***
Poczuł się
wyjątkowo parszywie, kiedy wypakował z samochodu Severina swoje bagaże i kiedy
torba z nartami o mało nie przygniotła go do ziemi.
Brawo, Richard. Jesteś w znakomitej formie przed
Turniejem Czterech Skoczni.
I nie chodziło o
to, że konkurs w Engelbergu, który już od dawna oznaczał sobie jako pewny
moment przełomu, skończył się tak jak większość w ostatnim czasie- przeciętnie
aż do bólu. Nie chodziło nawet o spojrzenie Schustera, które posyłał temu, kto
przekraczał granicę możliwych rozczarowań i które wczorajszego wieczoru po
zakończonej finałowej serii było adresowane wyraźnie do niego samego. Wszystko
to bowiem Richard potrafił sobie skutecznie ułożyć w głowie. A przynajmniej na
tyle skutecznie, by to nie kłuło go od środka tak nieznośnym bólem, jak ten
teraz.
- To jak, na
pewno nie skorzystasz z naszego zaproszenia?- Severin zamknął bagażnik
samochodu i stanął obok. Richard nienawidził, kiedy kumpel przybierał ten
współczująco-pocieszający ton głosu. Sev był tak poczciwym człowiekiem, że
czasem aż przyprawiał go o wyrzuty sumienia.
- Daj spokój-
mruknął niezbyt przekonująco. Znakomicie zdawał sobie jednak sprawę, że nie
może być aż tak żałosny i wbić się na święta do świeżo poślubionego małżeństwa.
– To wasze pierwsze wspólne święta z Caren, poza tym jadę do rodziców. Znasz
przecież moją matkę.
Severin wbił w
niego podejrzliwe spojrzenie, jakby prześwietlił go rentgenem i dokładnie
wiedział, że wcale nie wybiera się na święta do rodzinnego domu. A przynajmniej
tak zaplanował sobie jakiś czas temu, nie mając ochoty na użalanie się matki i
wszystkich ciotek nad jego nieszczęśliwym i samotnym życiem. I nad tym, że od
dłuższego czasu właściwie mało co mu w tym samotnym życiu wychodzi.
- Jak chcesz,
ale pamiętaj, że w razie czego możesz wpadać. Może nie o każdej porze, bo
jednak Caren i ja…- Tutaj Severin zarumienił się niczym pensjonarka i podrapał
po i tak rozczochranych już włosach. – Mamy pewne plany. Ale czuj się
zaproszony.
Jasne. Już miał
przed oczami gruchających do siebie Freundów i siebie samego po drugiej stronie
stołu, postawionego niczym świąteczna ozdoba. Poza tym doskonale wiedział, że
Severin robi to z czystej przyjacielskiej troski. I po tym jak musiał
wysłuchiwać jego własnych miłosnych żalów- Richard wcale mu się nie dziwił.
Też zaczynał się
o siebie martwić.
- Będę pamiętał,
a teraz się zbieraj, bo Caren pewnie stoi już przyssana do szyby i wypatruje
cię od kilku godzin.
Severin ponownie
się mu przyjrzał, ale zbył go najbardziej przekonującym uśmiechem, na jaki w
tamtym momencie było go stać. Proszę bardzo. Jeśli tylko chciał, potrafił być
jak niezależny, pogodzony z losem facet. A nie jak rozmemłane, ciepłe kluchy.
Chyba dość już
gardzenia samym sobą. Być może każde wydarzenie jest zaplanowane z góry przez
los i nie można go uniknąć. Być może więc historia jego i Evy również była już
dawno ustalona.
Tak byłoby
znacznie prościej, bo mógłby przestać się obwiniać.
I wreszcie
zapomnieć.
***
Pół roku
wcześniej.
- Niczego nie rozumiesz.
Zacisnął mocno dłonie w pięści, powstrzymując się
ostatkiem sił, by nie uderzyć nimi w ścianę. Miał ochotę wrzeszczeć, tupać i
odstawiać inne sceny, byle tylko Eva zmieniła zdanie. Coraz lepiej docierało
jednak do niego, że niepotrzebnie robi sobie głupie nadzieje.
