„Jeśli teraz wyjdziesz, to możesz już nie wracać.”
To jedno krótkie
zdanie pulsowało w głowie Richarda Freitaga- niczym złe zaklęcie – już od kilku
godzin. Kiedy tylko przymykał oczy, miał przed sobą obraz bladej jak ściana
Kristen, z zaciśniętymi ze złości dłońmi i ułożonymi w wąską kreskę ustami.
Obawiał się, że właśnie ten widok będzie już na zawsze kojarzył mu się z
Kristen i ich ostatnimi wspólnymi dwoma latami życia. Zastąpi wspomnienia z
wyjątkowych, nieprzespanych nocy i spacerów po mieście.
Zastąpi nawet
obraz Kristen owiniętej jedynie prześcieradłem, leżącej na jego łóżku.
Kiedy poprzedniego
dnia zupełnie zdezorientowany nie miał pojęcia, gdzie powinien iść, jakoś
automatycznie znalazł się w mieszkaniu Severina. Caren jakby wyczuła napiętą
atmosferę, bo zostawiła ich samych, wymawiając się imprezą u koleżanki. Ale jej
litościwe spojrzenie doskonale mówiło, że to jedynie pretekst.
- Przykro mi,
Richie- powiedziała jeszcze, zanim wyszła, bo oczywiście jak ostatnia ofiara
losu zdążył już powiedzieć o tym, że znów jest wolny.
- To nic takiego.
– Uśmiechnął się tak szeroko, aż zabolały go policzki. – Jakoś sobie poradzę.
Ale nie radził
sobie. I zaczynał być tego coraz bardziej świadomy z każdym wypitym kieliszkiem
domowej roboty wódki, którą Severin dostał od teścia na ostatnie urodziny.
Smakowała okropnie, ale przynajmniej ten dziwny ból w środku mógł tłumaczyć
wysokim procentem.
- Zupełnie nie
wiem, kiedy tak jej odbiło- rozłożył ręce w bezradnym geście, a Severin, który
miał okropnie słabą głowę, poklepał go przyjaźnie po ramieniu – Zawsze wydawało
mi się, że doskonale do siebie pasujemy. A tu nagle wszystko…
- Jebło.
Wzdrygnął się, bo
dopiero w ustach Severina prawda zabrzmiała nad wyraz brutalnie. Być może do
tej pory jedynie skutecznie odsuwał od siebie myśli, że coś pomiędzy nim, a
Kristen zaczyna się psuć.
- Rany, Sev, ja
naprawdę chciałem być po prostu fair.
- Doskonale to
rozumiem.
- Nic nie
rozumiesz. Daj mi skończyć.
Severin nalał więc
jeszcze jeden kieliszek trunku i postawił przed nim, sugestywnie dając mu znać,
że dla własnego dobra powinien go wypić. Przechylił więc szkło, a po gardle
rozeszło się ciepło.
- Nie chciałem jej
oszukiwać- wykrztusił z siebie wreszcie. – Zawsze byliśmy zgodni co do tego, że
na dzieci i rodzinne historie mamy jeszcze czas. Przecież Kristen nie chciała
słyszeć o małżeństwie, a co dopiero o dziecku.
- Tak było-
potwierdził zgodnie Freund, podpierając dłonią lekko kiwającą się głowę.
- Wszystko się jej
zmieniło, kiedy ta jej nawiedzona przyjaciółeczka zaszła w ciążę. Dasz wiarę,
że nagle podczas zakupów znajdywałem Kristen wśród artykułów dla niemowląt? Co
rusz miedzy swoimi gazetami znajdowałem jakieś rodzicielskie poradniki i inne
bzdety. – Richard wziął głęboki oddech, a potem wypił kolejny kieliszek
przezroczystego trunku. – Kompletnie oszalała!
- No dobra, ale
nie mogłeś się nad tym zastanowić, skoro tak bardzo jej zależało?
-
Rzecz w tym, że jedyny z naszej dwójki chciałem to przeanalizować. Sam pomyśl, Sev, dziecko teraz, kiedy więcej dni
w roku spędzam patrząc na twoje majty porozrzucane po hotelowym pokoju, niż na
własną dziewczynę?
-
Tu przyznaję ci rację. Caren i ja myślimy podobnie.
-
Dziękuję!- w zamyśle miało to zabrzmieć spokojnie, ale w rzeczywistości w tym
jednym słowie zgromadziły się wszystkie emocje. – Kristen do tej pory też tak
myślała. A potem przestała w ogóle słuchać, czego chcę ja. Najważniejsze stało
się to, że to ona chce zostać matką.
Przejechał
palcami po mocno już sfatygowanych włosach, opadających na czoło. Czuł się
dziwnie brudny i wybrakowany. Najchętniej zapadłby się w fotelu, na którym
właśnie siedział.
-
Więc odszedłem.
Zapadła
ciężka cisza, przerywana jedynie rytmicznym stukaniem zegara.
Prawie
taka sama panowała w przedziale pociągu mknącego do Breitenbrunn. Jedynie zegar
został zastąpiony przez stukot szyn. Richard miał niepokojące wrażenie, że
wraca do punktu wyjścia i jakaś część dotychczasowego poukładanego świata
wymyka się mu przez palce.
