czwartek, 24 grudnia 2015

-04- Only know you love her when you let her go.






Śnieg padał już któryś dzień z rzędu, sprawiając, że wszystkie ulice były zasypane, a drzewa uginały się od nadmiaru puchu. Tegoroczna zima w Seeboden była wyjątkowo mroźna. Właściwie to Thomas Morgenstern nie pamiętał ostatniej takiej. Choć równie możliwe, że po prostu nie miał czasu, by takową zachować w swojej pamięci. Z reguły o tej porze roku jego myśli zajmowało zbyt wiele spraw, by przejmował się czymś tak trywialnym jak pogoda w czasie świąt.
Szczerze mówiąc przez ostatnie kilka lat nie mógł pozbyć się natrętnego pragnienia, by zamiast ciągłego uśmiechania się podczas rodzinnego zamieszania, wyjechać gdzieś, gdzie będzie ciepło. Ciepło, cicho i spokojnie. Ale nigdy nie było na to czasu. Bo przecież po krótkich świętach był turniej. Kulminacyjny punkt sezonu i oczekiwań, które nigdy nie pozwalały na całkowity odpoczynek. Zawsze gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, że nie może zawieść tych wszystkich, którzy wpatrywali się w niego z podziwem. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, prawda? Przekonał się o tym na własnej skórze, a kiedy zorientował się, że zagnał sam siebie w ślepą uliczkę- było już za późno. Na wszystko. Kristina odeszła, zabierając ze sobą Lilly, a on nie potrafił już wykrzesać z siebie na tyle sił, by choćby usiąść na belce.
Czy to skoki go zniszczyły?
Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć próbował niezliczoną ilość razy. Pytanie powracało w bezsenne noce, kiedy patrzył na zawiedzioną twarz Kristiny, a nawet na śmiejącą się buźkę Lilly. Na pewno pozbawiły go umiejętności zwracania uwagi na potrzeby innych, albo przynajmniej spychania ich w najgłębsze zakamarki sumienia. Poświęcił im niemal wszystko, a one w konsekwencji zostawiły go niemal z niczym.
Być może powinien to przewidzieć.
Westchnął cicho i kolejny raz w ciągu ostatnich godzin zerknął na ekran telefonu. Z tapety uśmiechała się Lilly, cała upaćkana w czekoladzie, ale nigdzie nie pojawiła się ikonka nieodebranego połączenia. Albo choćby smsa.
Nie zadzwoniła.
Właściwie to czego się spodziewał? Były święta. Z pewnością spędzała je z rodziną i nie zamierzała się przejmować właśnie nim. Nie po tym jak zachowywał się niczym ostatni matoł. I choć obiecał sobie, że przez te kilka dni nie pomyśli o Emmie Trauzer nawet raz, to jednak wciąż, gdy zamykał oczy, widział przed sobą jej radosną twarz. Ostatnio uśmiechała się jeszcze częściej, bo wreszcie pozbyła się aparatu na zęby i wciąż powtarzała, że to takie genialne uczucie. Wciąż chciała iść do przodu, zostawiać w tyle każdą porażkę i niepowodzenie, zwiedzać i poznawać nowych ludzi. Dlatego wydawała mu się idealnym lekarstwem na wszystkie własne życiowe upadki. I była. Bo to przy Emmie mógł wreszcie zapomnieć o zawiedzionych, a potem zmartwionych rodzicach, szumie po ogłoszeniu zakończenia kariery. To z nią poszedł na pierwszą od dawna całonocną imprezę, to ona wciąż powtarzała mu, że nadszedł jego czas. Czas, w którym mógł wreszcie zrobić coś tylko dla własnych zachcianek. I wreszcie to ona przekonała go do tego, że istnieje życie po skokach i po Kristinie.
Bo dała mu całkowitą akceptację.
To tylko on stchórzył w kluczowym momencie i pokazał, że nadal jest tym Thomasem, który boi się podjąć wiążących decyzji. Thomasem, którym wciąż rządzą demony przeszłości. Kiedy zaproponowała święta w jej rodzinnym domu, poczuł znajome uczucie strachu. Nieco śmieszne zważywszy na to, że jak dotąd pojawiało się w znacznie gorszych sytuacjach. W konfrontacji z nimi ta wypadała przynajmniej żałośnie. Przecież to naturalna kolej rzeczy. Emma nie wyskoczyła z tą propozycją po tygodniu znajomości, a po dobrych kilku miesiącach. Podczas których czuł się wreszcie szczęśliwy. Co więc nie zadziałało?
Złośliwy głos w głowie podpowiadał mu, że jego własny mózg.
Czemu, do jasnej cholery, nie potrafił przystosować się do nowego życia? Dlaczego gdzieś w środku coś szeptało mu, że nie potrafi już zbudować trwałej relacji i powinien dać sobie spokój? I wreszcie- dlaczego tego wszystkiego posłuchał? Sam sobie strzelił w kolano, jakby powiedział to ojciec.
