poniedziałek, 26 grudnia 2016

-7- Last Christmas I gave you my heart




***


Poczuł się wyjątkowo parszywie, kiedy wypakował z samochodu Severina swoje bagaże i kiedy torba z nartami o mało nie przygniotła go do ziemi.
Brawo, Richard. Jesteś w znakomitej formie przed Turniejem Czterech Skoczni.
I nie chodziło o to, że konkurs w Engelbergu, który już od dawna oznaczał sobie jako pewny moment przełomu, skończył się tak jak większość w ostatnim czasie- przeciętnie aż do bólu. Nie chodziło nawet o spojrzenie Schustera, które posyłał temu, kto przekraczał granicę możliwych rozczarowań i które wczorajszego wieczoru po zakończonej finałowej serii było adresowane wyraźnie do niego samego. Wszystko to bowiem Richard potrafił sobie skutecznie ułożyć w głowie. A przynajmniej na tyle skutecznie, by to nie kłuło go od środka tak nieznośnym bólem, jak ten teraz.
- To jak, na pewno nie skorzystasz z naszego zaproszenia?- Severin zamknął bagażnik samochodu i stanął obok. Richard nienawidził, kiedy kumpel przybierał ten współczująco-pocieszający ton głosu. Sev był tak poczciwym człowiekiem, że czasem aż przyprawiał go o wyrzuty sumienia.
- Daj spokój- mruknął niezbyt przekonująco. Znakomicie zdawał sobie jednak sprawę, że nie może być aż tak żałosny i wbić się na święta do świeżo poślubionego małżeństwa. – To wasze pierwsze wspólne święta z Caren, poza tym jadę do rodziców. Znasz przecież moją matkę.
Severin wbił w niego podejrzliwe spojrzenie, jakby prześwietlił go rentgenem i dokładnie wiedział, że wcale nie wybiera się na święta do rodzinnego domu. A przynajmniej tak zaplanował sobie jakiś czas temu, nie mając ochoty na użalanie się matki i wszystkich ciotek nad jego nieszczęśliwym i samotnym życiem. I nad tym, że od dłuższego czasu właściwie mało co mu w tym samotnym życiu wychodzi.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że w razie czego możesz wpadać. Może nie o każdej porze, bo jednak Caren i ja…- Tutaj Severin zarumienił się niczym pensjonarka i podrapał po i tak rozczochranych już włosach. – Mamy pewne plany. Ale czuj się zaproszony.
Jasne. Już miał przed oczami gruchających do siebie Freundów i siebie samego po drugiej stronie stołu, postawionego niczym świąteczna ozdoba. Poza tym doskonale wiedział, że Severin robi to z czystej przyjacielskiej troski. I po tym jak musiał wysłuchiwać jego własnych miłosnych żalów- Richard wcale mu się nie dziwił.
Też zaczynał się o siebie martwić.
- Będę pamiętał, a teraz się zbieraj, bo Caren pewnie stoi już przyssana do szyby i wypatruje cię od kilku godzin.
Severin ponownie się mu przyjrzał, ale zbył go najbardziej przekonującym uśmiechem, na jaki w tamtym momencie było go stać. Proszę bardzo. Jeśli tylko chciał, potrafił być jak niezależny, pogodzony z losem facet. A nie jak rozmemłane, ciepłe kluchy.
Chyba dość już gardzenia samym sobą. Być może każde wydarzenie jest zaplanowane z góry przez los i nie można go uniknąć. Być może więc historia jego i Evy również była już dawno ustalona.
Tak byłoby znacznie prościej, bo mógłby przestać się obwiniać.
I wreszcie zapomnieć.


***
  
Pół roku wcześniej.


