Śnieg padał już
któryś dzień z rzędu, sprawiając, że wszystkie ulice były zasypane, a drzewa
uginały się od nadmiaru puchu. Tegoroczna zima w Seeboden była wyjątkowo
mroźna. Właściwie to Thomas Morgenstern nie pamiętał ostatniej takiej. Choć
równie możliwe, że po prostu nie miał czasu, by takową zachować w swojej
pamięci. Z reguły o tej porze roku jego myśli zajmowało zbyt wiele spraw, by przejmował
się czymś tak trywialnym jak pogoda w czasie świąt.
Szczerze mówiąc
przez ostatnie kilka lat nie mógł pozbyć się natrętnego pragnienia, by zamiast
ciągłego uśmiechania się podczas rodzinnego zamieszania, wyjechać gdzieś, gdzie
będzie ciepło. Ciepło, cicho i spokojnie. Ale nigdy nie było na to czasu. Bo
przecież po krótkich świętach był turniej.
Kulminacyjny punkt sezonu i oczekiwań, które nigdy nie pozwalały na całkowity
odpoczynek. Zawsze gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, że nie może zawieść
tych wszystkich, którzy wpatrywali się w niego z podziwem. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, prawda? Przekonał się o tym na własnej skórze, a kiedy zorientował
się, że zagnał sam siebie w ślepą uliczkę- było już za późno. Na wszystko.
Kristina odeszła, zabierając ze sobą Lilly, a on nie potrafił już wykrzesać z
siebie na tyle sił, by choćby usiąść na belce.
Czy to skoki go
zniszczyły?
Nie umiał
odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć próbował niezliczoną ilość razy. Pytanie
powracało w bezsenne noce, kiedy patrzył na zawiedzioną twarz Kristiny, a nawet
na śmiejącą się buźkę Lilly. Na pewno pozbawiły go umiejętności zwracania uwagi
na potrzeby innych, albo przynajmniej spychania ich w najgłębsze zakamarki
sumienia. Poświęcił im niemal wszystko, a one w konsekwencji zostawiły go
niemal z niczym.
Być może powinien to przewidzieć.
Westchnął cicho
i kolejny raz w ciągu ostatnich godzin zerknął na ekran telefonu. Z tapety
uśmiechała się Lilly, cała upaćkana w czekoladzie, ale nigdzie nie pojawiła się
ikonka nieodebranego połączenia. Albo choćby smsa.
Nie zadzwoniła.
Właściwie to
czego się spodziewał? Były święta. Z pewnością spędzała je z rodziną i nie
zamierzała się przejmować właśnie nim. Nie po tym jak zachowywał się niczym
ostatni matoł. I choć obiecał sobie, że przez te kilka dni nie pomyśli o Emmie
Trauzer nawet raz, to jednak wciąż, gdy zamykał oczy, widział przed sobą jej radosną
twarz. Ostatnio uśmiechała się jeszcze częściej, bo wreszcie pozbyła się
aparatu na zęby i wciąż powtarzała, że to takie genialne uczucie. Wciąż chciała
iść do przodu, zostawiać w tyle każdą porażkę i niepowodzenie, zwiedzać i
poznawać nowych ludzi. Dlatego wydawała mu się idealnym lekarstwem na wszystkie
własne życiowe upadki. I była. Bo to przy Emmie mógł wreszcie zapomnieć o
zawiedzionych, a potem zmartwionych rodzicach, szumie po ogłoszeniu zakończenia
kariery. To z nią poszedł na pierwszą od dawna całonocną imprezę, to ona wciąż
powtarzała mu, że nadszedł jego czas.
Czas, w którym mógł wreszcie zrobić coś tylko dla własnych zachcianek. I
wreszcie to ona przekonała go do tego, że istnieje życie po skokach i po
Kristinie.
Bo dała mu
całkowitą akceptację.
To tylko on
stchórzył w kluczowym momencie i pokazał, że nadal jest tym Thomasem, który boi
się podjąć wiążących decyzji. Thomasem, którym wciąż rządzą demony przeszłości.
Kiedy zaproponowała święta w jej rodzinnym domu, poczuł znajome uczucie
strachu. Nieco śmieszne zważywszy na to, że jak dotąd pojawiało się w znacznie
gorszych sytuacjach. W konfrontacji z nimi ta wypadała przynajmniej żałośnie.
Przecież to naturalna kolej rzeczy. Emma nie wyskoczyła z tą propozycją po
tygodniu znajomości, a po dobrych kilku miesiącach. Podczas których czuł się
wreszcie szczęśliwy. Co więc nie zadziałało?
Złośliwy głos w głowie
podpowiadał mu, że jego własny mózg.
Czemu, do jasnej
cholery, nie potrafił przystosować się do nowego życia? Dlaczego gdzieś w
środku coś szeptało mu, że nie potrafi już zbudować trwałej relacji i powinien
dać sobie spokój? I wreszcie- dlaczego tego wszystkiego posłuchał? Sam sobie
strzelił w kolano, jakby powiedział to ojciec.
Był pewny, że
nigdy nie zapomni wzroku Emmy, kiedy oznajmił jej, że nie ma ochoty na wspólne
święta. I właściwie to nie ma pewności, czy ma ochotę na cokolwiek wspólnego. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że
dziewczyna się rozpłacze, a potem rzuci się na niego z furią. Ale ona tylko
pokiwała powoli głową, prychnęła cicho i…wyszła. Być może przelał czarę
goryczy, być może jej cierpliwość wreszcie się skończyła. Tylko następnego dnia
przysłała mu krótką wiadomość: „Daj znać,
jak dorośniesz”.