Był pewny, że nigdy nie zapomni wzroku Emmy, kiedy oznajmił jej, że nie ma ochoty na wspólne święta. I właściwie to nie ma pewności, czy ma ochotę na cokolwiek wspólnego. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że dziewczyna się rozpłacze, a potem rzuci się na niego z furią. Ale ona tylko pokiwała powoli głową, prychnęła cicho i…wyszła. Być może przelał czarę goryczy, być może jej cierpliwość wreszcie się skończyła. Tylko następnego dnia przysłała mu krótką wiadomość: „Daj znać, jak dorośniesz”.
I teraz, kiedy siedział w domu rodziców w ciemnym pokoju, bo wymówił się ze wspólnego oglądania rodzinnych zdjęć bólem głowy, czuł, że dłużej nie potrafi tak żyć. I że jeśli czegoś wreszcie nie zrobi, to nie będzie w stanie patrzeć lustro. Coś wreszcie w swoim życiu musiał uratować od katastrofy. Pozwolenie Emmie na odejście oznaczałoby, że przestał być sobą. Że wszystko to, przez co przeszedł, zniszczyło do doszczętnie. A przecież wciąż wmawiał sobie, że to nieprawda.
- Gdzie ty idziesz?
Mama świdrowała go wzrokiem, kiedy zakładał na siebie kurtkę. Myślał, że uda mu się wyjść bez niczyjej wiedzy, ale widać nie doceniał własnej matki.
- Na spacer. – Wzruszył lekko ramionami i w duchu zaczął modlić się, by łyknęła kłamstwo. Nie miał czasu na długie tłumaczenia i opowieści.
- Jest minus 10 stopni. Wieje jak na Syberii, a tobie zachciało się spaceru?
- Wracam za godzinę.
Naciągnął mocniej czapkę na uszy i szybkim krokiem wyszedł z domu, zanim mama zdążyła zadać kolejne dociekliwe pytanie. Właściwie to cudem było już to, że jak do tej pory nie zapytała o Emmę. Pewnie spodziewała się, że ją tu przywiezie.
Samochód zaboksował na oblodzonym podjeździe. Włączył radio, z którego od razu popłynęły same świąteczne piosenki. Gdyby był choć odrobinę mądrzejszy, pewnie teraz słuchałby ich razem z Emmą, zajadając się jej piernikami. Ale był kompletnym debilem, dlatego teraz mógł jedynie o tym pomarzyć. Na drogach nie było korków, zresztą o tej godzinie z reguły każdy siedział wraz z rodziną przy stole. Dlatego był w zamierzonym miejscu szybciej, niż się spodziewał.
Wziął kilka głębokich oddechów, zanim wysiadł z samochodu. Mógł jeszcze uciec i się wycofać, ale cały czas powtarzał sobie, że to ostatnia szansa na normalność. Jeśli jej nie wykorzysta, nic się nie ułoży. Dłonie niemiłosiernie drżały mu, kiedy naciskał dzwonek. Wcześniej przez okno zauważył, że w domu jest pełno ludzi. Gdzieś w tle świeciła się choinka.
- Dobry wieczór.
Otworzył mu ojciec Emmy. Patrzył na niego niezbyt przyjaźnie, zresztą miał do tego całkowite prawo.
- Dobry…wieczór- mimowolnie zająknął się, choć obiecał sobie zdecydowanie. – Mógłby pan poprosić Emmę?
- Nie wiem, czy będzie miała ochotę z panem rozmawiać. Właściwie, chyba powinien pan stąd pójść i nie psuć jej świąt.
- Tato?- z oddali usłyszał radosny głos Emmy. Ciarki przeszły mu wzdłuż pleców, kiedy podeszła bliżej i wreszcie ją zobaczył. Nawet nie wiedział, że jest zdolny do takiej tęsknoty. – Kto…
Przerwała w pół zdania. Pan Trauzer w milczeniu wycofał się w głąb domu, a oni zostali sami.
- Po co tu przyjechałeś?- Emma zamknęła delikatnie drzwi i szczelniej owinęła się grubym swetrem. Gęste, kręcone włosy wiły się jej tuż nad ramionami, a na policzkach od mrozu pojawiły się rumieńce. Coś ukłuło go w serce.
- Zachowałem się jak gówniarz. Te święta…Nie powinienem był tego wtedy mówić.
- Sam podjąłeś decyzję.
- I strasznie jej żałuję.
Przetarł twarz i podszedł bliżej Emmy, a ta na szczęście nie postawiła kroku w tył. A tego się obawiał.
- Proszę cię, Ems…- położył dłoń na jej ramieniu i ostrożnie przyciągnął ją do siebie. – Bez ciebie sobie nie poradzę. Wiem, jaki ze mnie popapraniec, wiem, że tylko dzięki tobie ostatnio sobie radziłem.
Emma milczała, a on czuł, że nie może pozwolić jej na odejście. Zbyt mocno ją kochał.
- Jesteś największym głupkiem, jakiego poznałam.
Zerknął ukradkiem na jej twarz, na której pojawił się uśmiech.
- Obiecałam sobie, że jeśli nie odezwiesz się dziś, to ja nie odezwę się już nigdy. – Wyjęła telefon z kieszeni i cicho się zaśmiała, kiedy zobaczyła, że zegar wskazuje 23:45. – Cóż…wygląda na to, że ci się udało.
Miała zimne, miękkie usta, a włosy pachniały jej cynamonem. Mógłby tak stać i obejmować ją już całą wieczność. Bo wiedział, że bez niej nic nie będzie miało sensu.


