piątek, 6 listopada 2015

-02- Fix you.


 
***




Tego dnia Kamil Stoch obudził się z nieznanym dotąd poczuciem dziwnej, oszałamiającej bezsilności. Napływała ona do jego podświadomości zupełnie mimowolnie i za nic miała kamilowe próby wyrzucenia jej z umysłu. Jakby coraz bardziej się w nim zagłębiała. Bez żadnego prostego powodu. Bo wszystkie te złożone odrzucał od siebie od razu.
Zdawało mu się też, że ten poranek będzie przełomowy. Dlaczego? Tego nie potrafił już wyjaśnić. Nigdy wcześniej nie zdarzało się mu coś podobnego. Melancholijna natura mężczyzny z reguły była jego zaletą. Tak przynajmniej twierdziła Ewa, co w mniemaniu samego zainteresowanego było wielkim komplementem. Zwłaszcza, że potrafił odnaleźć granicę pomiędzy rozmyśleniami, a rzeczywistością. Dziś jednak Stoch miał ochotę na trochę odpoczynku od składnych przemyśleń i kontemplacji. Zwłaszcza, że były tak uparcie męczące i nurtujące. Miał ochotę na bezczynny dzień na kanapie w świeżo urządzonym przez żonę salonie i trochę zasłużonego lenistwa.
Nic z tego.
Zmierzwił dłonią włosy, po czym jak najdelikatniej, tak aby nie obudzić Ewy, wstał z łóżka, boso człapiąc w kierunku kuchni. Zegar w korytarzu wskazywał dokładnie szóstą rano. Kamil nigdy nie należał do przysłowiowych porannych ptaszków, toteż dość rzadko bez wyraźnej potrzeby udawało mu się zobaczyć wschodzące słońce. Przysiadł na kuchennym, drewnianym blacie i z uwagą zaczął wpatrywać się w linię horyzontu, zarysowaną za oknem. Lubił swoje obecne miejsce na świecie. Lubił to, że wokół domu panowała cisza, to, że miał zaledwie kilku sąsiadów i że do najbliższego sklepu było dobre kilka kilometrów. Wbrew pozorom to właśnie o takim spokoju i uporządkowaniu zawsze marzył.
Upił ze szklanki łyk pomarańczowego soku, by chwilę potem zarzucić na siebie wysłużony już dres i szybkim krokiem wyjść z domu. Słuchawki jak zwykle zaplątały się w wielki supeł i przez dobre kilka minut musiał je rozplątywać, kląc przy tym cicho pod nosem.
Poranny jogging miał przynieść mu opanowanie. Niestety pomysł sprawdził się z marnym skutkiem. Wprawdzie rześkie, poranne powietrze pozwoliło mu odpędzić resztki snu, dodało nieco energii, ale nie wprowadziło ani krzty spokoju  do jego umysłu.  
Doprawdy. Kamil sam nie rozumiał swojego zdenerwowania. Nie czekały go dziś żadne zawody, trening miał się odbyć dopiero następnego dnia, teściowa nie zapowiedziała swojej wizyty. Wszystko przed sezonem było dopięte na ostatni guzik i nic nie mogło go zaskoczyć.
- Głupiejesz, panie Stoch- mruknął sam do siebie, gdy skręcał w wąską uliczkę prowadzącą do domu.
To chyba wtedy ją zobaczył. A może tylko się mu wydawało? Może wyostrzone do maksimum nerwy zadziałały swoim rytmem?
Nieważne.
Stała na chodniku, uważnie się mu przypatrując. Nie zmieniła się w ogóle. Te same zadziornie zielone oczy, kręcone włosy, to samo drobne ciało. Tylko całkiem inny wyraz twarzy. Nie był to ten uśmiech, który Kamil doskonale zapamiętał. Teraz kąciki jej ust ułożone były w nieznany mu wcześniej grymas, przez który aż przechodziły go dreszcze. Nigdy nie widział jej takiej i być może mógł uznać to za jakąś wskazówkę. Bo przecież tak wiele się zmieniło przez te kilka lat.
Mrugnął parę razy powiekami, mając nadzieję, że to tylko przywidzenie, a ona po chwili zniknie. Tak bardzo nie chciał wracać do przeszłości, do tego, co przez tak długi czas musiał wypierać z pamięci, żeby nie ryczeć. Ta sama przeszłość wywoływała w nim tęsknotę, dlatego tak bardzo chciał się mylić.
A jednak to była rzeczywistość. Bardzo brutalna i bezlitośnie wkraczająca w jego życie, jak miało się później okazać.
Ocknął się z zamyślenia i gdy już miał podejść do dziewczyny, ta odbiegła szybko, zostawiając zdezorientowanego Kamila samego na środku drogi.  
Deszcz  jak na złość nagle lunął z nieba strumieniami, mocząc mu ubranie i włosy. On jednak stał jak zahipnotyzowany. Nie miał siły postawić choćby kroku, czuł się tak, jakby całe ciało miał zdrętwiałe i niezdolne do ruchu.  Dlaczego wróciła? Dlaczego teraz? Po co?
I uczucie bezsilności powróciło ze zdwojoną siłą.