- Niczego nie rozumiesz.
Zacisnął mocno dłonie w pięści, powstrzymując się ostatkiem sił, by nie uderzyć nimi w ścianę. Miał ochotę wrzeszczeć, tupać i odstawiać inne sceny, byle tylko Eva zmieniła zdanie. Coraz lepiej docierało jednak do niego, że niepotrzebnie robi sobie głupie nadzieje.
Ona już dawno zdecydowała za nich oboje.
- Posłuchaj, Richard, przecież to nic takiego. – Eva wplotła palce w jego włosy i uśmiechnęła się pocieszająco. – Tysiące związków przez jakiś czas funkcjonuje na odległość i nikt nie robi z tego wielkiego dramatu.
- Mówisz o tym tak spokojnie, jakby to było jakieś pieprzone sto kilometrów, a nie osiem tysięcy. I jakby to było sąsiednie miasto, a nie inny kontynent!- pod koniec jego spokojny dotąd głos zamienił się w krzyk i z tego powodu czuł się jeszcze bardziej żałośnie.
Tyle, że to ta sytuacja była wybitnie parszywa.
Po raz pierwszy w życiu miał pewność, że jest w związku, który więcej mu daje, niż zabiera. Z osobą, na którą zawsze mógł liczyć i której ufał, jak nigdy nikomu wcześniej. Eva okazała się brakującym elementem układanki i wydawało się mu, że był dla niej tym samym. To dlatego pozwolił sobie na daleko sięgające plany, na marzenia, które znacznie wykraczały poza te relacje, które nawiązywał do tej pory.
Tymczasem ona tak po prostu oznajmiła mu, że wyjeżdża na dwuletnie stypendium do Nowego Jorku.
Oznajmiła.
Nie zapytała, co o tym sądzi.
Nawet nie miała wątpliwości.
Po prostu zadecydowała i go o tym poinformowała.
- Richie…- westchnęła cicho.
Przeklął w myślach, kiedy to usłyszał. Tylko ona mogła tak do niego mówić. Tylko wypowiedziana jej głosem ta nazwa nie doprowadzała go do furii. I teraz boleśnie uświadomił sobie, że przez następne 24 miesiące usłyszy ją jedynie przez telefon.
- To dla mnie duża szansa, przecież wiesz. Zawsze marzyłam o tej szkole fotografii i nie mogę tak po prostu przekreślić swoich marzeń tylko dlatego, że ty…
- Że ja co?
- Że nie chcesz mnie zrozumieć!
Zaśmiał się. Nie powinien tego robić. Doskonale wiedział, jak Eva nienawidziła, kiedy tak reagował na trudne sytuacje. I być może dlatego to zrobił.
- Przecież do tej pory i tak nie spędzaliśmy ze sobą każdego dnia. Twoje wyjazdy na zawody, zgrupowania; gdyby to podliczyć, różnica dni spędzonych na rozłące nie wyszłaby taka duża.
- To głupi argument.
Tym razem to Eva zaśmiała się, ale nie było w tym śmiechu ani krzty jej codziennej wesołości. Był raczej przepełniony ironią i czymś, co sprawiło, że poczuł nieprzyjemne zimno.
- Nie, to bardzo dobry argument. Uważasz, że twoja kariera jest ważniejsza? Że ty masz prawo się realizować, ciągle wyjeżdżać, a ja mam wiernie trwać u twojego boku?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi!
 Potargał swoje i tak rozczochrane już włosy i usiadł na niewygodnym, kuchennym krześle, jakby zaczynał tracić grunt pod nogami.
- To są dwa lata. Nie możemy przewidzieć, co się w tym czasie stanie, jak to wszystko się potoczy.
- Bo ty wolisz stać w miejscu. W tym tkwi problem.
- Co?
Wbił w nią zdezorientowane spojrzenie, ale ona jedynie prychnęła wyraźnie poirytowana.
- Nie chcesz niczego zmieniać. Ułożyłeś sobie jakiś swój głupi plan i uważasz, że jest tak doskonały, że nie należy go zmieniać. Oczywiście uwzględniłeś w nim skoki, nawet jeśli dalej…
Zamilkła i pokręciła zrezygnowana głową. Ale Richard doskonale wiedział, co miała na myśli.
- Nawet jeśli dalej będę tylko kolejnym przeciętniakiem, tak?
- Ty to powiedziałeś.
- Ale ty tak myślisz.
Nie skomentowała ostatniego zarzutu. Pewnie nie potrafiła w tamtym momencie wymyślić przekonującego kłamstwa.
- Wyjeżdżam. Nie odpuszczę tej szansy.
- Świetnie. Możesz jechać i nawet już nie wracać.
Nie przemyślał tych słów. Ich sens dotarł do niego dopiero wtedy, gdy je wypowiedział i gdy było już za późno. Wiedział, że już nigdy nie zapomni wyrazu jej twarzy, szklących oczu i drżących dłoni, w których ściskała szybko spakowaną, materiałową torbę.
- Nieporadny, przegrany karzeł!- wrzasnęła jeszcze, zanim zatrzasnęła z hukiem drzwi.
- Kopnięta desperatka!
I naprawdę to zrobiła. Wyjechała, choć wydawało się mu to jedynie mało śmiesznym żartem.