Krajobraz
za oknem stawał się coraz bardziej znajomy. Wprawdzie dopiero kończył się
sierpień, ale na drzewach pojawiały się już pierwsze oznaki jesieni.
Tu
wszystko toczyło się jakby swoim rytmem
Może
nie powinien stąd wyjeżdżać.
Przyłożył
czoło do zimnej szyby, jakby chciał zobaczyć jeszcze więcej z mijanych obrazów.
Albo jakby liczył na to, że gdzieś tam czeka podpowiedź, co ma teraz robić.
Severin
powiedział, że powinien skupić się na skakaniu. Zabić resztki głupiego uczucia
ćwiczeniami i koncentracją. Widać ta ostatnia kontuzja całkiem odcięła go od
skocznego środowiska. Gdyby tak nie było, wiedziałby, że ostatnimi czasy skoki
stały się dla Richarda jednym z dwóch głównych źródeł problemów.
Miał
zwyczajnie dość.
Dość
ciągłych rozczarowań i pytań, kiedy wreszcie wybije się na pierwszy plan.
Może
wcale tego nie chciał? Może wolał pozostawać w cieniu lepszych i zdolniejszych?
A
może po prostu nie potrafił wznieść się ponad określony poziom.
Do
tej pory motywacji dodawało mu głównie zaufanie Schustera. Cały czas dawał mu
do zrozumienia, że w niego wierzy i pozwala spokojnie piąć się coraz wyżej. Ale
po ostatnim całkowicie zawalonym zgrupowaniu padły słowa, które mocno zachwiały
tymi stabilnymi fundamentami.
„Chyba
powinieneś przemyśleć to wszystko, zanim sezon na dobre się zacznie”.
Nie
powiedział niczego wprost, ale Richard znał go na tyle, żeby wyczytać między
słowami ukryty sens.
Miotał
się we własnych błędach i zdawał sobie z tego sprawę, ale to niczego nie
zmieniało. A przynajmniej nie na tyle, żeby pojawiły się zauważalne postępy.
Pociąg
wjechał wreszcie na ostatnią stację. Richard chwycił wypchany po brzegi
turystyczny plecak i z niemałym problemem zarzucił go na ramiona. Nie tak łatwo
było spakować ostatnie dwa lata swojego życia. Znaczną część rzeczy zostawił w
mieszkaniu, które przez ten czas wynajmowali razem z Kristen. Któregoś dnia
będzie musiał je odebrać.
Rozejrzał
się jeszcze po pustym przedziale, sprawdzając, czy jak zwykle o czymś nie
zapomniał. Westchnął głęboko, a potem postawił pewny krok w stronę peronu.
Krok,
który jak na złość okazał się niezbyt dobrym startem w przyszłość.
Pominął
jeden ze stopni małych schodków, a ciężki plecak tylko dopełnił tragedię i już
chwilę potem Richard leżał na kamiennej posadce przygnieciony przez własne
bagaże.
To
było tak parszywie żałosne, że aż wymamrotał pod nosem dość długą wiązankę
przekleństw.
Właśnie
dlatego nie chciał mieć teraz dziecka. Nie byłby dawcą odpowiednich genów.
Na
szczęście na starym, zaniedbanym peronie kręciło się zaledwie kilkoro innych
ludzi i nikt nie zdążył zauważyć kolejnej już w ostatnim czasie kompromitacji
Richarda Freitaga.
Podniósł
się z ziemi i otrzepawszy spodnie ruszył w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru
dzwonić do nikogo z rodziny i prosić o transport, a tym bardziej podróżować
taksówką. W tej parszywej mieścinie prędzej czy później rozeszłyby się plotki,
że przyjechał pierwszy raz od ponad roku i to w dodatku w szczycie letnich przygotowań.
Czyli, że najprawdopodobniej coś jest nie tak.
I
niestety byłaby to prawda.
Nie
pojechał na zgrupowanie do Ramsau. Miał przez ten czas odświeżyć głowę, ale
doskonale wiedział, że wiecznie nie może się tak miotać.
Plecak
okropnie mu ciążył. Czuł się tak, jakby poza ubraniami wpakował do niego
resztki z zawalonego życia i wszystkie niepowodzenia ze skoczni. Słońce
wznosiło się wysoko ponad horyzont, ale pewnie było to jeden z ostatnich takich
słonecznych dni. Po ulicach kręciła się garstka turystów. Pewnie większość z
nich schroniła się przed upałem w małych, przydrożnych knajpach, których było
tutaj bez liku.
Richard
szedł powolnym krokiem. Wcale nie spieszyło mu się do wyjaśniania rodzinie, że
chyba wraca do punktu wyjściowego w swoim życiu. Wzdrygał się na samą myśl, że
będzie musiał opowiedzieć im o swoich niepowodzeniach, o Kristen, która nagle
stała się dla niego zupełnie obcą osobą, o sygnałach ze sztabu, jednoznacznie
wskazujących na kończącą się cierpliwość. Dlatego nie poszedł najszybszą drogą,
prowadzącą od dworca, tylko wybrał tę omijającą „centrum” Breitenbrunn.