***



Kraków, 2008 rok.

Wtedy wydawało im się, że osiągnęli pełnię szczęścia.
Jak bardzo było to naiwne i lekkomyślne.
Nie można przewidzieć życia, nie można wskazać mu wybranej przez nas drogi i nakazać toczyć się ściśle według niej. Właściwie to nie mamy na nic wpływu. Los decyduje za nas. Niejednokrotnie śmiejąc się przy tym złośliwie i z satysfakcją udowadniając, że po raz kolejny ślepo zaufaliśmy własnym marzeniom. Wszystkie plany okazują się zupełnie pokrycia i zaczynamy plątać się we własnych oczekiwaniach. Od czegoś takiego nigdy nie ma ucieczki.
Dłoń Asi spoczywała na jego nagim torsie, kreśląc na nim okręgi. Westchnął cicho i przyciągnął ją bliżej siebie, całując jej ciepłe czoło.
- I będziesz mi żoną- zaśmiał się przekornie, zaplatając na palec kosmyk jej włosów.
Kochał Joannę Janicką do szaleństwa. Kochał jej szeroki uśmiech, zielone oczy, okalane kaskadami ciemnych rzęs, jej blond włosy z brązowymi refleksami, które mieniły się w słońcu. Czasami wydawało mu się, że ma już wszystko. Zapominał o dopiero raczkującej pozycji w świecie skoków, o codziennych problemach. Koncentrował się na Asieńce. Bo jak na razie tylko ona była w stanie dać mu poczucie spełnienia.

6 miesięcy wcześniej

- Jeśli myśli pan, że to ja zapłacę za to wszystko, to jest pan w wielkim błędzie!- Niepozorna blondynka łajała go jak smarkacza, a on zamiast zareagować, stał cicho, z lubością wpatrując się w każdy milimetr jej twarzyczki. Na policzkach pojawiły się jej wściekle czerwone rumieńce, a dłonie zacisnęła w drobne pięści.
- Przepraszam. Zagapiłem się- wymamrotał po chwili, ogarniając wzrokiem mnóstwo towaru, leżącego na podłodze. Ta wyprawa do sklepu nie była szczęśliwa. Idąc przez sklepową alejkę i pchając wózek niespodziewanie zderzył się z dziewczyną, która nadchodziła z przeciwka.
Huk. A potem z półek posypały się kartony płatków śniadaniowych, torebki z cukrem, który, tak nawiasem mówiąc, rozsypał się po szarych płytkach, tworząc białą, jakże kształtną plamę.
- Dobrze, że nie było tam słoików z dżemem- zaśmiała się niespodziewanie lekko nieznajoma i podając mu dłoń powiedziała:
 - Asia jestem.
Zaskoczony tak nagłym obrotem spraw brunet najpierw mrugnął parę razy powiekami, następnie zapomniał, jak ma na imię, a wreszcie nieśmiało wyszeptał:
- Kamil.
Aśka zaśmiała się ponownie, co jeszcze bardziej zawstydziło chłopaka, przez co na jego policzkach pojawiły się ogniście-czerwone rumieńce. Przestąpił niezdecydowanie z nogi na nogę, by wypomnieć sobie w duchu własną nieporadność w takiej chwili.
- Może dałabyś się zaprosić na kawę?- Spojrzał błagającym wzrokiem na jasnowłosą, po czym dodał: - W ramach rekompensaty, oczywiście.
I tak znaleźli się w małej, przytulnej kawiarence na obrzeżach miasta. Z głośników sączyła się jakaś jazzowa piosenka, a na ścianach powieszone były liczne fotografie z górskimi widoczkami.
To chyba wtedy Asia znalazła drogę do kamilowego serduszka. Bardzo krętą dróżkę, która miała okazać się najtrudniejszą w życiu obojga.