________________________________________________________

Wesołych Świąt :3

wtorek, 17 listopada 2015

-03- Listen to your heart.







***




Moglibyśmy udawać, że nigdy nie istnieliśmy?
No tak. Przepraszam.
Nas w rzeczywistości nigdy nie było. To tylko ja uparcie wmawiałam sobie, że istnieje jakaś pokręcona relacja, którą wciąż uparcie w głowie nazywałam my. Ohydne kłamstwo. Byłeś Ty i byłam ja. Być może nic nie dawało mi podstawy sądzić, że będzie inaczej. Być może wykazałam się jedynie głupią naiwnością.
Pewne jest tylko to, że jeszcze nigdy nie czułam tak gorzkiego smaku porażki. Mimo, że powinnam się cieszyć. Hej, mój najlepszy przyjaciel się żeni! Białe, gładkie zaproszenie dziwnie pali mnie w palce. Mam ochotę je podrzeć, ale cóż- robię to samo, co zwykle. Uśmiecham się szeroko i ściskam zarówno Ciebie, jak i Emmę.
Jesteś dupkiem, Bjoern.
Jesteś cholernym, pieprzonym, tchórzliwym dupkiem. Mam ochotę wepchnąć Ci to zaproszenie do ust i życzyć uduszenia. Niech to szlag, nienawidzę Cię.
- Oczywiście przyjdziesz?
Oczywiście, że tak. Nie mogłabym odpuścić sobie takiej dawki wewnętrznego upokorzenia.
Emma przekrzywia śmiesznie głowę i wpatruje się we mnie uważnie. Jest perfekcyjna. Dobrze o tym wiem. Gęste, jasne loki opadają jej na ramiona, uśmiech jest idealnie biały, a nos lekko zadarty. Z taką dawką urody po rodzicach wasze dzieci będą mogły wygrywać te wszystkie durne konkursy piękności.
- Jasne, że tak- odpowiadam wreszcie, kiedy wbijasz we mnie ten swój ciekawski wzrok. Daj sobie siana, Beri. Powtarzam to w myślach kilka razy. Beri, Beri, Beri, Beri. Prawie jak ta choroba. Beri-Beri. Zawsze wkurzałeś się, gdy Cię tak nazywałam.
- Nie masz wyjścia- mówisz tajemniczo i spoglądasz na narzeczoną. – Mamy dla ciebie specjalną rolę.
O nie, nie. Nie będę sypać żadnych zielsk przed panną młodą, ani nie ubiorę się tak samo jak kilka innych dziewczyn, żeby być druhną.
- Chcielibyśmy, żebyś była naszym świadkiem- dodaje Emma i chyba oboje czekacie na mój niekontrolowany wybuch radości. W końcu to taki wielki zaszczyt. Nieczęsto ma się okazję uczestniczyć w ślubie pana byłej gwiazdy norweskich skoków i pięknej pani dziennikarki. Właściwie to nie dziwię się, że jesteście razem. Pasujecie do siebie.
- Jesteście pewni?- tylko tyle udaje mi się wydusić ze ściśniętego gardła. – Emma, a twoja siostra?
- Marit może być chrzestną- odpowiada mi ze śmiechem, a Ty wyglądasz na zachwyconego. – Bjoern powiedział, że to musisz być ty i ja się z tym bezsprzecznie zgadzam. W końcu jesteś jego przyjaciółką.
Och, to cudownie. Słodko. Cholernie słodko z twojej strony, Beri.
- Będzie mi bardzo miło. – usta zaraz mi pękną od ciągłego uśmiechania się. – Nie narobię wam wstydu, obiecuję.
- Przestań, Tessa. Jeśli tylko nie położysz się pod stołem i nie będziesz śpiewać „Listen to your heart” do kolby kukurydzy, to będzie genialnie. – Tym razem to Ty szczerzysz się do mnie. Myślałam, że już zapomniałeś tamtą imprezę. Najwyraźniej nie, oprócz tej części, w której podtrzymywałam ci włosy, gdy rzygałeś jak kot. To takie zabawne.
- W takim razie nie podawajcie kukurydzy.
A co! Też potrafię teraz żartować, widzisz? Oboje zaczynacie chichotać. Zawsze potrafiłam rozbawić towarzystwo. Rozmawiamy jeszcze przez kilkanaście minut, a potem wychodzicie. Musicie zanieść zaproszenia innym. Postanowiliście robić to osobiście. Założę się, że to pomysł Emmy. W twoim stylu byłoby wysłanie sms-a w dniu ślubu z podaną godziną i miejscem. Nigdy nie miałeś głowy do takich spraw, ale ona pewnie też już to wie. Nie powinnam czuć się lepsza, bo to nie na mój palec za 2 miesiące założysz złotą obrączkę.
Kiedyś powiedziałeś mi, że chciałbyś mieć srebrną. Ale Emma ma uczulenie na srebro. Ja nie mam!
Przez chwilę patrzę na was przez okno. Na kremowy płaszczyk Emmy i jej czarne kozaki na wysokim obcasie. Prycham, kiedy uświadamiam sobie, że przyjęłam was w różowych kapciach w kształcie świnek i kolorowych legginsach. Włosy też nie były najlepsze. Jak zwykle sterczały na jedną stronę. Zawsze zazdrościłam Ci tych blond kudłów.
Właściwie, to jak to z nami było?
Czy to ja źle odbierałam wszystkie nasze wspólne chwile i niepotrzebnie chciałam czegoś więcej, podczas gdy Ty widziałeś we mnie tylko przyjaciółkę? A może zabrakło zdecydowanych kroków, bawiliśmy się w półsłówka.
Paradoksalnie chyba największą przeszkodą było to, że znaliśmy się od małego. Bałam się, że zniszczę przyjaźń i zostanę z niczym. Właściwie lepiej byłoby, gdybyś od razu powiedział mi, że nie chcesz niczego zmieniać. Odcierpiałabym swoje i żyłabym dalej. Zamiast tego ciągle trwałam w niepewności. Bal na zakończenie liceum. Zaprosiłeś mnie, bo jak zwykle byłeś zbyt tchórzliwy, żeby poprosić kogoś innego. Ale potem wszystko wróciło do normy. Znów byłam tylko Tessą. Tessą, w obecności której mogłeś przeklinać do woli, upijać się i obgadywać kolegów z kadry. Tessą, która jak głupia jechała na norweskie konkursy, żeby patrzeć, jak zaczynasz nabierać odwagi i zarywasz do dziewczyn.
Okey. Przyznaję. Byłam totalną idiotką.
Ale to dla Ciebie pierwszy raz zafarbowałam włosy i, o ironio, to dla Ciebie zaprosiłam Emmę na swoje urodziny, bo bardzo chciałeś ją poznać.
To brzmi jeszcze bardziej żałośnie. Pewnie lepiej byłoby, gdybyśmy pozostali przy jakiejś ciekawszej wersji naszej znajomości.