Przystanął
na chwilę, kiedy doszedł na sam szczyt wznoszącej się dość wysoko ścieżki. Było
z niego widać jego rodzinny dom i kilka innych. W dzieciństwie często biegali
tutaj z dzieciakami z sąsiedztwa. W zimie zjeżdżali na nartach na sam dół, a
potem ulepili ze śniegu małą górkę, którą dumnie nazywali skocznią. Do dziś
czuł przeszywający ból na policzkach, kiedy przejechał twarzą niemal po całej
długości tego prowizorycznego toru. Ale wtedy nie liczyło się nic innego poza
dobrą zabawą i już następnego dnia jeździł z powrotem.
Obawiał
się, że gdyby teraz znalazł się w takiej sytuacji jak Severin- byłby gotów
zrezygnować.
-
Richard?
Niemal
podskoczył w miejscu, kiedy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
-
Lisa! Mało nie zszedłem na zawał!
Lisa
Kricke roześmiała się głośno. Nie widział jej od dawna, ale stwierdził, że
niewiele się zmieniła. Przefarbowała swoje ciemne włosy na ognisty rudy, ale
poza tym nadal uśmiechała się w zupełnie ten sam sposób i śmiesznie
przekrzywiała na bok głowę, kiedy komuś się przyglądała.
-
Przyjechałeś na wakacje?
-
Można to tak określić. – Mruknął cicho i machnął ręką na znak, że nie warto o
tym mówić. – Lepiej powiedz, co słychać u ciebie?
-
Nie jestem światowym sportowcem jak ty- zażartowała. – Pomagam rodzicom w
pensjonacie, skończyłam jakiś czas temu studia. Ale ciebie od dawna nie
widziałam w Breitenbrunn.
-
Miałem trochę na głowie. Wiesz jak to jest.
-
Rozumiem. Ale powiem ci też, że nastąpił całkiem śmieszny zbieg okoliczności…-
Lisa zawiesiła na moment głos. Założyła za ucho kosmyk włosów i spojrzała na
niego uważnie. – Zawsze mówiłam, że wiele was łączy z moją siostrą i tym razem
wychodzi na to, że macie też idealne dopasowanie czasowe.
Poczuł
na skórze dziwne dreszcze. Chyba też mocniej zabiło mu serce, ale wszystko to
Richard postanowił zrzucić na karb zmęczenia podróżą.
-
Astrid przyjechała?- zapytał wreszcie, przemagając dziwną suchość w gardle.
-
Astrid wróciła.
-
A Tim?
Lisa
uśmiechnęła się cierpko. Znał ten grymas.
-
O tym chyba nie powinnam mówić. Lepiej będzie jak Astrid sama ci opowie.
-
Tak. Tak będzie najlepiej.- Odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni, by Lisa
nie zauważyła, jak bardzo mu drżą.
-
To co? Idziesz do domu, czy będziesz tu stał całą noc?
-
Idę, idę.
Zarzucił
ponownie plecak na ramiona i starając się dotrzymać kroku energicznej Lisie,
zaczął kroczyć w dobrze znane mu strony. Starał się zapełnić ten czas jakąś
niezobowiązującą pogawędką, byle tylko ominąć temat Astrid. Wolał nie
rozdrapywać starych ran. Dobrze było tak, jak było.
Musiał
się z tym pogodzić dokładnie 6 lat temu i nie chciał przechodzić ponownie przez
cały ten proces.
-
Wpadnij do nas na kawę. – Rzuciła na pożegnanie Lisa, kiedy znaleźli się przy
siatce, która dzieliła ich domy. Ale widział, że nie była to całkiem swobodna
propozycja. Znali się przecież zbyt dobrze. Nic nie mogło się ukryć.
-
Nie wiem, czy to dobry pomysł.
-
Ale ja wiem. – Podeszła do niego bliżej, jakby bała się, że ktoś może ją
usłyszeć. Obejrzała się w stronę swojego domu, a kiedy upewniła się, że nikogo
nie ma w pobliżu, ścisnęła Richarda za rękę. – Zawsze świetnie się
dogadywaliście. Astrid ma teraz…ciężki moment. Przyjdź, okey?
-
Lisa…
-
Wiem, Freitag! Wiem!- warknęła cicho. – Nie jestem idiotką. Wiem, jak to z wami
było. Ale tym razem mógłbyś przestać myśleć tylko o sobie, co?
-
Przyjdę.
***
Właściwie
to nie miał pojęcia, dlaczego nie przyjeżdżał tu już od prawie roku. Święta
spędzili razem z Kristen u jej rodziców, reszta zimy kręciła się tylko wokół
skoków, a w zeszłe wakacje polecieli do Australii. Wtedy jeszcze Kristen nie
była nakręcona tylko na jeden temat- dziecko.
Richard
usiadł na ogromnym łóżku w swoim dawnym pokoju i wciągnął mocno do płuc zapach
świeżo wypranej pościeli. Nadszarpnięte do granic możliwości nerwy nieco
zelżały po szczerej rozmowie z rodzicami. Najbardziej bał się zobaczyć w ich
oczach litość, ale zamiast tego dostał dużą dawkę zrozumienia i wsparcia.
-
Teraz wydaje mi się, że mógłbym zgodzić się na dziecko. Ale nie na takich
warunkach, jakie zaczęła stawiać Kristen- powiedział do Christiana, a brat
zdawał się doskonale go rozumieć.