***


Chyba sam nie pamiętał, jakim sposobem udało się mu wrócić do domu. Otworzył delikatnie drzwi, nie chcąc, by zaskrzypiały jak zawsze. Miał nadzieję, że Ewa jeszcze śpi, nie miał teraz ochoty na rozmowy. Nie chciał rozmowy z tą, którą przecież kochał.
A może tylko mu się wydawało? Może w jego sercu dalej była zadziorna Asieńka?
- Zrobiłam kawę- Blondynka uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, wręczając mu kubek z gorącym napojem. Wymruczał niezrozumiałe dziękuję, a potem usiadł na krześle, podpierając brodę dłońmi. W głowie miał natłok różnych myśli.
Przecież kochał Ewę. Kochał ją, do jasnej cholery!
Tylko dlaczego widok Aśki zrobił na nim tak duże wrażenie? Dlaczego nie potrafił wymazać z pamięci jej sylwetki?
Przecież to, co było między nimi rozpadło się dokładnie siedem lat temu. Siedem długich lat, przepełnionych goryczą. Przynajmniej dopóki nie spotkał Ewki. Zafascynowała go, urzekła swoją osobowością. Był pewien swojej miłości do niej. Był jej pewien w chwili oświadczyn na górskiej łące, był jej pewien, kiedy pewnym głosem powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. I był jej pewien teraz. Ale… Och, tak. Nie tak łatwo było uciec od  niezamkniętej przeszłości.


***


2008 rok…

- Przepraszam.- Jej szczupłe palce delikatnie pogładziły go po ramieniu, przez co poczuł do niej jeszcze większą nienawiść. I pogardę. Jak mogła? Przecież snuł już plany na przyszłość. Mały, drewniany domek w górach, gromadka wesołych dzieci, ona kibicująca mu podczas zawodów. Każdy element dokładnie przemyślany i zaplanowany, wystarczyło tylko podjąć się realizacji.
A teraz to wszystko runęło jak nieudolnie zbudowany domek z kart.
- Chcę być sprawiedliwa wobec ciebie, nie potrafiłabym cię oszukiwać. Tak będzie lepiej, zrozum…
Wyszarpnął się z jej uścisku i z furią uderzył w framugę drzwi. Dłoń nawet go nie zabolała. O wiele więcej bolało każde słowo, które Aśka wypowiadała, unikając uparcie jego wzroku.
- I dlatego mnie zostawiasz? Dlatego idziesz do innego?
Po jej policzku popłynęła łza. Zrobiło mu się jej żal, miał ochotę przytulić ją pocieszająco i zapewnić, że ją kocha. Ale nie miał już prawa. Teraz będzie się pocieszać w innych ramionach. Może były znacznie silniejsze, a może znalazła w nich to, czego nie znalazła u niego.  „To koniec”- dwa, krótkie słowa, które zniszczyły mu życie w zaledwie kilka sekund. Wydawało mu się, że słyszał jak coś w środku pęka mu z głośnym trzaskiem.
- Nienawidzę cię- wychrypiał lodowatym tonem, po czym wybiegł z mieszkania, nawet się nie oglądając.
Dlaczego dalej ją kochał?