***


No więc jestem.
Za wszelką cenę próbowałam przekonać samą siebie do tego, żeby dać sobie spokój z tym ślubem. Ale jak zwykle wygrała jakaś poczciwa część mnie. To strasznie niesprawiedliwe, że ujawnia się tylko wtedy, gdy chodzi o Ciebie, kudłaczu.
No więc jesteś i Ty.
Ładny ten Twój garnitur.
Zawsze wiedziałam, że dobrze Ci w granatowym. Krawat też jest idealnie dopasowany, w końcu sama pomagałam Ci go kupić. I nawet poszliśmy potem na piwo, zupełnie jak za starych, dobrych czasów.
Jest też i Emma.
Wybrałabym taką samą sukienkę. Delikatną, koronkową, tuż nad kolano.          
Mógłbyś chociaż raz przestać tak głupio się szczerzyć. Nie wyglądasz wtedy inteligentnie. Wyglądasz tak tylko wtedy, kiedy uważnie czytasz etykiety opakowań i udajesz, że cokolwiek rozumiesz.
Matko, jesteś takim strasznym głupkiem. To pewnie dlatego czuję, że oczy zaczynają mnie piec, a po chwili po policzku płynie pierwsza łza.
Nie myśl sobie, że ryczę jak te wszystkie desperatki z ckliwych filmów. Nie mogłabym aż tak nisko upaść. To tylko z emocji. Śluby zawsze tak na mnie działają. Jestem kobietą, mam prawo do chwili rzewności.
- Zaraz spłynie ci makijaż- szepcze do mnie Bardal, który jest świadkiem i podaje mi chusteczkę. – Nigdy nie mogłem zrozumieć płakania ze szczęścia.
Stul pysk.
- Po prostu cieszę się z jego szczęścia. No wiesz, nigdy nie pomyślałabym, że trafi na kogoś takiego jak Emma.
- Miał farta. Jak zwykle.
Uciszamy się oboje, kiedy wreszcie zaczynasz wypowiadać słowa przysięgi. Bez choćby maleńkiej niepewności. Mocnym, opanowanym głosem. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafisz.
Potem zakładacie sobie obrączki i już.
Po sprawie.
Widzisz, jak sprawnie poszło?
Nie straciłam nad sobą panowania i nie uciekłam. To byłaby pewnie pierwsza taka sytuacja na świecie. Uciekająca świadkowa. Żałosne.
Konfetti, balony. Ściskam nerwowo dłonie, kiedy czekam na swoją kolej w składaniu życzeń. Nie mam pojęcia, co powinnam powiedzieć, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Na szczęście łzy już dawno przestały mi płynąć. Teraz wszyscy tylko się cieszą. Ja też muszę.
- Beeeer- przeciągam wesoło i zarzucam Ci ręce na szyję. Uwielbiam Twoje perfumy. – Nareszcie się ustabilizowałeś!
Kieruję wzrok na radosną Emmę.
- Życzę ci, żebyś sobie z nim poradziła i krótko go trzymała.- Obie zaczynamy się śmiać. Mam nadzieję, że u mnie nie słychać tej nutki desperacji. – Piękne z was małżeństwo.
To akurat jest najszczersza prawda. Może łatwiej byłoby, gdyby Twoja już żona była wredną suką. Albo choć pustą paniusią. W ostateczności nie miała górnej jedynki. Cokolwiek. Czy to tak trudno mieć jakieś denerwujące wady?
- No już, nie becz- całujesz mnie w czubek głowy.
Cholera. Miałam przestać.
- Jestem już dużym chłopcem.
Oczywiście, że jesteś. Może nie pod wszystkimi względami, bo założę się, że nadal zostawiasz brudne skarpetki pod łóżkiem i kupujesz tylko te płatki śniadaniowe, w których jest magnes na lodówkę.
Ale właśnie jak każdy prawdziwy mężczyzna tańczysz pierwszy taniec ze swoją żoną i wychodzi Ci to naprawdę nieźle. Nie podeptałeś jej nóg, nie przewróciłeś się. Ja też nie przewróciłam się w ciągu trwania tego całego dnia.
Może to dlatego, że teraz uparcie opieram się o ścianę.