Zastanowił
się nad tym przez chwilę i doszedł do wniosku, że właśnie tak było. Przecież
gdyby wszystko na spokojnie przemyśleli, bez ciągłych nacisków i awantur ze
strony Kristen- cała ta sprawa mogłaby potoczyć się inaczej.
Być
może problem nie leżał w tym, że nie chciał mieć teraz dziecka.
Może
nie chciał mieć go z Kristen?
Ta
myśl tak mocno utkwiła mu w głowie, że nie mógł zasnąć. Kochał Kristen. Był
tego pewien. Kochał to, jak nawzajem się uzupełniali, kochał to, że mogli
przebywać ze sobą 24 godziny na dobę i wciąż nie brakowało im tematów do
rozmów. Kochał nawet jej nadopiekuńczość wobec niego, choć kiedyś nazwałby to
stłamszeniem.
Co więc poszło nie tak?
Do jasnej cholery, co poszło nie
tak?
Jakiś
cichy głosik w środku podpowiadał mu, że odpowiedź znajduje się w domu obok.
Ale Richard już od dawna nie wierzył w takie brednie. Bzdury na temat starej
miłości, która ponoć nie umiera wywoływały u niego jedynie śmiech.
Tak
było po prostu wygodniej.
Astrid
miała swój świat i on miał swój świat. Nie należało tego zmieniać, nawet teraz.
Nie chciał na nowo przeżywać tego samego rozczarowania co przed sześcioma laty.
A przede wszystkim- nie miał na to siły.
***
Astrid Kricke była najpiękniejszą
dziewczyną w szkole.
Oczywiście Richard nie myślał tak
od samego początku. Najpierw była dla niego jednym z wielu kumpli, z którymi w
lecie można było grać w piłkę, a w zimie tarzać się w śniegu. Zawsze byli wtedy
w jednej drużynie- w końcu mieszkali zaraz obok siebie.
Z czasem zaczął zauważać w Astrid
wiele cech, na które do tej pory nie zwracał uwagi. Dostrzegł- na przykład- że
jej jasne, niemal pszeniczne włosy idealnie pasowały do drobnej twarzy, a piegi
na policzkach, których tak nie cierpiała, tylko dodają jej uroku. Dostrzegł
też, że może pogadać z nią o wszystkim, o każdej porze dnia i nocy.
Nadal była więc świetnym kumplem.
Znaleźli się w tym samym liceum
sportowym, bo Astrid jeździła jeszcze wtedy na snowboardzie, ale pod koniec
ostatniej klasy zrezygnowała. Miała milion pomysłów na minutę i potrafiła w
środku nocy wyciągnąć go na spacer, wcześniej rzucając w jego okno szyszkami.
Był tylko jeden problem.
Zawsze gdzieś obok kręcił się Tim.
Ktoś z boku powiedziałby, że to
właśnie Tim pasował idealnie do energicznej i przebojowej Astrid. Tim- dobrze
zapowiadający się piłkarz, wysoki i pewny siebie.
Richard nawet nie próbował się z
nim równać. Przegrywał już na starcie w każdej kategorii.
Nie był w tamtym czasie zbyt
towarzyski. Za często nie było go w szkole przez masę zawodów i młodzieżowych
zgrupowań. Z dawnego szerokiego kręgu znajomych pozostała mu właściwie tylko
Astrid i kiedy wracał z kolejnego wyjazdu, przesiadywali na pobliskiej
łące każdego wieczoru. Chyba właśnie podczas jednego z tych wieczorów Astrid
powiedziała, że Tim zaproponował jej wspólne pójście na bal kończący szkołę.
I chyba właśnie wtedy Richard boleśnie
poczuł, że Astrid już dawno temu przestała być dla niego jedynie kumplem.
- A ty, Richard? Z kim pójdziesz?-
zapytała, uważnie się mu przyglądając.
- Chyba wcale nie pójdę.
Miał wrażenie, że nie takiej
odpowiedzi się spodziewała. Jakby liczyła na jakąś propozycję z jego strony.
Ale, na Boga, jak miał konkurować z Timem? Chyba tylko po to, żeby się
ośmieszyć.
- No co ty! Przecież to impreza
roku!
W odpowiedzi mruknął jedynie kilka
niezrozumiałych słów, ale Astrid wyraźnie nie chciała dać za wygraną. Wbiła w
niego to swoje wszystkowiedzące spojrzenie, by już po chwili szturchnąć go
zawadiacko.
- Mam pomysł. Chodźmy tam razem-
powiedziała, a on prawie zaniemówił. Wziął głęboki oddech. Miał ochotę
wrzeszczeć ze szczęścia!
- Tak…po przyjacielsku?
Boże.
Nie mógł chyba zadać głupszego
pytania.
Ale nie też mógł nic poradzić na
to, że ostatnimi czasy przy Astrid język niemiłosiernie się mu plątał.
- Jeśli chcesz- Astrid była chyba
nieco zbita z tropu tym jego kretyńskim pytaniem.
Później w czasie wielu
nieprzespanych nocy przywoływał w myślach obraz Astrid z tamtego wieczoru,
kiedy odbył się bal.
Denerwował się wtedy okropnie. Z
nerwów niemal oskubał wszystkie płatki róż, których kupno podpowiedziała mu dzień
wcześniej Lisa. Moment, w którym stał przed drzwiami i czekał na Astrid był
jednym z tych momentów, które na zawsze zostają w pamięci.