Ona już dawno zdecydowała za nich oboje.
- Posłuchaj, Richard, przecież to nic takiego. – Eva
wplotła palce w jego włosy i uśmiechnęła się pocieszająco. – Tysiące związków
przez jakiś czas funkcjonuje na odległość i nikt nie robi z tego wielkiego
dramatu.
- Mówisz o tym tak spokojnie, jakby to było jakieś
pieprzone sto kilometrów, a nie osiem tysięcy. I jakby to było sąsiednie
miasto, a nie inny kontynent!- pod koniec jego spokojny dotąd głos zamienił się
w krzyk i z tego powodu czuł się jeszcze bardziej żałośnie.
Tyle, że to ta sytuacja była wybitnie parszywa.
Po raz pierwszy w życiu miał pewność, że jest w
związku, który więcej mu daje, niż zabiera. Z osobą, na którą zawsze mógł
liczyć i której ufał, jak nigdy nikomu wcześniej. Eva okazała się brakującym
elementem układanki i wydawało się mu, że był dla niej tym samym. To dlatego
pozwolił sobie na daleko sięgające plany, na marzenia, które znacznie
wykraczały poza te relacje, które nawiązywał do tej pory.
Tymczasem ona tak po prostu oznajmiła mu, że
wyjeżdża na dwuletnie stypendium do Nowego Jorku.
Oznajmiła.
Nie zapytała, co o tym sądzi.
Nawet nie miała wątpliwości.
Po prostu zadecydowała i go o tym poinformowała.
- Richie…- westchnęła cicho.
Przeklął w myślach, kiedy to usłyszał. Tylko ona
mogła tak do niego mówić. Tylko wypowiedziana jej głosem ta nazwa nie
doprowadzała go do furii. I teraz boleśnie uświadomił sobie, że przez następne
24 miesiące usłyszy ją jedynie przez telefon.
- To dla mnie duża szansa, przecież wiesz. Zawsze
marzyłam o tej szkole fotografii i nie mogę tak po prostu przekreślić swoich
marzeń tylko dlatego, że ty…
- Że ja co?
- Że nie chcesz mnie zrozumieć!
Zaśmiał się. Nie powinien tego robić. Doskonale
wiedział, jak Eva nienawidziła, kiedy tak reagował na trudne sytuacje. I być
może dlatego to zrobił.
- Przecież do tej pory i tak nie spędzaliśmy ze sobą
każdego dnia. Twoje wyjazdy na zawody, zgrupowania; gdyby to podliczyć, różnica
dni spędzonych na rozłące nie wyszłaby taka duża.
- To głupi argument.
Tym razem to Eva zaśmiała się, ale nie było w tym
śmiechu ani krzty jej codziennej wesołości. Był raczej przepełniony ironią i
czymś, co sprawiło, że poczuł nieprzyjemne zimno.
- Nie, to bardzo dobry argument. Uważasz, że twoja
kariera jest ważniejsza? Że ty masz prawo się realizować, ciągle wyjeżdżać, a
ja mam wiernie trwać u twojego boku?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi!
Potargał
swoje i tak rozczochrane już włosy i usiadł na niewygodnym, kuchennym krześle,
jakby zaczynał tracić grunt pod nogami.
- To są dwa lata. Nie możemy przewidzieć, co się w
tym czasie stanie, jak to wszystko się potoczy.
- Bo ty wolisz stać w miejscu. W tym tkwi problem.
- Co?
Wbił w nią zdezorientowane spojrzenie, ale ona
jedynie prychnęła wyraźnie poirytowana.
- Nie chcesz niczego zmieniać. Ułożyłeś sobie jakiś
swój głupi plan i uważasz, że jest tak doskonały, że nie należy go zmieniać.
Oczywiście uwzględniłeś w nim skoki, nawet jeśli dalej…
Zamilkła i pokręciła zrezygnowana głową. Ale Richard
doskonale wiedział, co miała na myśli.
- Nawet jeśli dalej będę tylko kolejnym
przeciętniakiem, tak?
- Ty to powiedziałeś.
- Ale ty tak myślisz.
Nie skomentowała ostatniego zarzutu. Pewnie nie
potrafiła w tamtym momencie wymyślić przekonującego kłamstwa.