***

To miały być jego pierwsze od dwóch lat święta bez Evy. I tak jak przez te dwa lata nie mógł doczekać się końca konkursów w Engelbergu i tylko czekał na powrót do Niemiec- tak tym razem miał ochotę wziąć swoje bagaże i jechać od razu do Obestdorfu. Byle tylko ominąć tę przepełnioną radością i miłością atmosferę, setki romantycznych filmów w telewizji i świąteczne piosenki.
Mieszkanie wydawało mu się jeszcze bardziej puste niż zazwyczaj, ale zaczynał przekonywać samego siebie, że to lepiej. Zamierzał spędzić te kilka dni w całkowitym spokoju, bo wcześniej wcisnął rodzinie genialne kłamstwo, że już jutro musi jechać na zgrupowanie przed turniejem. Mama rozpaczała, jakie to ma ciężkie życie, ojciec przez telefon nie wydawał się tak przekonany.
Bo rzeczywiście trudno było uwierzyć w zgrupowanie rozpoczynające się 26. grudnia.
Ale mogli sobie myśleć, co tylko chcieli. Najważniejsze, że tym samym uniknął zbiorczego, rodzinnego użalania się nad jego samotnością i przedstawiania mu kolejnych świetnych kandydatek na życiowe partnerki.
Nigdy nie rozumiał tego całego zamieszania wokół świąt. Co to za problem przynieść z piwnicy choinkę, powiesić na niej trochę plastikowego badziewia i postawić ją w kącie pokoju?
Eva twierdziła, że to wyższa sztuka. Jej choinka musiała być najpiękniejsza.
Zamierzał po prostu wypocząć, unikając tym samym tego wszystkiego, co jedynie przypominałoby mu o Evie Piątek.
Zalał wodą kubek z chińską zupką i siorbiąc (Eva zawsze się o to czepiała!), upił kilka łyków. Może nie było to świąteczne ciasto mamy, ale radził sobie całkiem nieźle.
Popatrzył krytycznym wzrokiem na stojący w rogu pokoju regał z książkami. To byłoby idealne miejsce na choinkę, bo nie zamierzał ( jak przez ostatnie dwa lata) ustawiać jej tuż obok okna.
Przesunąć regał. Banał.
Chwycił za środkową półkę i pociągnął jak najmocniej, ale ten cholerny mebel nawet nie drgnął.
Prychnął. Coś takiego nie mogło mu przeszkodzić.
Odsunął go trochę od ściany i miał zamiar delikatnie popchnąć. Nie przemyślał tego jednak, bo kiedy tylko to zrobił, z regału wypadły wszystkie książki, niczym śnieżna lawina.
W porę się odsunął i nie oberwał żadnym tomiszczem.
Oczywiście. Książki Evy, których nie zdążył się jeszcze pozbyć, choć początkowo zamierzał je rytualnie spalić.