Czasami niemal namacalnie czuł znów
pod palcami aksamitny materiał długiej sukienki Astrid w kolorze morskiej
piany. Wirowała w tańcu razem z jej rozpuszczonymi włosami, które specjalnie na
tę okazję zapuszczała przez cały rok. Pierwszy raz, odkąd pamiętał, sięgały jej
tak daleko, bo aż do łopatek.
Przez całą imprezę z trwogą
wypatrywał Tima, ale ten nie pojawił się w ogóle.
To rzeczywiście musiało być dla
niego bolesne, że przegrał akurat z nim- z gościem, z którego często się śmiał
i którego sport nazywał „niedzielną rozrywką dla emerytów przed telewizorem”.
Starał się nie myśleć o nim, ani o
wszystkich plotkach, które jednoznacznie przedstawiały go jako przyszłego
chłopaka Astrid. Liczyło się to, że przetańczyli ze sobą całą noc i jako
ostatni zeszli nad ranem z parkietu.
Jeszcze bardziej liczyło się to, że
w czasie powrotu na piechotę, mógł trzymać Astrid za rękę i co jakiś czas
przyciągać ją bliżej siebie. Ściągnęła buty na obcasie, w których dzielnie
wytrzymała do tej pory i szła boso po skropionym rosą asfalcie.
Już dawno nie spędzili ze sobą tyle
czasu i Richard chciał się tym jak najdłużej nacieszyć. Ale w końcu doszli pod
dom Astrid i na miejsce towarzyszącego im dotąd śmiechu i rozmów nadeszła
cisza. Nieco krępująca. Przez kilka minut obserwowali się nawzajem, jakby
próbując wyczytać coś ze swoich oczu.
Richard odgarnął palcami kosmyk
włosów, który niedbale spadał dziewczynie na oczy i już, już prawie przyłożył
usta do jej ust, kiedy kilka metrów dalej dostrzegł Tima. Astrid była wyraźnie
rozczarowana, gdy zamiast ją pocałować, dyskretnie wskazał w jego stronę.
Pokiwała niedbale głową.
- Wiesz co, Richie?- westchnęła
ciężko i wzięła z jego ręki swoje buty. – Chyba przestałam cię rozumieć.
A potem podeszła do Tima i
przytuliła go na powitanie.
Był kompletnym kretynem.
Wiedział o tym.
Ale tak bardzo bał stracić Astrid,
że nie był w stanie zrobić nic wybiegającego poza dotychczasowe ramy. Nie miał
pojęcia, skąd wzięła się w nim ta niepewność pomieszana ze strachem. Był za to
doskonale świadomy, że być może stracił jedyną taką szansę w życiu.
***
Za
nic nie mógł zasnąć ten nocy. Prośba Lisy cały czas kotłowała się mu w myślach,
a stare wspomnienia powróciły z podwojoną siłą. Tylko jedno mogło go uratować,
choć nie robił tego od wieków, cały czas powtarzając sobie, że skoki są
najważniejsze.
Gówno prawda.
Z
dna walizki wygrzebał małą paczkę papierosów, którą woził ze sobą w razie
awarii takiej jak ta. Zastanowił się jeszcze, ale nie mógł znaleźć żadnych
argumentów, które by go powstrzymały. Wyszedł na balkon i opierając się o
barierkę, odpalił pierwszego papierosa.
Poczuł
rozchodzący się po całym ciele spokój i napięte do tej pory mięśnie nareszcie
się rozluźniły. I mógłby przysiąc, że doprawdy- ostatnim, o czym myślał, były
zalecenia dietetyka i najbliższe zgrupowanie. W ostatnim czasie skoki nie
dostarczały mu niczego poza ogromnym rozczarowaniem, dlaczego więc on miałby
cokolwiek poświęcać?
Zwyczajnie
miał dość.
Zaciągnął
się mocno tytoniowym dymem i spojrzał na okolicę, którą z wysokości balkonu
było doskonale widać.
Breitenbrunn
pod osłoną nocy znacznie zyskiwało. Gdzie nie gdzie przez ciemność przebijały
się uliczne latarnie i co jakiś czas słychać było szum samochodów, ale ponad to
przeważała cisza. Nawet mu jej brakowało.
Nie
chciał tego robić, ale bezwiednie jego spojrzenie powędrowało w kierunku
sąsiedniego domu i dobrze znanemu mu oknu. Kiedy wiedział już, że w małym
pokoju na poddaszu śpi teraz Astrid, nie mógł tak spokojnie siedzieć. W końcu
wcisnął paczkę papierosów do kieszeni spodni i stawiając jak najcichsze kroki-
wyszedł na zewnątrz.
Przystanął
przy ogrodzeniu, żeby odpalić drugiego papierosa. Musiał się czymś zająć,
odpędzić od siebie powracające przemyślenia.
-
Nie wiedziałam, że palisz.
Nawet
się nie zdziwił, kiedy usłyszał ten nieco zachrypnięty głos. Prawdę mówiąc
kiedy dostrzegł wcześniej poruszającą się w oknie zasłonę, spodziewał się
zobaczyć jego właścicielkę prędzej, niż planował.
-
Nie palę. – Zaśmiał się. Nie wiedział czemu, ale ta sytuacja niezmiernie go
bawiła. – To znaczy palę, ale tylko dzisiaj.