- Wyjeżdżam. Nie odpuszczę tej szansy.
- Świetnie. Możesz jechać i nawet już nie wracać.
Nie przemyślał tych słów. Ich sens dotarł do niego
dopiero wtedy, gdy je wypowiedział i gdy było już za późno. Wiedział, że już
nigdy nie zapomni wyrazu jej twarzy, szklących oczu i drżących dłoni, w których
ściskała szybko spakowaną, materiałową torbę.
- Nieporadny, przegrany karzeł!- wrzasnęła jeszcze,
zanim zatrzasnęła z hukiem drzwi.
- Kopnięta desperatka!
I naprawdę to zrobiła. Wyjechała, choć wydawało się
mu to jedynie mało śmiesznym żartem.
***
To miały być
jego pierwsze od dwóch lat święta bez Evy. I tak jak przez te dwa lata nie mógł
doczekać się końca konkursów w Engelbergu i tylko czekał na powrót do Niemiec-
tak tym razem miał ochotę wziąć swoje bagaże i jechać od razu do Obestdorfu.
Byle tylko ominąć tę przepełnioną radością i miłością atmosferę, setki
romantycznych filmów w telewizji i świąteczne piosenki.
Mieszkanie
wydawało mu się jeszcze bardziej puste niż zazwyczaj, ale zaczynał przekonywać
samego siebie, że to lepiej. Zamierzał spędzić te kilka dni w całkowitym
spokoju, bo wcześniej wcisnął rodzinie genialne kłamstwo, że już jutro musi
jechać na zgrupowanie przed turniejem. Mama rozpaczała, jakie to ma ciężkie
życie, ojciec przez telefon nie wydawał się tak przekonany.
Bo rzeczywiście
trudno było uwierzyć w zgrupowanie rozpoczynające się 26. grudnia.
Ale mogli sobie
myśleć, co tylko chcieli. Najważniejsze, że tym samym uniknął zbiorczego,
rodzinnego użalania się nad jego samotnością i przedstawiania mu kolejnych
świetnych kandydatek na życiowe partnerki.
Nigdy nie
rozumiał tego całego zamieszania wokół świąt. Co to za problem przynieść z
piwnicy choinkę, powiesić na niej trochę plastikowego badziewia i postawić ją w
kącie pokoju?
Zamierzał po
prostu wypocząć, unikając tym samym tego wszystkiego, co jedynie przypominałoby
mu o Evie Piątek.
Zalał wodą kubek
z chińską zupką i siorbiąc (Eva zawsze się o to czepiała!), upił kilka łyków.
Może nie było to świąteczne ciasto mamy, ale radził sobie całkiem nieźle.
Popatrzył
krytycznym wzrokiem na stojący w rogu pokoju regał z książkami. To byłoby
idealne miejsce na choinkę, bo nie zamierzał ( jak przez ostatnie dwa lata)
ustawiać jej tuż obok okna.
Przesunąć regał.
Banał.
Chwycił za
środkową półkę i pociągnął jak najmocniej, ale ten cholerny mebel nawet nie
drgnął.
Prychnął. Coś
takiego nie mogło mu przeszkodzić.
Odsunął go
trochę od ściany i miał zamiar delikatnie popchnąć. Nie przemyślał tego jednak,
bo kiedy tylko to zrobił, z regału wypadły wszystkie książki, niczym śnieżna
lawina.
W porę się
odsunął i nie oberwał żadnym tomiszczem.
Oczywiście.
Książki Evy, których nie zdążył się jeszcze pozbyć, choć początkowo zamierzał
je rytualnie spalić.
Teraz jednak
regał był o wiele lżejszy i z łatwością przesunął go na drugi koniec pokoju.
Książki zebrał do kilku worków na śmieci i położył przy drzwiach.
Ojciec będzie
miał czym palić w kominku.
Mniej wysiłku
kosztowało go wytaszczenie z piwnicy choinki, bo przezornie zdecydował się na
windę. Może i pierwsze piętro pozornie nie mogło mu sprawić problemów, ale
choinka- jak na złość- też była kupiona przez Eve.
