***
Tego dnia Kamil
Stoch obudził się z nieznanym dotąd poczuciem dziwnej, oszałamiającej
bezsilności. Napływała ona do jego podświadomości zupełnie mimowolnie i za nic
miała kamilowe próby wyrzucenia jej z umysłu. Jakby coraz bardziej się w nim
zagłębiała. Bez żadnego prostego powodu. Bo wszystkie te złożone odrzucał od
siebie od razu.
Zdawało mu się
też, że ten poranek będzie przełomowy. Dlaczego? Tego nie potrafił już
wyjaśnić. Nigdy wcześniej nie zdarzało się mu coś podobnego. Melancholijna natura
mężczyzny z reguły była jego zaletą. Tak przynajmniej twierdziła Ewa, co w
mniemaniu samego zainteresowanego było wielkim komplementem. Zwłaszcza, że
potrafił odnaleźć granicę pomiędzy rozmyśleniami, a rzeczywistością. Dziś
jednak Stoch miał ochotę na trochę odpoczynku od składnych przemyśleń i kontemplacji.
Zwłaszcza, że były tak uparcie męczące i nurtujące. Miał ochotę na bezczynny
dzień na kanapie w świeżo urządzonym przez żonę salonie i trochę zasłużonego
lenistwa.
Nic z tego.
Zmierzwił dłonią
włosy, po czym jak najdelikatniej, tak aby nie obudzić Ewy, wstał z łóżka, boso
człapiąc w kierunku kuchni. Zegar w korytarzu wskazywał dokładnie szóstą rano. Kamil
nigdy nie należał do przysłowiowych porannych ptaszków, toteż dość rzadko bez
wyraźnej potrzeby udawało mu się zobaczyć wschodzące słońce. Przysiadł na
kuchennym, drewnianym blacie i z uwagą zaczął wpatrywać się w linię horyzontu,
zarysowaną za oknem. Lubił swoje obecne miejsce na świecie. Lubił to, że wokół
domu panowała cisza, to, że miał zaledwie kilku sąsiadów i że do najbliższego
sklepu było dobre kilka kilometrów. Wbrew pozorom to właśnie o takim spokoju i
uporządkowaniu zawsze marzył.
Upił ze szklanki
łyk pomarańczowego soku, by chwilę potem zarzucić na siebie wysłużony już dres
i szybkim krokiem wyjść z domu. Słuchawki jak zwykle zaplątały się w wielki
supeł i przez dobre kilka minut musiał je rozplątywać, kląc przy tym cicho pod
nosem.
Poranny jogging
miał przynieść mu opanowanie. Niestety pomysł sprawdził się z marnym skutkiem.
Wprawdzie rześkie, poranne powietrze pozwoliło mu odpędzić resztki snu, dodało
nieco energii, ale nie wprowadziło ani krzty spokoju do jego umysłu.
Doprawdy. Kamil
sam nie rozumiał swojego zdenerwowania. Nie czekały go dziś żadne zawody,
trening miał się odbyć dopiero następnego dnia, teściowa nie zapowiedziała
swojej wizyty. Wszystko przed sezonem było dopięte na ostatni guzik i nic
nie mogło go zaskoczyć.
- Głupiejesz,
panie Stoch- mruknął sam do siebie, gdy skręcał w wąską uliczkę prowadzącą do
domu.
To chyba wtedy
ją zobaczył. A może tylko się mu wydawało? Może wyostrzone do maksimum nerwy
zadziałały swoim rytmem?
Nieważne.
Stała na
chodniku, uważnie się mu przypatrując. Nie zmieniła się w ogóle. Te same zadziornie
zielone oczy, kręcone włosy, to samo drobne ciało. Tylko całkiem inny wyraz
twarzy. Nie był to ten uśmiech, który Kamil doskonale zapamiętał. Teraz kąciki
jej ust ułożone były w nieznany mu wcześniej grymas, przez który aż
przechodziły go dreszcze. Nigdy nie widział jej takiej i być może mógł uznać to
za jakąś wskazówkę. Bo przecież tak wiele się zmieniło przez te kilka lat.