Astrid
podeszła bliżej niego, tak, że światło z domowego ogrodu padało na jej szczupłą
twarz i sylwetkę. Skróciła włosy, które kończyły się teraz tu przy brodzie, ale
zachowała ich jasny kolor. Przynajmniej tak sądził, bo dokładniej mógłby
stwierdzić dopiero przy dziennej poświacie.
-
Podobno wróciłaś na stałe.
-
Podobno tak. A ty?
-
Sam nie wiem.
Astrid
szczelniej owinęła się dresową bluzą, którą dotąd miała jedynie zarzuconą na
ramiona. Miał wrażenie, że się uśmiechnęła, ale nie mógł być tego pewien w
panującej ciemności.
-
Lisa…- zaczął niepewnie, przestępując z nogi na nogę.
Boże,
to było takie idiotyczne! To, że stali tutaj razem po tylu latach i nie
potrafili wydusić z siebie niczego więcej poza kilkoma zdawkowymi słówkami.
-
Pewnie naopowiadała ci głupstw, znasz ją. Uwielbia wyolbrzymiać.
-
To znaczy, że wszystko u ciebie w porządku?
-
Nie pamiętam, kiedy ostatnio cokolwiek było u mnie w porządku.
Pewnie
powinien powiedzieć coś motywującego, ale kolejny już raz milczał. A potem po
prostu ruszyli razem przed siebie i choć żadne z nich nie zdradziło kierunku
wędrówki, zmierzali do tego samego miejsca.
Weszli
na górujące nad Breitenbrunn wzniesienie i wreszcie mogli dokładniej się sobie
przyjrzeć, bo gwiazdy świeciły tam wyjątkowo mocnym i jasnym blaskiem.
- Nie chciałam
tutaj przyjeżdżać. – Wyrwała z ziemi długie źdźbło trawy, kiedy usiedli i
zaczęła je nerwowo skubać.
- No popatrz. To
zupełnie tak jak ja.
- Mam wrażenie, że
oboje kręcimy się w kółko, Freitag. Za każdym razem, kiedy grunt sypie nam się
pod nogami, przyjeżdżamy do tej parszywej dziury i łudzimy się, że jakoś to nam
pomoże.
Nie odpowiedział
od razu. Głównie dlatego, że miała rację i Richard doskonale o tym wiedział.
- Jeśli nie masz
ochoty gadać, to możemy po prostu siedzieć. Jak dawniej- powiedział w końcu.
- Muszę się
wygadać właśnie tobie. I oczekuję tego samego w zamian. Bo chyba u ciebie też
nie jest za kolorowo, co? Nawet nie staraj się wciskać mi żadnych kitów.
- Rozstałem się z
dziewczyną. – Wypalił od razu, a potem jeszcze szybciej dodał: - Nie chciałem
mieć z nią dziecka. A, no i zastanawiam się nad rzuceniem skoków. Jak długo
można się łudzić?
- Wow.
- Wow?
- Tak. Wow. To
znaczy…Porażki z każdej strony?
- Wreszcie nikt
nie zaczyna od wyrazów współczucia. – Stwierdził ponuro. Bo rzeczywiście;
kompromitował się na każdym możliwym gruncie.
- Nie chciałeś
dziecka teraz, czy w ogóle?
- Nie jestem
pewien.
- Boże, Freitag, a
czego ty jesteś pewien?
- No dobra. Nie
wyobrażałem sobie siebie w gąszczu rodzicielskich obowiązków i to w dodatku
tylko na chwilę po powrocie z kolejnych zawodów.
- Może powinna to
zrozumieć.
- Może to ja
powinienem zrozumieć ją. Ale potraktowałem to chyba jako idealny pretekst do
ucieczki.
Zawsze podobało mu
się w Astrid to, że potrafiła słuchać. Nie przerywała, nie próbowała narzucić
swojego punktu widzenia, tylko cierpliwie dawała mu wyrzucić z siebie wszystkie
bolesne myśli.
- Z tymi skokami…-
odchrząknęła cicho, a on poruszył się niespokojnie. – Może warto dać sobie
jeszcze szansę? Nie musisz tak od razu się skreślać, zupełnie jak…
- Jak wtedy, 6 lat
temu? To chciałaś powiedzieć?
- Tak.
Zabolało. Zupełnie
jakby ktoś kopnął go prosto w brzuch, a potem z satysfakcją przywalił jeszcze w
kostkę.
- Co u Tima?-
zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Nie mógł powiedzieć niczego głupszego
w tamtej chwili.
- Nie widziałam go
już od jakichś…- Astrid zamyśliła się i była przy tym nad wyraz spokojna. – Od jakichś
5 lat. Czyli od dnia, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży.
Niech to szlag.
- Nasza piękna
przyszłość w Hiszpanii ulotniła się w przeciągu kilku minut za sprawą dwóch
kresek na teście ciążowym.
- Wróciłaś dopiero
teraz?
- Najpierw
chciałam udowodnić wszystkim, że sobie poradzę. I radziłam sobie, ale Marco ma
astmę i upalny klimat niezbyt mu służy.- Wyjaśniła, zachowując typowe dla
siebie opanowanie. Zawsze jej tego zazdrościł. Może gdyby miał go choć część,
nie partaczyłby ciągle dobrych wyników po pierwszej serii. – Przeraziłam cię,
co?
