowy element jego życia, ale miał wrażenie, że nie musi się tym przejmować.
Kristen, ostatnie porażki postanowił zostawić daleko za sobą. Nie bez zrozumienia, że było w nich też i dużo jego winy, ale za to bez ciągłego powracania do nich.
Wypełnił wreszcie pustkę.


_______________________________________________

Taki właśnie Ricz.
Nie jestem ostatnimi czasy w wybitnej formie pisarskiej.