______________________________________________________________


Ostatnio robię się strasznie sentymentalna.  
Na rozgrzewkę przed sezonem :3







piątek, 6 listopada 2015

-02- Fix you.


 
***




Tego dnia Kamil Stoch obudził się z nieznanym dotąd poczuciem dziwnej, oszałamiającej bezsilności. Napływała ona do jego podświadomości zupełnie mimowolnie i za nic miała kamilowe próby wyrzucenia jej z umysłu. Jakby coraz bardziej się w nim zagłębiała. Bez żadnego prostego powodu. Bo wszystkie te złożone odrzucał od siebie od razu.
Zdawało mu się też, że ten poranek będzie przełomowy. Dlaczego? Tego nie potrafił już wyjaśnić. Nigdy wcześniej nie zdarzało się mu coś podobnego. Melancholijna natura mężczyzny z reguły była jego zaletą. Tak przynajmniej twierdziła Ewa, co w mniemaniu samego zainteresowanego było wielkim komplementem. Zwłaszcza, że potrafił odnaleźć granicę pomiędzy rozmyśleniami, a rzeczywistością. Dziś jednak Stoch miał ochotę na trochę odpoczynku od składnych przemyśleń i kontemplacji. Zwłaszcza, że były tak uparcie męczące i nurtujące. Miał ochotę na bezczynny dzień na kanapie w świeżo urządzonym przez żonę salonie i trochę zasłużonego lenistwa.
Nic z tego.
Zmierzwił dłonią włosy, po czym jak najdelikatniej, tak aby nie obudzić Ewy, wstał z łóżka, boso człapiąc w kierunku kuchni. Zegar w korytarzu wskazywał dokładnie szóstą rano. Kamil nigdy nie należał do przysłowiowych porannych ptaszków, toteż dość rzadko bez wyraźnej potrzeby udawało mu się zobaczyć wschodzące słońce. Przysiadł na kuchennym, drewnianym blacie i z uwagą zaczął wpatrywać się w linię horyzontu, zarysowaną za oknem. Lubił swoje obecne miejsce na świecie. Lubił to, że wokół domu panowała cisza, to, że miał zaledwie kilku sąsiadów i że do najbliższego sklepu było dobre kilka kilometrów. Wbrew pozorom to właśnie o takim spokoju i uporządkowaniu zawsze marzył.
Upił ze szklanki łyk pomarańczowego soku, by chwilę potem zarzucić na siebie wysłużony już dres i szybkim krokiem wyjść z domu. Słuchawki jak zwykle zaplątały się w wielki supeł i przez dobre kilka minut musiał je rozplątywać, kląc przy tym cicho pod nosem.
Poranny jogging miał przynieść mu opanowanie. Niestety pomysł sprawdził się z marnym skutkiem. Wprawdzie rześkie, poranne powietrze pozwoliło mu odpędzić resztki snu, dodało nieco energii, ale nie wprowadziło ani krzty spokoju  do jego umysłu.  
Doprawdy. Kamil sam nie rozumiał swojego zdenerwowania. Nie czekały go dziś żadne zawody, trening miał się odbyć dopiero następnego dnia, teściowa nie zapowiedziała swojej wizyty. Wszystko przed sezonem było dopięte na ostatni guzik i nic nie mogło go zaskoczyć.
- Głupiejesz, panie Stoch- mruknął sam do siebie, gdy skręcał w wąską uliczkę prowadzącą do domu.
To chyba wtedy ją zobaczył. A może tylko się mu wydawało? Może wyostrzone do maksimum nerwy zadziałały swoim rytmem?
Nieważne.
Stała na chodniku, uważnie się mu przypatrując. Nie zmieniła się w ogóle. Te same zadziornie zielone oczy, kręcone włosy, to samo drobne ciało. Tylko całkiem inny wyraz twarzy. Nie był to ten uśmiech, który Kamil doskonale zapamiętał. Teraz kąciki jej ust ułożone były w nieznany mu wcześniej grymas, przez który aż przechodziły go dreszcze. Nigdy nie widział jej takiej i być może mógł uznać to za jakąś wskazówkę. Bo przecież tak wiele się zmieniło przez te kilka lat.
Mrugnął parę razy powiekami, mając nadzieję, że to tylko przywidzenie, a ona po chwili zniknie. Tak bardzo nie chciał wracać do przeszłości, do tego, co przez tak długi czas musiał wypierać z pamięci, żeby nie ryczeć. Ta sama przeszłość wywoływała w nim tęsknotę, dlatego tak bardzo chciał się mylić.
A jednak to była rzeczywistość. Bardzo brutalna i bezlitośnie wkraczająca w jego życie, jak miało się później okazać.
Ocknął się z zamyślenia i gdy już miał podejść do dziewczyny, ta odbiegła szybko, zostawiając zdezorientowanego Kamila samego na środku drogi.  
Deszcz  jak na złość nagle lunął z nieba strumieniami, mocząc mu ubranie i włosy. On jednak stał jak zahipnotyzowany. Nie miał siły postawić choćby kroku, czuł się tak, jakby całe ciało miał zdrętwiałe i niezdolne do ruchu.  Dlaczego wróciła? Dlaczego teraz? Po co?
I uczucie bezsilności powróciło ze zdwojoną siłą.


***



Kraków, 2008 rok.

Wtedy wydawało im się, że osiągnęli pełnię szczęścia.
Jak bardzo było to naiwne i lekkomyślne.
Nie można przewidzieć życia, nie można wskazać mu wybranej przez nas drogi i nakazać toczyć się ściśle według niej. Właściwie to nie mamy na nic wpływu. Los decyduje za nas. Niejednokrotnie śmiejąc się przy tym złośliwie i z satysfakcją udowadniając, że po raz kolejny ślepo zaufaliśmy własnym marzeniom. Wszystkie plany okazują się zupełnie pokrycia i zaczynamy plątać się we własnych oczekiwaniach. Od czegoś takiego nigdy nie ma ucieczki.
Dłoń Asi spoczywała na jego nagim torsie, kreśląc na nim okręgi. Westchnął cicho i przyciągnął ją bliżej siebie, całując jej ciepłe czoło.
- I będziesz mi żoną- zaśmiał się przekornie, zaplatając na palec kosmyk jej włosów.
Kochał Joannę Janicką do szaleństwa. Kochał jej szeroki uśmiech, zielone oczy, okalane kaskadami ciemnych rzęs, jej blond włosy z brązowymi refleksami, które mieniły się w słońcu. Czasami wydawało mu się, że ma już wszystko. Zapominał o dopiero raczkującej pozycji w świecie skoków, o codziennych problemach. Koncentrował się na Asieńce. Bo jak na razie tylko ona była w stanie dać mu poczucie spełnienia.

6 miesięcy wcześniej

- Jeśli myśli pan, że to ja zapłacę za to wszystko, to jest pan w wielkim błędzie!- Niepozorna blondynka łajała go jak smarkacza, a on zamiast zareagować, stał cicho, z lubością wpatrując się w każdy milimetr jej twarzyczki. Na policzkach pojawiły się jej wściekle czerwone rumieńce, a dłonie zacisnęła w drobne pięści.
- Przepraszam. Zagapiłem się- wymamrotał po chwili, ogarniając wzrokiem mnóstwo towaru, leżącego na podłodze. Ta wyprawa do sklepu nie była szczęśliwa. Idąc przez sklepową alejkę i pchając wózek niespodziewanie zderzył się z dziewczyną, która nadchodziła z przeciwka.
Huk. A potem z półek posypały się kartony płatków śniadaniowych, torebki z cukrem, który, tak nawiasem mówiąc, rozsypał się po szarych płytkach, tworząc białą, jakże kształtną plamę.
- Dobrze, że nie było tam słoików z dżemem- zaśmiała się niespodziewanie lekko nieznajoma i podając mu dłoń powiedziała:
 - Asia jestem.
Zaskoczony tak nagłym obrotem spraw brunet najpierw mrugnął parę razy powiekami, następnie zapomniał, jak ma na imię, a wreszcie nieśmiało wyszeptał:
- Kamil.
Aśka zaśmiała się ponownie, co jeszcze bardziej zawstydziło chłopaka, przez co na jego policzkach pojawiły się ogniście-czerwone rumieńce. Przestąpił niezdecydowanie z nogi na nogę, by wypomnieć sobie w duchu własną nieporadność w takiej chwili.
- Może dałabyś się zaprosić na kawę?- Spojrzał błagającym wzrokiem na jasnowłosą, po czym dodał: - W ramach rekompensaty, oczywiście.
I tak znaleźli się w małej, przytulnej kawiarence na obrzeżach miasta. Z głośników sączyła się jakaś jazzowa piosenka, a na ścianach powieszone były liczne fotografie z górskimi widoczkami.
To chyba wtedy Asia znalazła drogę do kamilowego serduszka. Bardzo krętą dróżkę, która miała okazać się najtrudniejszą w życiu obojga.


***


Chyba sam nie pamiętał, jakim sposobem udało się mu wrócić do domu. Otworzył delikatnie drzwi, nie chcąc, by zaskrzypiały jak zawsze. Miał nadzieję, że Ewa jeszcze śpi, nie miał teraz ochoty na rozmowy. Nie chciał rozmowy z tą, którą przecież kochał.
A może tylko mu się wydawało? Może w jego sercu dalej była zadziorna Asieńka?
- Zrobiłam kawę- Blondynka uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, wręczając mu kubek z gorącym napojem. Wymruczał niezrozumiałe dziękuję, a potem usiadł na krześle, podpierając brodę dłońmi. W głowie miał natłok różnych myśli.
Przecież kochał Ewę. Kochał ją, do jasnej cholery!
Tylko dlaczego widok Aśki zrobił na nim tak duże wrażenie? Dlaczego nie potrafił wymazać z pamięci jej sylwetki?
Przecież to, co było między nimi rozpadło się dokładnie siedem lat temu. Siedem długich lat, przepełnionych goryczą. Przynajmniej dopóki nie spotkał Ewki. Zafascynowała go, urzekła swoją osobowością. Był pewien swojej miłości do niej. Był jej pewien w chwili oświadczyn na górskiej łące, był jej pewien, kiedy pewnym głosem powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. I był jej pewien teraz. Ale… Och, tak. Nie tak łatwo było uciec od  niezamkniętej przeszłości.


***


2008 rok…

- Przepraszam.- Jej szczupłe palce delikatnie pogładziły go po ramieniu, przez co poczuł do niej jeszcze większą nienawiść. I pogardę. Jak mogła? Przecież snuł już plany na przyszłość. Mały, drewniany domek w górach, gromadka wesołych dzieci, ona kibicująca mu podczas zawodów. Każdy element dokładnie przemyślany i zaplanowany, wystarczyło tylko podjąć się realizacji.
A teraz to wszystko runęło jak nieudolnie zbudowany domek z kart.
- Chcę być sprawiedliwa wobec ciebie, nie potrafiłabym cię oszukiwać. Tak będzie lepiej, zrozum…
Wyszarpnął się z jej uścisku i z furią uderzył w framugę drzwi. Dłoń nawet go nie zabolała. O wiele więcej bolało każde słowo, które Aśka wypowiadała, unikając uparcie jego wzroku.
- I dlatego mnie zostawiasz? Dlatego idziesz do innego?
Po jej policzku popłynęła łza. Zrobiło mu się jej żal, miał ochotę przytulić ją pocieszająco i zapewnić, że ją kocha. Ale nie miał już prawa. Teraz będzie się pocieszać w innych ramionach. Może były znacznie silniejsze, a może znalazła w nich to, czego nie znalazła u niego.  „To koniec”- dwa, krótkie słowa, które zniszczyły mu życie w zaledwie kilka sekund. Wydawało mu się, że słyszał jak coś w środku pęka mu z głośnym trzaskiem.
- Nienawidzę cię- wychrypiał lodowatym tonem, po czym wybiegł z mieszkania, nawet się nie oglądając.
Dlaczego dalej ją kochał?


***


Nie mógł zaznać spokoju, uwolnić się od myślenia o niej. Zawsze stateczny i rozważny Kamil, teraz nie potrafił rozgryźć samego siebie.
Przecież zostawiła go, odeszła do innego. Przecież chciał ją znienawidzić, przecież miał Ewę.
Więc dlaczego wydawało mu się, że słyszy jej perlisty śmiech, że czuje doskonale zapach jej arbuzowego szamponu?
To zdecydowanie było zbyt skomplikowane, by choć próbował to zrozumieć.
Ciepła dłoń Ewki objęła go w pasie. Przewrócił się na drugi bok, odwracając się twarzą do żony. Miała delikatnie przymknięte oczy, a włosy w nieładzie spadały jej na czoło. Spojrzał na nią w zadumie, by po chwili desperacko wyszeptać:
- Kocham cię, wiesz? Tak bardzo cię kocham…
Pocałował ją szybko i zachłannie, jak jeszcze nigdy, jakby chciał się przekonać o słuszności swoich słów. To była jego Ewa, jego wielka miłość. Był tego pewien.
A jednak nadal nie odczuł opanowania.