- Może trochę.
Wygląda na to, że…no wiesz…- zacisnął na chwilę mocno powieki i pięści, żeby powstrzymać
napływające poczucie winy. Przecież mógł ją uchronić przed wszystkimi tymi
rozczarowaniami. Gdyby tylko nie był takim idiotą. – Mamy dużo do nadrobienia.
Astrid zaśmiała
się. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie było to ten sam beztroski śmiech,
co kiedyś. Ten miał w sobie sporą dawkę goryczy i ostrożności.
I wcale się temu
nie dziwił.
- Przepraszam, że
byłem wtedy takim parszywym tchórzem.
- Byłeś po prostu
sobą.
- Ała.
- Wiesz, czym mnie
najbardziej denerwujesz, Freitag? Tym, że przez te ostatnie kilka lat nie było
chyba dnia, w którym nie chciałabym tutaj wrócić, wziąć cię za kark i krzyknąć,
że chcę z tobą być.
Nie potrafił
znaleźć odpowiednich słów, by na to odpowiedzieć. Zamiast tego ujął w dłonie
twarz Astrid tak, że patrzyli sobie prosto w oczy. Nie dał jej ponownie dojść
do słowa, zamykając jej usta szybkim, gwałtownym pocałunkiem.
Równie szybko
ściągali z siebie ubrania, choć trawa była nieco mokra i zimna. Jakby oboje
tylko czekali na ten moment. Puściły wszystkie opory i dystans, który do tej
pory starali się wobec siebie zachować. Przestał też liczyć się głupi strach
Richarda o zniszczeniu przyjaźni.
- Nie przestawaj. –
Westchnęła jeszcze Astrid, zanim na dobre stracili poczucie rzeczywistości.
***
6 lat
wcześniej.
- Myślisz, że
powinnam z nim wyjechać?
Astrid siedziała
naprzeciwko niego, skubiąc nerwowo w dłoniach skrawek swojej czarnej sukienki. I
choć miał ochotę wrzeszczeć, że jej miejsce jest tutaj, na ich ulubionej łące,
przy nim, wziął głęboki oddech i pokiwał twierdząco głową.
- Chyba właśnie
tego chcesz.
- Ale boję się
zostawić całe swoje życie i przeprowadzić się do jakiejś cholernej Hiszpanii.
To jakaś totalna paranoja.
Świat zawalił się
Richardowi na głowę niedługo po szkolnym balu. Astrid zaczęła chodzić z Timem i
wszystko wskazywało na to, że są szczęśliwi. W dodatku Tim dostał ofertę od
jakiegoś hiszpańskiego klubu i chciał zabrać tam ze sobą Astrid.
Przyszła do niego
zaraz po treningu na skoczni. Nie zdążył nawet odnieść nart do szatni, ani
zdjąć kombinezonu. Nie rozmawiali od tamtej przeklętej nocy po imprezie, ale
kiedy ją zobaczył- od razu wiedział, że stało się coś, co nie będzie dla niego
miłe.
Nie potrafił dalej
prowadzić tej rozmowy. Coś w środku niego niemal krzyczało, że powinien to
wszystko zatrzymać, zanim będzie za
późno. Zamiast tego siedział cicho, a słowa co rusz grzęzły mu w gardle.
- Wiesz, Astrid,
to chyba nie jest całkiem w porządku, kiedy w związku stawia się jakieś
ultimatum- powiedział wreszcie, a ona niespokojnie drgnęła, słysząc te słowa. –
Masz tutaj studia, rodzinę, przyjaciół…
„I mnie”- dodał w
myślach, ale nie miał w sobie na tyle odwagi, żeby te słowa wybrzmiały poza
jego głową.
- Nie mogę wymagać
od Tima, żeby poświęcił dla mnie swoją karierę.
- Za to on może
wymagać od ciebie wyjazdu do Hiszpanii?
- Niczego ode mnie
nie wymaga. Jak to sobie wyobrażasz? Ja będę tutaj, on tam i tak przez cały
czas?
- Masz rację. Nie
znam się na tych sprawach.
- Rzeczywiście się
nie znasz. – Powiedziała Astrid i podniosła się z ławki, na której przez ten
czas siedzieli.
Z niebie siąpił
drobny deszcz i Richard czuł, że cienki kombinezon zaczyna mu przemakać. Jasne włosy
Astrid zakręciły się jej wokół twarzy, a tusz do rzęs zgromadził się pod
oczami.
- Mam nadzieję, że
wszystko będzie tak, jak sobie wymarzyłeś, Richie. – Powiedziała jeszcze i to
był ostatni raz, kiedy ją widział.
Podobno wyjechała
już następnego dnia. A on został. Z okropnym bólem głowy i poczuciem, że jak
zwykle zawalił i stchórzył.
Szkoda, że to
niczego nie zmieniało.
***
- Przyrzeknij, że
jeśli będzie ci wchodził na głowę, to zadzwonisz.
Richard zerknął na
małego chłopca, którego Astrid trzymała za rękę i posłał mu porozumiewawczy
uśmiech. W zamian otrzymał taki szeroki, na jaki tylko było stać szczerbatego
pięciolatka.