Mrugnął parę
razy powiekami, mając nadzieję, że to tylko przywidzenie, a ona po chwili
zniknie. Tak bardzo nie chciał wracać do przeszłości, do tego, co przez tak
długi czas musiał wypierać z pamięci, żeby nie ryczeć. Ta sama przeszłość
wywoływała w nim tęsknotę, dlatego tak bardzo chciał się mylić.
A jednak to była
rzeczywistość. Bardzo brutalna i bezlitośnie wkraczająca w jego życie, jak
miało się później okazać.
Ocknął się z
zamyślenia i gdy już miał podejść do dziewczyny, ta odbiegła szybko,
zostawiając zdezorientowanego Kamila samego na środku drogi.
Deszcz jak na złość nagle lunął z nieba strumieniami,
mocząc mu ubranie i włosy. On jednak stał jak zahipnotyzowany. Nie miał siły
postawić choćby kroku, czuł się tak, jakby całe ciało miał zdrętwiałe i
niezdolne do ruchu. Dlaczego wróciła?
Dlaczego teraz? Po co?
I uczucie
bezsilności powróciło ze zdwojoną siłą.
***
Kraków, 2008
rok.
Wtedy wydawało
im się, że osiągnęli pełnię szczęścia.
Jak bardzo było
to naiwne i lekkomyślne.
Nie można
przewidzieć życia, nie można wskazać mu wybranej przez nas drogi i nakazać
toczyć się ściśle według niej. Właściwie to nie mamy na nic wpływu. Los decyduje
za nas. Niejednokrotnie śmiejąc się przy tym złośliwie i z satysfakcją
udowadniając, że po raz kolejny ślepo zaufaliśmy własnym marzeniom. Wszystkie
plany okazują się zupełnie pokrycia i zaczynamy plątać się we własnych
oczekiwaniach. Od czegoś takiego nigdy nie ma ucieczki.
Dłoń Asi
spoczywała na jego nagim torsie, kreśląc na nim okręgi. Westchnął cicho i
przyciągnął ją bliżej siebie, całując jej ciepłe czoło.
- I będziesz mi
żoną- zaśmiał się przekornie, zaplatając na palec kosmyk jej włosów.
Kochał Joannę
Janicką do szaleństwa. Kochał jej szeroki uśmiech, zielone oczy, okalane
kaskadami ciemnych rzęs, jej blond włosy z brązowymi refleksami, które mieniły
się w słońcu. Czasami wydawało mu się, że ma już wszystko. Zapominał o dopiero
raczkującej pozycji w świecie skoków, o codziennych problemach. Koncentrował
się na Asieńce. Bo jak na razie tylko ona była w stanie dać mu poczucie
spełnienia.
6 miesięcy wcześniej
- Jeśli myśli pan, że to ja zapłacę za to wszystko,
to jest pan w wielkim błędzie!- Niepozorna blondynka łajała go jak smarkacza, a
on zamiast zareagować, stał cicho, z lubością wpatrując się w każdy milimetr
jej twarzyczki. Na policzkach pojawiły się jej wściekle czerwone rumieńce, a
dłonie zacisnęła w drobne pięści.
- Przepraszam. Zagapiłem się- wymamrotał po chwili,
ogarniając wzrokiem mnóstwo towaru, leżącego na podłodze. Ta wyprawa do sklepu
nie była szczęśliwa. Idąc przez sklepową alejkę i pchając wózek niespodziewanie
zderzył się z dziewczyną, która nadchodziła z przeciwka.
Huk. A potem z półek posypały się kartony płatków
śniadaniowych, torebki z cukrem, który, tak nawiasem mówiąc, rozsypał się po
szarych płytkach, tworząc białą, jakże kształtną plamę.
- Dobrze, że nie było tam słoików z dżemem- zaśmiała
się niespodziewanie lekko nieznajoma i podając mu dłoń powiedziała:
- Asia jestem.
Zaskoczony tak nagłym obrotem spraw brunet najpierw
mrugnął parę razy powiekami, następnie zapomniał, jak ma na imię, a wreszcie
nieśmiało wyszeptał:
- Kamil.
Aśka zaśmiała się ponownie, co jeszcze bardziej
zawstydziło chłopaka, przez co na jego policzkach pojawiły się
ogniście-czerwone rumieńce. Przestąpił niezdecydowanie z nogi na nogę, by
wypomnieć sobie w duchu własną nieporadność w takiej chwili.
- Może dałabyś się zaprosić na kawę?- Spojrzał
błagającym wzrokiem na jasnowłosą, po czym dodał: - W ramach rekompensaty,
oczywiście.
I tak znaleźli się w małej, przytulnej kawiarence na
obrzeżach miasta. Z głośników sączyła się jakaś jazzowa piosenka, a na ścianach
powieszone były liczne fotografie z górskimi widoczkami.
To chyba wtedy Asia znalazła drogę do kamilowego
serduszka. Bardzo krętą dróżkę, która miała okazać się najtrudniejszą w życiu
obojga.
***
Chyba sam nie
pamiętał, jakim sposobem udało się mu wrócić do domu. Otworzył delikatnie drzwi,
nie chcąc, by zaskrzypiały jak zawsze. Miał nadzieję, że Ewa jeszcze śpi, nie miał
teraz ochoty na rozmowy. Nie chciał rozmowy z tą, którą przecież kochał.
A może tylko mu się wydawało? Może w jego sercu
dalej była zadziorna Asieńka?
- Zrobiłam kawę-
Blondynka uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, wręczając mu kubek z gorącym
napojem. Wymruczał niezrozumiałe dziękuję, a potem usiadł na krześle,
podpierając brodę dłońmi. W głowie miał natłok różnych myśli.
Przecież kochał
Ewę. Kochał ją, do jasnej cholery!
Tylko dlaczego
widok Aśki zrobił na nim tak duże wrażenie? Dlaczego nie potrafił wymazać z
pamięci jej sylwetki?
Przecież to, co
było między nimi rozpadło się dokładnie siedem lat temu. Siedem długich lat,
przepełnionych goryczą. Przynajmniej dopóki nie spotkał Ewki. Zafascynowała go,
urzekła swoją osobowością. Był pewien swojej miłości do niej. Był jej pewien w
chwili oświadczyn na górskiej łące, był jej pewien, kiedy pewnym głosem
powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. I był jej pewien teraz. Ale… Och, tak.
Nie tak łatwo było uciec od niezamkniętej
przeszłości.
***
2008 rok…
- Przepraszam.- Jej
szczupłe palce delikatnie pogładziły go po ramieniu, przez co poczuł do niej
jeszcze większą nienawiść. I pogardę. Jak mogła? Przecież snuł już plany na
przyszłość. Mały, drewniany domek w górach, gromadka wesołych dzieci, ona
kibicująca mu podczas zawodów. Każdy element dokładnie przemyślany i
zaplanowany, wystarczyło tylko podjąć się realizacji.
A teraz to
wszystko runęło jak nieudolnie zbudowany domek z kart.
- Chcę być sprawiedliwa
wobec ciebie, nie potrafiłabym cię oszukiwać. Tak będzie lepiej, zrozum…
Wyszarpnął się z
jej uścisku i z furią uderzył w framugę drzwi. Dłoń nawet go nie zabolała. O
wiele więcej bolało każde słowo, które Aśka wypowiadała, unikając uparcie jego
wzroku.
- I dlatego mnie
zostawiasz? Dlatego idziesz do innego?
Po jej policzku
popłynęła łza. Zrobiło mu się jej żal, miał ochotę przytulić ją pocieszająco i
zapewnić, że ją kocha. Ale nie miał już prawa. Teraz będzie się pocieszać w
innych ramionach. Może były znacznie silniejsze, a może znalazła w nich to,
czego nie znalazła u niego. „To koniec”- dwa, krótkie słowa, które
zniszczyły mu życie w zaledwie kilka sekund. Wydawało mu się, że słyszał jak
coś w środku pęka mu z głośnym trzaskiem.
- Nienawidzę
cię- wychrypiał lodowatym tonem, po czym wybiegł z mieszkania, nawet się nie
oglądając.
Dlaczego dalej ją kochał?
***
Nie mógł zaznać
spokoju, uwolnić się od myślenia o niej. Zawsze stateczny i rozważny Kamil,
teraz nie potrafił rozgryźć samego siebie.
Przecież
zostawiła go, odeszła do innego. Przecież chciał ją znienawidzić, przecież miał
Ewę.
Więc dlaczego
wydawało mu się, że słyszy jej perlisty śmiech, że czuje doskonale zapach jej
arbuzowego szamponu?
To zdecydowanie
było zbyt skomplikowane, by choć próbował to zrozumieć.
Ciepła dłoń Ewki
objęła go w pasie. Przewrócił się na drugi bok, odwracając się twarzą do żony. Miała
delikatnie przymknięte oczy, a włosy w nieładzie spadały jej na czoło. Spojrzał
na nią w zadumie, by po chwili desperacko wyszeptać:
- Kocham cię,
wiesz? Tak bardzo cię kocham…
Pocałował ją
szybko i zachłannie, jak jeszcze nigdy, jakby chciał się przekonać o słuszności
swoich słów. To była jego Ewa, jego wielka miłość. Był tego pewien.
A jednak nadal
nie odczuł opanowania.
***
Nawet nie
widział, czy dalej ma ten sam numer, nie wiedział czy tego poranka, to
rzeczywiście była ona. Równie dobrze mógł to być ktoś bardzo podobny, prawda?
Ale jakaś nieznana mu wcześniej siła sprawiła, że nacisnął zieloną słuchawkę, a
już chwilę później z bijącym sercem wsłuchiwał się w sygnał połączenia.
A kiedy usłyszał
jej głos, wydawało mu się, że przestał oddychać, że wszystko wokół na ten
krótki moment przestało istnieć.
- Spotkajmy się-
wychrypiał, nawet się nie przedstawiając. Coś mówiło mu, że ona doskonale wie,
z kim rozmawia. Bo on nie zapomniał jej charakterystycznej melodii głosu i
stylu mówienia.
- Mieszkam na
Nowotarskiej. – Chrypliwie, ale bez wahania odpowiedziała, jakby wcale nie była
zdziwiona tym, kto dzwoni. - Obok zajazdu.
Przez jedną,
malutką chwilkę pomyślał, że to, co chce zrobić nie jest słuszne. Jedna,
malutka chwilka okazała się jednak niczym w konfrontacji z tym, co działo się w
jego sercu.
Niepewność.
Czy może być coś
gorszego?
- Wrócę późno.
Nie czekaj.-Ubrał na siebie kurtkę i nie zwracając uwagi na zdezorientowaną
Ewę, wyszedł z domu.
A przecież nie
chciał jej krzywdzić. Była dla niego wszystkim, całym obecnym światem.
Sprawiała, że miał ochotę rano zwlec się z łóżka, a wieczorem zamiast
odpoczywać, jechać z nią na kolejną wystawę.
Ale Asia… Asia
była tym, czego chyba od zawsze mu brakowało.
Drobny deszcz kolejny
raz w tym tygodniu siąpił z nieba, mocząc mu ubranie, zanim jeszcze zdążył
wsiąść do samochodu.
Po co tam
jechał? Po co chciał odrapywać stare rany?
Nie umiał sobie
odpowiedzieć na te pytania. Bo też i właściwej odpowiedzi nie było.
Przynajmniej wtedy.
***
- Jesteś…-
wychrypiała cichutko, szerzej otwierając drzwi do małego mieszkanka,
urządzonego jednak z właściwą dla Asi finezją. Z lubością spojrzał w jej oczy i
jakby chcąc się upewnić, że to nie sen, pogłaskał wierzchem dłoni jej policzek.
Wargi spierzchły
mu niemiłosiernie, a serce biło nierównym rytmem.
Czekał na to siedem lat. 2556 dni, 61344 godziny.
A kiedy ułożył
ręce na jej biodrach, przyciągając ją bliżej siebie, dotarło do niego, że
właśnie teraz osiągnął pełnię szczęścia.
I przestały
obowiązywać wszelkie granice moralności, przestała obowiązywać uroczysta
przysięga, złożona w małym, góralskim kościółku. Wszystko potoczyło się
własnym, niezaplanowanym torem. Ot tak, nie pytając ani jego, ani jej o zdanie.
W tamtym momencie właściwie nic innego się nie liczyło.
Przyśpieszony
oddech Kamila sprawiał, że jego drżące dłonie ledwo odpięły koronkowy stanik
Janickiej. Zachłannie, jakby bojąc się nakrycia począł całować jej piersi,
brzuch, uda.
I bynajmniej nie
na tym się skończyło.
- Marzyłem o tym
każdej nocy.
***
Poranne promyki
słońca łaskotały go irytująco w twarz. Przetarł dłonią zaspane oczy. Uśmiechnął
się, gdy przypomniał sobie wydarzenia ostatniej nocy.
W myślach ułożył
już idealny plan. Rozwiedzie się z Ewą, zostawi jej dom, pieniądze. I zamieszka
z Asią. A potem wezmą cichy ślub.
Ale nastąpiła
niezamierzona przeszkoda. Bo znajdował się w swoim własnym samochodzie.
Wprawdzie z niedopiętymi spodniami i krzywo nałożoną koszulką, ale to z
pewnością nie było mieszkanie Aśki.
Śniło mu się?
Nie. Bo nadal na
ubraniach czuł zapach jej perfum. A na siedzeniu obok leżała mała, kremowa
karteczka.
Pachnąca
arbuzowym szamponem.
„Już raz zniszczyłam ci życie. Nie chcę tego zrobić
ponownie. A.”
I coś pękło. Z
wielkim hukiem i łoskotem.
Jego serce?
***
- Nareszcie
jesteś. Martwiłam się.
Ewa objęła go w
pasie i zmierzwiła dłonią jego włosy. Spojrzał na nią zmąconym wzrokiem, by
następnie wtulić się w jej ramiona desperacko. Mocno zacisnął powieki. Przecież
nie mógł się rozpłakać. Przecież nie mógł jej pokazać, jak wielkim egoistą był
i jak łatwo dał sobie odebrać pewność, że ma szczęśliwe życie. Bo wiedział, że
już nigdy na to nie pozwoli.
- Jestem. I
nigdy nie odejdę.
_________________________________________________________
Hejka! Tak sobie to odgrzebałam, poprawiłam i pomyślałam "czemu nie?". Ta historyjka trochę już czasu ma, powstała na któryś z konkursów fan ficowych, chyba u Morki. A teraz ma swoje drugie życie. Pomysł na fabułę zbytnio oryginalny nie jest, ale kojarzy mi się z czasem, kiedy naprawdę fajnie mi się pisało. :)
Buźki!
Fajnie było znów to przeczytać, tym razem na blogu. Zdecydowanie wszyscy powinni zobaczyć tego jednoparta, więc chwała Ci, że wreszcie go odkopałaś i opublikowałaś.
OdpowiedzUsuńI cóż ja mogę rzec? Kamil. Troszkę inny Kamil, ale wciąż Kamil i jego idealny światek zmącony przez powrót przeszłości, która nagle pojawiła się i zasiała w nim ziarno wątpliwości. Bo ileż można żyć w perfekcyjnie ułożonej harmonii? Nawet to koniec końców zaczyna uwierać i przeszkadzać i potrzebna jest najmniejsza zmiana… Ale nie całkowite przewrócenie świata do góry nogami.
Oj, Kamil, Kamil.
Co tu dużo mówić? Mimo wszystko warto trzymać się tego szczęścia, które nas otacza i nie pozwalać impulsom na jego zniszczenie. Taki morał wynoszę z tej historii. :3
I propsy za Fix you! <3
UsuńTaki fajny specyficzny klimat ma ten oneshot. Takiego chwilowego zagubienia, które odczuwałam razem z Kamilem, kiedy przypomniał sobie wszystkie wydarzenia sprzed lat. Właściwie tak naprawdę im bardziej usilnie staramy się zapomnieć o tym, co bolało, tym bardziej to nie chcę odejść. I Ems też ma rację, że nie należy się poddawać impulsom i patrzeć, jak wspaniałych ludzi ma się na około.
OdpowiedzUsuńhttp://platki-sniegu.blogspot.com
Taki fajny specyficzny klimat ma ten oneshot. Takiego chwilowego zagubienia, które odczuwałam razem z Kamilem, kiedy przypomniał sobie wszystkie wydarzenia sprzed lat. Właściwie tak naprawdę im bardziej usilnie staramy się zapomnieć o tym, co bolało, tym bardziej to nie chcę odejść. I Ems też ma rację, że nie należy się poddawać impulsom i patrzeć, jak wspaniałych ludzi ma się na około.
OdpowiedzUsuńhttp://platki-sniegu.blogspot.com