Teraz jednak regał był o wiele lżejszy i z łatwością przesunął go na drugi koniec pokoju. Książki zebrał do kilku worków na śmieci i położył przy drzwiach.
Ojciec będzie miał czym palić w kominku.
Mniej wysiłku kosztowało go wytaszczenie z piwnicy choinki, bo przezornie zdecydował się na windę. Może i pierwsze piętro pozornie nie mogło mu sprawić problemów, ale choinka- jak na złość- też była kupiona przez Eve.
Losu lepiej nie kusić.
Jedynie postawił drzewko, a już czuł, jakby w każdym zakamarku ubrania miał plastikowe, zielone igiełki.
Otworzył kartonowe pudło pełne kolorowych bombek, od których aż zakręciło mu się przed oczyma i dotarło do niego, najtrudniejsze miał dopiero przed sobą. Nie chciał, by jego niezależna choinka singla wypadła gorzej niż jej poprzedniczki.
Chciał, żeby była znacznie ładniejsza.
Starannie dobrał kolory i udekorował dolną część choinki. Efekty były naprawdę zadowalające i własna matka byłaby z niego dumna. Problem pojawił się, kiedy zmierzał ku coraz wyższym gałęziom. Nie przewidział tego.
Albo raczej nie chciał o tym nawet myśleć, bo to wybitnie zalatywało żałosnością.
Eva uparła się przecież na możliwie najwyższą choinkę.
Przeklął na cały głos. Na jaką cholerę właściwie potrzebny mu ten badyl? Chciał przekonać samego siebie, że tak świetnie sobie radzi bez niej?
Brawo, Richard, geniuszu.
Przesunął stojące przy biurku krzesło obrotowe jak najbliżej na wpół ubranej choinki i chwycił w zęby kilka bombek. Plan idealny.
A przynajmniej tak myślał, dopóki jakimś cudem krzesło nagle nie odjechało, a on chcąc się ratować przed upadkiem- chwycił się jedynej możliwej podpory.
Czyli choinki.
Musiało mocno jebnąć o podłogę, bo kiedy jeszcze leżał pomiędzy bombkami, przygnieciony kłującymi gałęziami, upierdliwa sąsiadka z dołu waliła kijem od mopa w sufit.
Może jeśli odpukałby jej sygnał S.O.S, to przybiegłaby z pomocą.
- Osz. Ja. Pierdole. – mruknął sam do siebie, kiedy wreszcie udało się mu wygrzebać spod całej tej świątecznej katastrofy. Mało brakło, a turniej straciłby największą gwiazdę.
Nie miał zamiaru podnosić tej przeklętej choinki. Mogła sobie tak leżeć nawet do końca tych pieprzonych świąt. W ogóle nie miał już zamiaru robić niczego związanego ze świętami.
Kładł się spać z przekonaniem, że właśnie tak będzie najlepiej.