***


Nie mógł zaznać spokoju, uwolnić się od myślenia o niej. Zawsze stateczny i rozważny Kamil, teraz nie potrafił rozgryźć samego siebie.
Przecież zostawiła go, odeszła do innego. Przecież chciał ją znienawidzić, przecież miał Ewę.
Więc dlaczego wydawało mu się, że słyszy jej perlisty śmiech, że czuje doskonale zapach jej arbuzowego szamponu?
To zdecydowanie było zbyt skomplikowane, by choć próbował to zrozumieć.
Ciepła dłoń Ewki objęła go w pasie. Przewrócił się na drugi bok, odwracając się twarzą do żony. Miała delikatnie przymknięte oczy, a włosy w nieładzie spadały jej na czoło. Spojrzał na nią w zadumie, by po chwili desperacko wyszeptać:
- Kocham cię, wiesz? Tak bardzo cię kocham…
Pocałował ją szybko i zachłannie, jak jeszcze nigdy, jakby chciał się przekonać o słuszności swoich słów. To była jego Ewa, jego wielka miłość. Był tego pewien.
A jednak nadal nie odczuł opanowania.


***


Nawet nie widział, czy dalej ma ten sam numer, nie wiedział czy tego poranka, to rzeczywiście była ona. Równie dobrze mógł to być ktoś bardzo podobny, prawda? Ale jakaś nieznana mu wcześniej siła sprawiła, że nacisnął zieloną słuchawkę, a już chwilę później z bijącym sercem wsłuchiwał się w sygnał połączenia.
A kiedy usłyszał jej głos, wydawało mu się, że przestał oddychać, że wszystko wokół na ten krótki moment przestało istnieć.
- Spotkajmy się- wychrypiał, nawet się nie przedstawiając. Coś mówiło mu, że ona doskonale wie, z kim rozmawia. Bo on nie zapomniał jej charakterystycznej melodii głosu i stylu mówienia.
- Mieszkam na Nowotarskiej. – Chrypliwie, ale bez wahania odpowiedziała, jakby wcale nie była zdziwiona tym, kto dzwoni. - Obok zajazdu.
Przez jedną, malutką chwilkę pomyślał, że to, co chce zrobić nie jest słuszne. Jedna, malutka chwilka okazała się jednak niczym w konfrontacji z tym, co działo się w jego sercu.
Niepewność.
Czy może być coś gorszego?
- Wrócę późno. Nie czekaj.-Ubrał na siebie kurtkę i nie zwracając uwagi na zdezorientowaną Ewę, wyszedł z domu.
A przecież nie chciał jej krzywdzić. Była dla niego wszystkim, całym obecnym światem. Sprawiała, że miał ochotę rano zwlec się z łóżka, a wieczorem zamiast odpoczywać, jechać z nią na kolejną wystawę.
Ale Asia… Asia była tym, czego chyba od zawsze mu brakowało.
Drobny deszcz kolejny raz w tym tygodniu siąpił z nieba, mocząc mu ubranie, zanim jeszcze zdążył wsiąść do samochodu.
Po co tam jechał? Po co chciał odrapywać stare rany?
Nie umiał sobie odpowiedzieć na te pytania. Bo też i właściwej odpowiedzi nie było. Przynajmniej wtedy.


***


- Jesteś…- wychrypiała cichutko, szerzej otwierając drzwi do małego mieszkanka, urządzonego jednak z właściwą dla Asi finezją. Z lubością spojrzał w jej oczy i jakby chcąc się upewnić, że to nie sen, pogłaskał wierzchem dłoni jej policzek.
Wargi spierzchły mu niemiłosiernie, a serce biło nierównym rytmem.
Czekał na to siedem lat. 2556 dni, 61344 godziny.
A kiedy ułożył ręce na jej biodrach, przyciągając ją bliżej siebie, dotarło do niego, że właśnie teraz osiągnął pełnię szczęścia.
I przestały obowiązywać wszelkie granice moralności, przestała obowiązywać uroczysta przysięga, złożona w małym, góralskim kościółku. Wszystko potoczyło się własnym, niezaplanowanym torem. Ot tak, nie pytając ani jego, ani jej o zdanie. W tamtym momencie właściwie nic innego się nie liczyło.
Przyśpieszony oddech Kamila sprawiał, że jego drżące dłonie ledwo odpięły koronkowy stanik Janickiej. Zachłannie, jakby bojąc się nakrycia począł całować jej piersi, brzuch, uda.
I bynajmniej nie na tym się skończyło.
- Marzyłem o tym każdej nocy.