Losu lepiej nie
kusić.
Jedynie postawił
drzewko, a już czuł, jakby w każdym zakamarku ubrania miał plastikowe, zielone
igiełki.
Otworzył
kartonowe pudło pełne kolorowych bombek, od których aż zakręciło mu się przed
oczyma i dotarło do niego, najtrudniejsze miał dopiero przed sobą. Nie chciał, by
jego niezależna choinka singla wypadła gorzej niż jej poprzedniczki.
Chciał, żeby
była znacznie ładniejsza.
Starannie dobrał
kolory i udekorował dolną część choinki. Efekty były naprawdę zadowalające i
własna matka byłaby z niego dumna. Problem pojawił się, kiedy zmierzał ku coraz
wyższym gałęziom. Nie przewidział tego.
Albo raczej nie
chciał o tym nawet myśleć, bo to wybitnie zalatywało żałosnością.
Eva uparła się
przecież na możliwie najwyższą choinkę.
Przeklął na cały
głos. Na jaką cholerę właściwie potrzebny mu ten badyl? Chciał przekonać samego
siebie, że tak świetnie sobie radzi bez niej?
Brawo, Richard, geniuszu.
Przesunął
stojące przy biurku krzesło obrotowe jak najbliżej na wpół ubranej choinki i
chwycił w zęby kilka bombek. Plan idealny.
A przynajmniej
tak myślał, dopóki jakimś cudem krzesło nagle nie odjechało, a on chcąc się
ratować przed upadkiem- chwycił się jedynej możliwej podpory.
Czyli choinki.
Musiało mocno
jebnąć o podłogę, bo kiedy jeszcze leżał pomiędzy bombkami, przygnieciony
kłującymi gałęziami, upierdliwa sąsiadka z dołu waliła kijem od mopa w sufit.
Może jeśli
odpukałby jej sygnał S.O.S, to przybiegłaby z pomocą.
- Osz. Ja.
Pierdole. – mruknął sam do siebie, kiedy wreszcie udało się mu wygrzebać spod
całej tej świątecznej katastrofy. Mało brakło, a turniej straciłby
największą gwiazdę.
Nie miał zamiaru
podnosić tej przeklętej choinki. Mogła sobie tak leżeć nawet do końca tych
pieprzonych świąt. W ogóle nie miał już zamiaru robić niczego związanego ze
świętami.
Kładł się spać z
przekonaniem, że właśnie tak będzie najlepiej.
***
Mógł
przewidzieć, że jego kolejny plan ulegnie całkowitej destrukcji. Mógł
przewidzieć, że kiedy zaplanował sobie spanie do południa, coś lub ktoś go
obudzi. I to w najlepszym momencie snu, kiedy odbierał kryształową kulę z rąk
klęczącego przed nim pokornie Prevca.
Sturlał się z
łóżka i z zamkniętymi oczami doczłapał do słuchawki domofonu.
- Richie?
Niech to szlag.
Niech to szlag. Niech to szlag!
- Eeeeeeee-
mruknął zaskoczony, bo zupełnie nie wiedział, jak wywinąć się z tej sytuacji. –
Co ty tu robisz, Sev?
- Prezenty
roznoszę, matole, skoro tak głupio się pytasz, a teraz otwórz drzwi.
Przez krótki
moment rozważał, czy po prostu tego nie robić. Miałby upragniony święty spokój
i nie musiałby się tłumaczyć z tego świątecznego pobojowiska w salonie. Ale nie
mógł tak postąpić z człowiekiem na wskroś dobrym. Czyli z Severinem.
Otworzył drzwi
do mieszkania, zanim jeszcze usłyszał dzwonek, ale nie spodziewał się, zobaczyć
przed nimi Caren, którą Severin trzymał za rękę.
Świetnie. Co
innego skompromitować się przed kumplem, który podczas mieszkania w jednym
pokoju niejednokrotnie pomagał szukać mu zaginionych majtek, a co innego przed
jego żoną. Która w dodatku i tak nie miała o nim najlepszego zdania.
- Nie jesteś u
rodziców? – zapytał Severin, kiedy weszli do mieszkania i znów wbił w niego ten
swój mądry wzrok.