- Rany, Astrid, to
tylko godzina. Dam radę.
- Może powinnam zrezygnować
z tej rozmowy o pracę i poczekać, aż ktoś wróci do domu?
- Idź już, a my z
Marco świetnie sobie poradzimy.
Chyba kompletnie
zwariował, ale kiedy poprzedniego dnia Astrid powiedziała mu, że nie ma z kim
zostawić małego, od razu zaproponował swoją pomoc.
Richard Freitag-
człowiek, który w cudowny sposób zyskał sympatię do dzieci.
Tyle, że to nie
było jakieś tam dziecko.
To był syn Astrid
i z samego tego powodu Richard był gotowy na takie poświęcenie.
Rozmowa z Astrid
sprzed kilku dni do dzisiaj siedziała mu w głowie. Skutecznie drążąc pewność,
że w całej tej sytuacji nie ma żadnego przypadku.
- Mama nie cierpi,
kiedy ktoś daje mi słodycze- wyseplenił beztrosko Marco, gdy usiedli razem na
huśtawce i dał mu najbardziej wypasione ciastka, jakie znalazł w sklepie.
- Umówmy się tak,
że o niczym jej nie powiesz, dobra?
- Spoko- mały
wzruszył ramionami. – A co, jeśli ktoś inny jej o tym powie?
- Wtedy wezmę to
na siebie.
Odepchnął się jak
najmocniej nogami od ziemi, a Marco aż zapiszczał z radości, kiedy huśtawka
wzniosła się do góry. Zdążył wepchać w siebie prawie połowę paczki ciastek, a
znaczna ich część została wtarta brudnymi palcami w jego jasną grzywkę.
- Ricz…
To takie słodkie,
jak to dziecko się do niego zwracało.
- Ehe?
- Ricz, czy ty
będziesz teraz nowym chłopakiem mojej mamy?
Rany. Marco miał
widać wyostrzoną do granic możliwości spostrzegawczość i zdążył oznaczyć te ich
kilka spotkań z Astrid jako pewny punkt nowej przyszłości.
- A chciałbyś?
- Myślę, że tak.
No, jeśli będziesz kupował mi ciastka, to wtedy tak.
- Masz to jak w
banku.
Zdążyli wypróbować
chyba każde miejsce na placu zabaw, zanim wróciła Astrid. Wbrew wcześniejszym jej
obawom obyło się bez żadnych problemów i Richard już dawno nie był z siebie tak
bardzo dumny.
- Porażka na całej
linii- mruknęła Astrid, kiedy usiadła obok niego na brzegu piaskownicy i
rzuciła z hukiem swoją torbę. – W życiu nie znajdę w tej dziurze pracy, która
nie polegałaby na sprzątaniu w hotelu.
- Wstrzymaj się na
chwilę z tymi poszukiwaniami tutaj.
- Niby czemu?
Richard policzył w
myślach do 10, żeby nieco opanować głos, który zaczynał mu drżeć. Już raz przez
swoje tchórzostwo prawie przegrał życie. Nie miał zamiaru pozwolić, by tym
razem to się powtórzyło.
- Rozmawiałem
wczoraj przez telefon ze swoim trenerem. Przekonał mnie, że nie powinienem
odpuszczać. Chcę spróbować przynajmniej jeszcze przez ten sezon. Dlatego wracam
za kilka dni do Klingenthal. Chcę wynająć nowe mieszkanie. Większe, niż
zamierzałem. – Powiedział te zdania na jednym oddechu, bo bał się, że gdyby się
zatrzymał, mógłby nie mieć na tyle odwagi. – I mam nadzieję, że za jakiś czas
ty i Marco wprowadzicie się do niego.
Właściwie wpadł na
ten pomysł poprzedniej nocy. Kiedy po całym dniu spędzonym Astrid dotarło do niego, że to ona była
brakującym elementem jego życia, bez którego nic nie mogło się udać. Nie chciał
w nieskończoność czekać. Znali się przecież doskonale.
Pytanie tylko, czy
ona myślała tak samo.
- Wydoroślałeś
przez te ostatnie lata.- Odpowiedziała w końcu Astrid, odpowiadając na jego
uścisk dłoni.- Zresztą, ja chyba też.
- Więc?
- Jesteś pewny?
Nie chciałeś przecież mieć teraz dziecka…
- Jestem tego
pewny bardziej, niż czegokolwiek na świecie.
Astrid pachniała
zieloną herbatą i owocowym szamponem. Wplótł palce w jej włosy i poczuł na
wargach jej miękkie usta.
- Fuuuuuuuuuuuuu!-
gdzieś z oddali krzyknął Marco.
- Lepiej się
przyzwyczaj- zaśmiała się Astrid, kończąc czułości szybkim pocałunkiem.
Zupełnie się nie
bał. Nie wiedział jeszcze, jak ułoży się każdy nowy element jego życia, ale
miał wrażenie, że nie musi się tym przejmować.
Kristen, ostatnie
porażki postanowił zostawić daleko za sobą. Nie bez zrozumienia, że było w nich
też i dużo jego winy, ale za to bez ciągłego powracania do nich.
Wypełnił wreszcie
pustkę.
_______________________________________________
Taki właśnie Ricz.
Nie jestem ostatnimi czasy w wybitnej formie pisarskiej.