***


Mógł przewidzieć, że jego kolejny plan ulegnie całkowitej destrukcji. Mógł przewidzieć, że kiedy zaplanował sobie spanie do południa, coś lub ktoś go obudzi. I to w najlepszym momencie snu, kiedy odbierał kryształową kulę z rąk klęczącego przed nim pokornie Prevca.
Sturlał się z łóżka i z zamkniętymi oczami doczłapał do słuchawki domofonu.
- Richie?
Niech to szlag. Niech to szlag. Niech to szlag!
- Eeeeeeee- mruknął zaskoczony, bo zupełnie nie wiedział, jak wywinąć się z tej sytuacji. – Co ty tu robisz, Sev?
- Prezenty roznoszę, matole, skoro tak głupio się pytasz, a teraz otwórz drzwi.
Przez krótki moment rozważał, czy po prostu tego nie robić. Miałby upragniony święty spokój i nie musiałby się tłumaczyć z tego świątecznego pobojowiska w salonie. Ale nie mógł tak postąpić z człowiekiem na wskroś dobrym. Czyli z Severinem.
Otworzył drzwi do mieszkania, zanim jeszcze usłyszał dzwonek, ale nie spodziewał się, zobaczyć przed nimi Caren, którą Severin trzymał za rękę.
Świetnie. Co innego skompromitować się przed kumplem, który podczas mieszkania w jednym pokoju niejednokrotnie pomagał szukać mu zaginionych majtek, a co innego przed jego żoną. Która w dodatku i tak nie miała o nim najlepszego zdania.
- Nie jesteś u rodziców? – zapytał Severin, kiedy weszli do mieszkania i znów wbił w niego ten swój mądry wzrok.
- Właśnie tam jadę.
- Jasne.
- Naprawdę. Jestem już spakowany, rodzina na mnie czeka, także przepraszam, ale chyba musicie…
Severin pokręcił rozbawiony głową.
- Błagam, nigdy nie potrafiłeś kłamać. Caren przekonała mnie, że powinniśmy tu przyjechać, zgarnąć cię i zabrać do nas na święta.
- Wielkie dzięki, ale radzę sobie doskonale.
To było nawet wiarygodne, dopóki stali w przedpokoju i nie widzieli wczorajszej katastrofy. Aż sam by sobie uwierzył.
- Ubrałem choinkę, mam pełno żarcia. Idealne święta idealnego singla.
Zanim się zorientował Caren przemknęła obok niego, a zaraz za nią Severin. Cóż, daleko nie zaszli, porażeni ogromem tragedii.
- Co to…?
- Moje życie w małej metaforze.
Zabrzmiało naprawdę poważnie i mądrze. Aż sam był pod wrażeniem. Państwo Freund chyba też byli, bo Severin poklepał go pocieszająco po ramieniu, zupełnie jak po ostatnim zawalonym konkursie.
- Jedź do nas, co? Upiekłam ciasteczka, będą moi znajomi. – Caren przybrała spokojny ton głosu, niczym opiekunka nadpobudliwego dziecka.
Był im wdzięczny za tę troskę, ale jednocześnie zaczynał się czuć jak jakieś zagrożone wyginięciem zwierze.
- Lepiej pojadę do rodziców. Nie wyszło mi to samotne świętowanie, a przynajmniej biedna mutti będzie zadowolona.
- Jesteś pewien?
Westchnął i kiwnął potakująco głową. Chyba naprawdę nie miał innego wyjścia. Pogra z ojcem w karty, wysłucha po raz setny opowieści ciotki i jakoś to będzie. Severin i Caren nie wyglądali na przekonanych, kiedy wychodzili, ale chyba musieli mu uwierzyć.
Zebrał kilka najpotrzebniejszych rzeczy i już miał wyjść z mieszkania, kiedy znów dzwonek domofonu rozniósł się po mieszkaniu.
- Czego zapomniałeś, Sev?- zapytał odruchowo, ale po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Richie…
Chyba oszalał. Wczorajszy upadek widać poprzestawiał mu ostatnie sprawne obszary mózgu. To nie mogła być ona.
Jakby chcąc przekonać samego siebie, zbiegł po schodach na sam dół i z hukiem otworzył wejściowe drzwi. Spodziewał się, że nikogo to nie będzie. Że to tylko jakiś głupi żart.
Ale to była Eva.
Miała o wiele krótsze, jaśniejsze włosy i smutniejszy uśmiech, niż zapamiętał, ale to była ona.
- Wróciłaś?
Odgarnęła z twarzy przylepione płatki śniegu, który zaczął sypać i przestąpiła z nogi na nogę, tym samym zbliżając się do niego.
- Nie na stałe. Przyjechałam na…- zawahała się. – Na święta. Do ciebie.
- Do mnie?
- Ja już nie mogę, Richie. Bez ciebie nic nie mogę, palancie. Myślałam, że potrafię, ale przez te sześć miesięcy było tylko coraz gorzej.
Roześmiał się na cały głos. Tak swobodnie i radośnie, jak od dawna nie potrafił. Eva krzyknęła zaskoczona, kiedy podniósł ją i zakręcił się w kółko.
- Ty agresywno furiatko, nawet nie wiesz, jak tęskniłem.
Wreszcie mógł poczuć jej miękkie usta, teraz niemal lodowate i zimne policzki w swoich dłoniach.
- Zostało mi jeszcze półtora roku stypendium.
- To tylko półtora roku- szepnął jej do ucha i zamknął ją w swoich ramionach. – Teraz już wiemy, że warto będzie czekać.

__________________________________________________

Pozwolicie, że tego nie skomentuję xD