- Właśnie tam
jadę.
- Jasne.
- Naprawdę.
Jestem już spakowany, rodzina na mnie czeka, także przepraszam, ale chyba
musicie…
Severin pokręcił
rozbawiony głową.
- Błagam, nigdy
nie potrafiłeś kłamać. Caren przekonała mnie, że powinniśmy tu przyjechać,
zgarnąć cię i zabrać do nas na święta.
- Wielkie
dzięki, ale radzę sobie doskonale.
To było nawet
wiarygodne, dopóki stali w przedpokoju i nie widzieli wczorajszej katastrofy.
Aż sam by sobie uwierzył.
- Ubrałem
choinkę, mam pełno żarcia. Idealne święta idealnego singla.
Zanim się
zorientował Caren przemknęła obok niego, a zaraz za nią Severin. Cóż, daleko
nie zaszli, porażeni ogromem tragedii.
- Co to…?
- Moje życie w
małej metaforze.
Zabrzmiało
naprawdę poważnie i mądrze. Aż sam był pod wrażeniem. Państwo Freund chyba też
byli, bo Severin poklepał go pocieszająco po ramieniu, zupełnie jak po ostatnim
zawalonym konkursie.
- Jedź do nas,
co? Upiekłam ciasteczka, będą moi znajomi. – Caren przybrała spokojny ton
głosu, niczym opiekunka nadpobudliwego dziecka.
Był im wdzięczny
za tę troskę, ale jednocześnie zaczynał się czuć jak jakieś zagrożone
wyginięciem zwierze.
- Lepiej pojadę
do rodziców. Nie wyszło mi to samotne świętowanie, a przynajmniej biedna mutti będzie zadowolona.
- Jesteś pewien?
Westchnął i
kiwnął potakująco głową. Chyba naprawdę nie miał innego wyjścia. Pogra z ojcem
w karty, wysłucha po raz setny opowieści ciotki i jakoś to będzie. Severin i
Caren nie wyglądali na przekonanych, kiedy wychodzili, ale chyba musieli mu
uwierzyć.
Zebrał kilka
najpotrzebniejszych rzeczy i już miał wyjść z mieszkania, kiedy znów dzwonek domofonu
rozniósł się po mieszkaniu.
- Czego
zapomniałeś, Sev?- zapytał odruchowo, ale po drugiej stronie słuchawki zapadła
cisza.
- Richie…
Chyba oszalał.
Wczorajszy upadek widać poprzestawiał mu ostatnie sprawne obszary mózgu. To nie
mogła być ona.
Jakby chcąc
przekonać samego siebie, zbiegł po schodach na sam dół i z hukiem otworzył
wejściowe drzwi. Spodziewał się, że nikogo to nie będzie. Że to tylko jakiś
głupi żart.
Ale to była Eva.
Miała o wiele
krótsze, jaśniejsze włosy i smutniejszy uśmiech, niż zapamiętał, ale to była
ona.
- Wróciłaś?
Odgarnęła z
twarzy przylepione płatki śniegu, który zaczął sypać i przestąpiła z nogi na
nogę, tym samym zbliżając się do niego.
- Nie na stałe.
Przyjechałam na…- zawahała się. – Na święta. Do ciebie.
- Do mnie?
- Ja już nie
mogę, Richie. Bez ciebie nic nie mogę, palancie. Myślałam, że potrafię, ale przez
te sześć miesięcy było tylko coraz gorzej.
Roześmiał się na
cały głos. Tak swobodnie i radośnie, jak od dawna nie potrafił. Eva krzyknęła zaskoczona,
kiedy podniósł ją i zakręcił się w kółko.
- Ty agresywno
furiatko, nawet nie wiesz, jak tęskniłem.
Wreszcie mógł
poczuć jej miękkie usta, teraz niemal lodowate i zimne policzki w swoich
dłoniach.
- Zostało mi
jeszcze półtora roku stypendium.
- To tylko
półtora roku- szepnął jej do ucha i zamknął ją w swoich ramionach. – Teraz już
wiemy, że warto będzie czekać.
__________________________________________________
Pozwolicie, że tego nie skomentuję xD