***


Nawet nie widział, czy dalej ma ten sam numer, nie wiedział czy tego poranka, to rzeczywiście była ona. Równie dobrze mógł to być ktoś bardzo podobny, prawda? Ale jakaś nieznana mu wcześniej siła sprawiła, że nacisnął zieloną słuchawkę, a już chwilę później z bijącym sercem wsłuchiwał się w sygnał połączenia.
A kiedy usłyszał jej głos, wydawało mu się, że przestał oddychać, że wszystko wokół na ten krótki moment przestało istnieć.
- Spotkajmy się- wychrypiał, nawet się nie przedstawiając. Coś mówiło mu, że ona doskonale wie, z kim rozmawia. Bo on nie zapomniał jej charakterystycznej melodii głosu i stylu mówienia.
- Mieszkam na Nowotarskiej. – Chrypliwie, ale bez wahania odpowiedziała, jakby wcale nie była zdziwiona tym, kto dzwoni. - Obok zajazdu.
Przez jedną, malutką chwilkę pomyślał, że to, co chce zrobić nie jest słuszne. Jedna, malutka chwilka okazała się jednak niczym w konfrontacji z tym, co działo się w jego sercu.
Niepewność.
Czy może być coś gorszego?
- Wrócę późno. Nie czekaj.-Ubrał na siebie kurtkę i nie zwracając uwagi na zdezorientowaną Ewę, wyszedł z domu.
A przecież nie chciał jej krzywdzić. Była dla niego wszystkim, całym obecnym światem. Sprawiała, że miał ochotę rano zwlec się z łóżka, a wieczorem zamiast odpoczywać, jechać z nią na kolejną wystawę.
Ale Asia… Asia była tym, czego chyba od zawsze mu brakowało.
Drobny deszcz kolejny raz w tym tygodniu siąpił z nieba, mocząc mu ubranie, zanim jeszcze zdążył wsiąść do samochodu.
Po co tam jechał? Po co chciał odrapywać stare rany?
Nie umiał sobie odpowiedzieć na te pytania. Bo też i właściwej odpowiedzi nie było. Przynajmniej wtedy.


***


- Jesteś…- wychrypiała cichutko, szerzej otwierając drzwi do małego mieszkanka, urządzonego jednak z właściwą dla Asi finezją. Z lubością spojrzał w jej oczy i jakby chcąc się upewnić, że to nie sen, pogłaskał wierzchem dłoni jej policzek.
Wargi spierzchły mu niemiłosiernie, a serce biło nierównym rytmem.
Czekał na to siedem lat. 2556 dni, 61344 godziny.
A kiedy ułożył ręce na jej biodrach, przyciągając ją bliżej siebie, dotarło do niego, że właśnie teraz osiągnął pełnię szczęścia.
I przestały obowiązywać wszelkie granice moralności, przestała obowiązywać uroczysta przysięga, złożona w małym, góralskim kościółku. Wszystko potoczyło się własnym, niezaplanowanym torem. Ot tak, nie pytając ani jego, ani jej o zdanie. W tamtym momencie właściwie nic innego się nie liczyło.
Przyśpieszony oddech Kamila sprawiał, że jego drżące dłonie ledwo odpięły koronkowy stanik Janickiej. Zachłannie, jakby bojąc się nakrycia począł całować jej piersi, brzuch, uda.
I bynajmniej nie na tym się skończyło.
- Marzyłem o tym każdej nocy.


***


Poranne promyki słońca łaskotały go irytująco w twarz. Przetarł dłonią zaspane oczy. Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie wydarzenia ostatniej nocy.
W myślach ułożył już idealny plan. Rozwiedzie się z Ewą, zostawi jej dom, pieniądze. I zamieszka z Asią. A potem wezmą cichy ślub.
Ale nastąpiła niezamierzona przeszkoda. Bo znajdował się w swoim własnym samochodzie. Wprawdzie z niedopiętymi spodniami i krzywo nałożoną koszulką, ale to z pewnością nie było mieszkanie Aśki.
Śniło mu się?
Nie. Bo nadal na ubraniach czuł zapach jej perfum. A na siedzeniu obok leżała mała, kremowa karteczka.
Pachnąca arbuzowym szamponem.
„Już raz zniszczyłam ci życie. Nie chcę tego zrobić ponownie. A.”
I coś pękło. Z wielkim hukiem i łoskotem.
Jego serce?


***


- Nareszcie jesteś. Martwiłam się.
Ewa objęła go w pasie i zmierzwiła dłonią jego włosy. Spojrzał na nią zmąconym wzrokiem, by następnie wtulić się w jej ramiona desperacko. Mocno zacisnął powieki. Przecież nie mógł się rozpłakać. Przecież nie mógł jej pokazać, jak wielkim egoistą był i jak łatwo dał sobie odebrać pewność, że ma szczęśliwe życie. Bo wiedział, że już nigdy na to nie pozwoli.
- Jestem. I nigdy nie odejdę.


_________________________________________________________ 

Hejka! Tak sobie to odgrzebałam, poprawiłam i pomyślałam "czemu nie?". Ta historyjka trochę już czasu ma, powstała na któryś z konkursów fan ficowych, chyba u Morki. A teraz ma swoje drugie życie. Pomysł na fabułę zbytnio oryginalny nie jest, ale kojarzy mi się z czasem, kiedy naprawdę fajnie mi się pisało. :)
Buźki!