I teraz, kiedy
siedział w domu rodziców w ciemnym pokoju, bo wymówił się ze wspólnego
oglądania rodzinnych zdjęć bólem głowy, czuł, że dłużej nie potrafi tak żyć. I
że jeśli czegoś wreszcie nie zrobi, to nie będzie w stanie patrzeć lustro. Coś
wreszcie w swoim życiu musiał uratować od katastrofy. Pozwolenie Emmie na
odejście oznaczałoby, że przestał być sobą. Że wszystko to, przez co przeszedł,
zniszczyło do doszczętnie. A przecież wciąż wmawiał sobie, że to nieprawda.
- Gdzie ty
idziesz?
Mama świdrowała
go wzrokiem, kiedy zakładał na siebie kurtkę. Myślał, że uda mu się wyjść bez
niczyjej wiedzy, ale widać nie doceniał własnej matki.
- Na spacer. –
Wzruszył lekko ramionami i w duchu zaczął modlić się, by łyknęła kłamstwo. Nie
miał czasu na długie tłumaczenia i opowieści.
- Jest minus 10
stopni. Wieje jak na Syberii, a tobie zachciało się spaceru?
- Wracam za
godzinę.
Naciągnął mocniej
czapkę na uszy i szybkim krokiem wyszedł z domu, zanim mama zdążyła zadać
kolejne dociekliwe pytanie. Właściwie to cudem było już to, że jak do tej pory
nie zapytała o Emmę. Pewnie spodziewała się, że ją tu przywiezie.
Samochód
zaboksował na oblodzonym podjeździe. Włączył radio, z którego od razu popłynęły
same świąteczne piosenki. Gdyby był choć odrobinę mądrzejszy, pewnie teraz
słuchałby ich razem z Emmą, zajadając się jej piernikami. Ale był kompletnym
debilem, dlatego teraz mógł jedynie o tym pomarzyć. Na drogach nie było korków,
zresztą o tej godzinie z reguły każdy siedział wraz z rodziną przy stole.
Dlatego był w zamierzonym miejscu szybciej, niż się spodziewał.
Wziął kilka
głębokich oddechów, zanim wysiadł z samochodu. Mógł jeszcze uciec i się
wycofać, ale cały czas powtarzał sobie, że to ostatnia szansa na normalność.
Jeśli jej nie wykorzysta, nic się nie ułoży. Dłonie niemiłosiernie drżały mu,
kiedy naciskał dzwonek. Wcześniej przez okno zauważył, że w domu jest pełno
ludzi. Gdzieś w tle świeciła się choinka.
- Dobry wieczór.
Otworzył mu
ojciec Emmy. Patrzył na niego niezbyt przyjaźnie, zresztą miał do tego
całkowite prawo.
- Dobry…wieczór-
mimowolnie zająknął się, choć obiecał sobie zdecydowanie. – Mógłby pan poprosić
Emmę?
- Nie wiem, czy
będzie miała ochotę z panem rozmawiać. Właściwie, chyba powinien pan stąd pójść
i nie psuć jej świąt.
- Tato?- z
oddali usłyszał radosny głos Emmy. Ciarki przeszły mu wzdłuż pleców, kiedy
podeszła bliżej i wreszcie ją zobaczył. Nawet nie wiedział, że jest zdolny do
takiej tęsknoty. – Kto…
Przerwała w pół
zdania. Pan Trauzer w milczeniu wycofał się w głąb domu, a oni zostali sami.
- Po co tu
przyjechałeś?- Emma zamknęła delikatnie drzwi i szczelniej owinęła się grubym
swetrem. Gęste, kręcone włosy wiły się jej tuż nad ramionami, a na policzkach
od mrozu pojawiły się rumieńce. Coś ukłuło go w serce.
- Zachowałem się
jak gówniarz. Te święta…Nie powinienem był tego wtedy mówić.
- Sam podjąłeś
decyzję.
- I strasznie
jej żałuję.
Przetarł twarz i
podszedł bliżej Emmy, a ta na szczęście nie postawiła kroku w tył. A tego się
obawiał.
- Proszę cię,
Ems…- położył dłoń na jej ramieniu i ostrożnie przyciągnął ją do siebie. – Bez ciebie
sobie nie poradzę. Wiem, jaki ze mnie popapraniec, wiem, że tylko dzięki tobie
ostatnio sobie radziłem.
Emma milczała, a
on czuł, że nie może pozwolić jej na odejście. Zbyt mocno ją kochał.
- Jesteś
największym głupkiem, jakiego poznałam.
Zerknął
ukradkiem na jej twarz, na której pojawił się uśmiech.
- Obiecałam
sobie, że jeśli nie odezwiesz się dziś, to ja nie odezwę się już nigdy. –
Wyjęła telefon z kieszeni i cicho się zaśmiała, kiedy zobaczyła, że zegar
wskazuje 23:45. – Cóż…wygląda na to, że ci się udało.
Miała zimne,
miękkie usta, a włosy pachniały jej cynamonem. Mógłby tak stać i obejmować ją
już całą wieczność. Bo wiedział, że bez niej nic nie będzie miało sensu.
________________________________________________________
Wesołych Świąt :3