***


Poranne promyki słońca łaskotały go irytująco w twarz. Przetarł dłonią zaspane oczy. Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie wydarzenia ostatniej nocy.
W myślach ułożył już idealny plan. Rozwiedzie się z Ewą, zostawi jej dom, pieniądze. I zamieszka z Asią. A potem wezmą cichy ślub.
Ale nastąpiła niezamierzona przeszkoda. Bo znajdował się w swoim własnym samochodzie. Wprawdzie z niedopiętymi spodniami i krzywo nałożoną koszulką, ale to z pewnością nie było mieszkanie Aśki.
Śniło mu się?
Nie. Bo nadal na ubraniach czuł zapach jej perfum. A na siedzeniu obok leżała mała, kremowa karteczka.
Pachnąca arbuzowym szamponem.
„Już raz zniszczyłam ci życie. Nie chcę tego zrobić ponownie. A.”
I coś pękło. Z wielkim hukiem i łoskotem.
Jego serce?


***


- Nareszcie jesteś. Martwiłam się.
Ewa objęła go w pasie i zmierzwiła dłonią jego włosy. Spojrzał na nią zmąconym wzrokiem, by następnie wtulić się w jej ramiona desperacko. Mocno zacisnął powieki. Przecież nie mógł się rozpłakać. Przecież nie mógł jej pokazać, jak wielkim egoistą był i jak łatwo dał sobie odebrać pewność, że ma szczęśliwe życie. Bo wiedział, że już nigdy na to nie pozwoli.
- Jestem. I nigdy nie odejdę.


_________________________________________________________ 

Hejka! Tak sobie to odgrzebałam, poprawiłam i pomyślałam "czemu nie?". Ta historyjka trochę już czasu ma, powstała na któryś z konkursów fan ficowych, chyba u Morki. A teraz ma swoje drugie życie. Pomysł na fabułę zbytnio oryginalny nie jest, ale kojarzy mi się z czasem, kiedy naprawdę fajnie mi się pisało. :)
Buźki!

4 komentarze:

  1. Fajnie było znów to przeczytać, tym razem na blogu. Zdecydowanie wszyscy powinni zobaczyć tego jednoparta, więc chwała Ci, że wreszcie go odkopałaś i opublikowałaś.
    I cóż ja mogę rzec? Kamil. Troszkę inny Kamil, ale wciąż Kamil i jego idealny światek zmącony przez powrót przeszłości, która nagle pojawiła się i zasiała w nim ziarno wątpliwości. Bo ileż można żyć w perfekcyjnie ułożonej harmonii? Nawet to koniec końców zaczyna uwierać i przeszkadzać i potrzebna jest najmniejsza zmiana… Ale nie całkowite przewrócenie świata do góry nogami.
    Oj, Kamil, Kamil.
    Co tu dużo mówić? Mimo wszystko warto trzymać się tego szczęścia, które nas otacza i nie pozwalać impulsom na jego zniszczenie. Taki morał wynoszę z tej historii. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki fajny specyficzny klimat ma ten oneshot. Takiego chwilowego zagubienia, które odczuwałam razem z Kamilem, kiedy przypomniał sobie wszystkie wydarzenia sprzed lat. Właściwie tak naprawdę im bardziej usilnie staramy się zapomnieć o tym, co bolało, tym bardziej to nie chcę odejść. I Ems też ma rację, że nie należy się poddawać impulsom i patrzeć, jak wspaniałych ludzi ma się na około.

    http://platki-sniegu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Taki fajny specyficzny klimat ma ten oneshot. Takiego chwilowego zagubienia, które odczuwałam razem z Kamilem, kiedy przypomniał sobie wszystkie wydarzenia sprzed lat. Właściwie tak naprawdę im bardziej usilnie staramy się zapomnieć o tym, co bolało, tym bardziej to nie chcę odejść. I Ems też ma rację, że nie należy się poddawać impulsom i patrzeć, jak wspaniałych ludzi ma się na około.

    http://platki-sniegu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń