wtorek, 17 listopada 2015

-03- Listen to your heart.







***




Moglibyśmy udawać, że nigdy nie istnieliśmy?
No tak. Przepraszam.
Nas w rzeczywistości nigdy nie było. To tylko ja uparcie wmawiałam sobie, że istnieje jakaś pokręcona relacja, którą wciąż uparcie w głowie nazywałam my. Ohydne kłamstwo. Byłeś Ty i byłam ja. Być może nic nie dawało mi podstawy sądzić, że będzie inaczej. Być może wykazałam się jedynie głupią naiwnością.
Pewne jest tylko to, że jeszcze nigdy nie czułam tak gorzkiego smaku porażki. Mimo, że powinnam się cieszyć. Hej, mój najlepszy przyjaciel się żeni! Białe, gładkie zaproszenie dziwnie pali mnie w palce. Mam ochotę je podrzeć, ale cóż- robię to samo, co zwykle. Uśmiecham się szeroko i ściskam zarówno Ciebie, jak i Emmę.
Jesteś dupkiem, Bjoern.
Jesteś cholernym, pieprzonym, tchórzliwym dupkiem. Mam ochotę wepchnąć Ci to zaproszenie do ust i życzyć uduszenia. Niech to szlag, nienawidzę Cię.
- Oczywiście przyjdziesz?
Oczywiście, że tak. Nie mogłabym odpuścić sobie takiej dawki wewnętrznego upokorzenia.
Emma przekrzywia śmiesznie głowę i wpatruje się we mnie uważnie. Jest perfekcyjna. Dobrze o tym wiem. Gęste, jasne loki opadają jej na ramiona, uśmiech jest idealnie biały, a nos lekko zadarty. Z taką dawką urody po rodzicach wasze dzieci będą mogły wygrywać te wszystkie durne konkursy piękności.
- Jasne, że tak- odpowiadam wreszcie, kiedy wbijasz we mnie ten swój ciekawski wzrok. Daj sobie siana, Beri. Powtarzam to w myślach kilka razy. Beri, Beri, Beri, Beri. Prawie jak ta choroba. Beri-Beri. Zawsze wkurzałeś się, gdy Cię tak nazywałam.
- Nie masz wyjścia- mówisz tajemniczo i spoglądasz na narzeczoną. – Mamy dla ciebie specjalną rolę.
O nie, nie. Nie będę sypać żadnych zielsk przed panną młodą, ani nie ubiorę się tak samo jak kilka innych dziewczyn, żeby być druhną.
- Chcielibyśmy, żebyś była naszym świadkiem- dodaje Emma i chyba oboje czekacie na mój niekontrolowany wybuch radości. W końcu to taki wielki zaszczyt. Nieczęsto ma się okazję uczestniczyć w ślubie pana byłej gwiazdy norweskich skoków i pięknej pani dziennikarki. Właściwie to nie dziwię się, że jesteście razem. Pasujecie do siebie.
- Jesteście pewni?- tylko tyle udaje mi się wydusić ze ściśniętego gardła. – Emma, a twoja siostra?
- Marit może być chrzestną- odpowiada mi ze śmiechem, a Ty wyglądasz na zachwyconego. – Bjoern powiedział, że to musisz być ty i ja się z tym bezsprzecznie zgadzam. W końcu jesteś jego przyjaciółką.
Och, to cudownie. Słodko. Cholernie słodko z twojej strony, Beri.
- Będzie mi bardzo miło. – usta zaraz mi pękną od ciągłego uśmiechania się. – Nie narobię wam wstydu, obiecuję.
- Przestań, Tessa. Jeśli tylko nie położysz się pod stołem i nie będziesz śpiewać „Listen to your heart” do kolby kukurydzy, to będzie genialnie. – Tym razem to Ty szczerzysz się do mnie. Myślałam, że już zapomniałeś tamtą imprezę. Najwyraźniej nie, oprócz tej części, w której podtrzymywałam ci włosy, gdy rzygałeś jak kot. To takie zabawne.
- W takim razie nie podawajcie kukurydzy.
A co! Też potrafię teraz żartować, widzisz? Oboje zaczynacie chichotać. Zawsze potrafiłam rozbawić towarzystwo. Rozmawiamy jeszcze przez kilkanaście minut, a potem wychodzicie. Musicie zanieść zaproszenia innym. Postanowiliście robić to osobiście. Założę się, że to pomysł Emmy. W twoim stylu byłoby wysłanie sms-a w dniu ślubu z podaną godziną i miejscem. Nigdy nie miałeś głowy do takich spraw, ale ona pewnie też już to wie. Nie powinnam czuć się lepsza, bo to nie na mój palec za 2 miesiące założysz złotą obrączkę.
Kiedyś powiedziałeś mi, że chciałbyś mieć srebrną. Ale Emma ma uczulenie na srebro. Ja nie mam!
Przez chwilę patrzę na was przez okno. Na kremowy płaszczyk Emmy i jej czarne kozaki na wysokim obcasie. Prycham, kiedy uświadamiam sobie, że przyjęłam was w różowych kapciach w kształcie świnek i kolorowych legginsach. Włosy też nie były najlepsze. Jak zwykle sterczały na jedną stronę. Zawsze zazdrościłam Ci tych blond kudłów.
Właściwie, to jak to z nami było?
Czy to ja źle odbierałam wszystkie nasze wspólne chwile i niepotrzebnie chciałam czegoś więcej, podczas gdy Ty widziałeś we mnie tylko przyjaciółkę? A może zabrakło zdecydowanych kroków, bawiliśmy się w półsłówka.
Paradoksalnie chyba największą przeszkodą było to, że znaliśmy się od małego. Bałam się, że zniszczę przyjaźń i zostanę z niczym. Właściwie lepiej byłoby, gdybyś od razu powiedział mi, że nie chcesz niczego zmieniać. Odcierpiałabym swoje i żyłabym dalej. Zamiast tego ciągle trwałam w niepewności. Bal na zakończenie liceum. Zaprosiłeś mnie, bo jak zwykle byłeś zbyt tchórzliwy, żeby poprosić kogoś innego. Ale potem wszystko wróciło do normy. Znów byłam tylko Tessą. Tessą, w obecności której mogłeś przeklinać do woli, upijać się i obgadywać kolegów z kadry. Tessą, która jak głupia jechała na norweskie konkursy, żeby patrzeć, jak zaczynasz nabierać odwagi i zarywasz do dziewczyn.
Okey. Przyznaję. Byłam totalną idiotką.
Ale to dla Ciebie pierwszy raz zafarbowałam włosy i, o ironio, to dla Ciebie zaprosiłam Emmę na swoje urodziny, bo bardzo chciałeś ją poznać.
To brzmi jeszcze bardziej żałośnie. Pewnie lepiej byłoby, gdybyśmy pozostali przy jakiejś ciekawszej wersji naszej znajomości.




***


No więc jestem.
Za wszelką cenę próbowałam przekonać samą siebie do tego, żeby dać sobie spokój z tym ślubem. Ale jak zwykle wygrała jakaś poczciwa część mnie. To strasznie niesprawiedliwe, że ujawnia się tylko wtedy, gdy chodzi o Ciebie, kudłaczu.
No więc jesteś i Ty.
Ładny ten Twój garnitur.
Zawsze wiedziałam, że dobrze Ci w granatowym. Krawat też jest idealnie dopasowany, w końcu sama pomagałam Ci go kupić. I nawet poszliśmy potem na piwo, zupełnie jak za starych, dobrych czasów.
Jest też i Emma.
Wybrałabym taką samą sukienkę. Delikatną, koronkową, tuż nad kolano.          
Mógłbyś chociaż raz przestać tak głupio się szczerzyć. Nie wyglądasz wtedy inteligentnie. Wyglądasz tak tylko wtedy, kiedy uważnie czytasz etykiety opakowań i udajesz, że cokolwiek rozumiesz.
Matko, jesteś takim strasznym głupkiem. To pewnie dlatego czuję, że oczy zaczynają mnie piec, a po chwili po policzku płynie pierwsza łza.
Nie myśl sobie, że ryczę jak te wszystkie desperatki z ckliwych filmów. Nie mogłabym aż tak nisko upaść. To tylko z emocji. Śluby zawsze tak na mnie działają. Jestem kobietą, mam prawo do chwili rzewności.
- Zaraz spłynie ci makijaż- szepcze do mnie Bardal, który jest świadkiem i podaje mi chusteczkę. – Nigdy nie mogłem zrozumieć płakania ze szczęścia.
Stul pysk.
- Po prostu cieszę się z jego szczęścia. No wiesz, nigdy nie pomyślałabym, że trafi na kogoś takiego jak Emma.
- Miał farta. Jak zwykle.
Uciszamy się oboje, kiedy wreszcie zaczynasz wypowiadać słowa przysięgi. Bez choćby maleńkiej niepewności. Mocnym, opanowanym głosem. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafisz.
Potem zakładacie sobie obrączki i już.
Po sprawie.
Widzisz, jak sprawnie poszło?
Nie straciłam nad sobą panowania i nie uciekłam. To byłaby pewnie pierwsza taka sytuacja na świecie. Uciekająca świadkowa. Żałosne.
Konfetti, balony. Ściskam nerwowo dłonie, kiedy czekam na swoją kolej w składaniu życzeń. Nie mam pojęcia, co powinnam powiedzieć, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Na szczęście łzy już dawno przestały mi płynąć. Teraz wszyscy tylko się cieszą. Ja też muszę.
- Beeeer- przeciągam wesoło i zarzucam Ci ręce na szyję. Uwielbiam Twoje perfumy. – Nareszcie się ustabilizowałeś!
Kieruję wzrok na radosną Emmę.
- Życzę ci, żebyś sobie z nim poradziła i krótko go trzymała.- Obie zaczynamy się śmiać. Mam nadzieję, że u mnie nie słychać tej nutki desperacji. – Piękne z was małżeństwo.
To akurat jest najszczersza prawda. Może łatwiej byłoby, gdyby Twoja już żona była wredną suką. Albo choć pustą paniusią. W ostateczności nie miała górnej jedynki. Cokolwiek. Czy to tak trudno mieć jakieś denerwujące wady?
- No już, nie becz- całujesz mnie w czubek głowy.
Cholera. Miałam przestać.
- Jestem już dużym chłopcem.
Oczywiście, że jesteś. Może nie pod wszystkimi względami, bo założę się, że nadal zostawiasz brudne skarpetki pod łóżkiem i kupujesz tylko te płatki śniadaniowe, w których jest magnes na lodówkę.
Ale właśnie jak każdy prawdziwy mężczyzna tańczysz pierwszy taniec ze swoją żoną i wychodzi Ci to naprawdę nieźle. Nie podeptałeś jej nóg, nie przewróciłeś się. Ja też nie przewróciłam się w ciągu trwania tego całego dnia.
Może to dlatego, że teraz uparcie opieram się o ścianę.


______________________________________________________________


Ostatnio robię się strasznie sentymentalna.  
Na rozgrzewkę przed sezonem :3







piątek, 6 listopada 2015

-02- Fix you.


 
***




Tego dnia Kamil Stoch obudził się z nieznanym dotąd poczuciem dziwnej, oszałamiającej bezsilności. Napływała ona do jego podświadomości zupełnie mimowolnie i za nic miała kamilowe próby wyrzucenia jej z umysłu. Jakby coraz bardziej się w nim zagłębiała. Bez żadnego prostego powodu. Bo wszystkie te złożone odrzucał od siebie od razu.
Zdawało mu się też, że ten poranek będzie przełomowy. Dlaczego? Tego nie potrafił już wyjaśnić. Nigdy wcześniej nie zdarzało się mu coś podobnego. Melancholijna natura mężczyzny z reguły była jego zaletą. Tak przynajmniej twierdziła Ewa, co w mniemaniu samego zainteresowanego było wielkim komplementem. Zwłaszcza, że potrafił odnaleźć granicę pomiędzy rozmyśleniami, a rzeczywistością. Dziś jednak Stoch miał ochotę na trochę odpoczynku od składnych przemyśleń i kontemplacji. Zwłaszcza, że były tak uparcie męczące i nurtujące. Miał ochotę na bezczynny dzień na kanapie w świeżo urządzonym przez żonę salonie i trochę zasłużonego lenistwa.
Nic z tego.
Zmierzwił dłonią włosy, po czym jak najdelikatniej, tak aby nie obudzić Ewy, wstał z łóżka, boso człapiąc w kierunku kuchni. Zegar w korytarzu wskazywał dokładnie szóstą rano. Kamil nigdy nie należał do przysłowiowych porannych ptaszków, toteż dość rzadko bez wyraźnej potrzeby udawało mu się zobaczyć wschodzące słońce. Przysiadł na kuchennym, drewnianym blacie i z uwagą zaczął wpatrywać się w linię horyzontu, zarysowaną za oknem. Lubił swoje obecne miejsce na świecie. Lubił to, że wokół domu panowała cisza, to, że miał zaledwie kilku sąsiadów i że do najbliższego sklepu było dobre kilka kilometrów. Wbrew pozorom to właśnie o takim spokoju i uporządkowaniu zawsze marzył.
Upił ze szklanki łyk pomarańczowego soku, by chwilę potem zarzucić na siebie wysłużony już dres i szybkim krokiem wyjść z domu. Słuchawki jak zwykle zaplątały się w wielki supeł i przez dobre kilka minut musiał je rozplątywać, kląc przy tym cicho pod nosem.
Poranny jogging miał przynieść mu opanowanie. Niestety pomysł sprawdził się z marnym skutkiem. Wprawdzie rześkie, poranne powietrze pozwoliło mu odpędzić resztki snu, dodało nieco energii, ale nie wprowadziło ani krzty spokoju  do jego umysłu.  
Doprawdy. Kamil sam nie rozumiał swojego zdenerwowania. Nie czekały go dziś żadne zawody, trening miał się odbyć dopiero następnego dnia, teściowa nie zapowiedziała swojej wizyty. Wszystko przed sezonem było dopięte na ostatni guzik i nic nie mogło go zaskoczyć.
- Głupiejesz, panie Stoch- mruknął sam do siebie, gdy skręcał w wąską uliczkę prowadzącą do domu.
To chyba wtedy ją zobaczył. A może tylko się mu wydawało? Może wyostrzone do maksimum nerwy zadziałały swoim rytmem?
Nieważne.
Stała na chodniku, uważnie się mu przypatrując. Nie zmieniła się w ogóle. Te same zadziornie zielone oczy, kręcone włosy, to samo drobne ciało. Tylko całkiem inny wyraz twarzy. Nie był to ten uśmiech, który Kamil doskonale zapamiętał. Teraz kąciki jej ust ułożone były w nieznany mu wcześniej grymas, przez który aż przechodziły go dreszcze. Nigdy nie widział jej takiej i być może mógł uznać to za jakąś wskazówkę. Bo przecież tak wiele się zmieniło przez te kilka lat.
Mrugnął parę razy powiekami, mając nadzieję, że to tylko przywidzenie, a ona po chwili zniknie. Tak bardzo nie chciał wracać do przeszłości, do tego, co przez tak długi czas musiał wypierać z pamięci, żeby nie ryczeć. Ta sama przeszłość wywoływała w nim tęsknotę, dlatego tak bardzo chciał się mylić.
A jednak to była rzeczywistość. Bardzo brutalna i bezlitośnie wkraczająca w jego życie, jak miało się później okazać.
Ocknął się z zamyślenia i gdy już miał podejść do dziewczyny, ta odbiegła szybko, zostawiając zdezorientowanego Kamila samego na środku drogi.  
Deszcz  jak na złość nagle lunął z nieba strumieniami, mocząc mu ubranie i włosy. On jednak stał jak zahipnotyzowany. Nie miał siły postawić choćby kroku, czuł się tak, jakby całe ciało miał zdrętwiałe i niezdolne do ruchu.  Dlaczego wróciła? Dlaczego teraz? Po co?
I uczucie bezsilności powróciło ze zdwojoną siłą.


***



Kraków, 2008 rok.

Wtedy wydawało im się, że osiągnęli pełnię szczęścia.
Jak bardzo było to naiwne i lekkomyślne.
Nie można przewidzieć życia, nie można wskazać mu wybranej przez nas drogi i nakazać toczyć się ściśle według niej. Właściwie to nie mamy na nic wpływu. Los decyduje za nas. Niejednokrotnie śmiejąc się przy tym złośliwie i z satysfakcją udowadniając, że po raz kolejny ślepo zaufaliśmy własnym marzeniom. Wszystkie plany okazują się zupełnie pokrycia i zaczynamy plątać się we własnych oczekiwaniach. Od czegoś takiego nigdy nie ma ucieczki.
Dłoń Asi spoczywała na jego nagim torsie, kreśląc na nim okręgi. Westchnął cicho i przyciągnął ją bliżej siebie, całując jej ciepłe czoło.
- I będziesz mi żoną- zaśmiał się przekornie, zaplatając na palec kosmyk jej włosów.
Kochał Joannę Janicką do szaleństwa. Kochał jej szeroki uśmiech, zielone oczy, okalane kaskadami ciemnych rzęs, jej blond włosy z brązowymi refleksami, które mieniły się w słońcu. Czasami wydawało mu się, że ma już wszystko. Zapominał o dopiero raczkującej pozycji w świecie skoków, o codziennych problemach. Koncentrował się na Asieńce. Bo jak na razie tylko ona była w stanie dać mu poczucie spełnienia.

6 miesięcy wcześniej

- Jeśli myśli pan, że to ja zapłacę za to wszystko, to jest pan w wielkim błędzie!- Niepozorna blondynka łajała go jak smarkacza, a on zamiast zareagować, stał cicho, z lubością wpatrując się w każdy milimetr jej twarzyczki. Na policzkach pojawiły się jej wściekle czerwone rumieńce, a dłonie zacisnęła w drobne pięści.
- Przepraszam. Zagapiłem się- wymamrotał po chwili, ogarniając wzrokiem mnóstwo towaru, leżącego na podłodze. Ta wyprawa do sklepu nie była szczęśliwa. Idąc przez sklepową alejkę i pchając wózek niespodziewanie zderzył się z dziewczyną, która nadchodziła z przeciwka.
Huk. A potem z półek posypały się kartony płatków śniadaniowych, torebki z cukrem, który, tak nawiasem mówiąc, rozsypał się po szarych płytkach, tworząc białą, jakże kształtną plamę.
- Dobrze, że nie było tam słoików z dżemem- zaśmiała się niespodziewanie lekko nieznajoma i podając mu dłoń powiedziała:
 - Asia jestem.
Zaskoczony tak nagłym obrotem spraw brunet najpierw mrugnął parę razy powiekami, następnie zapomniał, jak ma na imię, a wreszcie nieśmiało wyszeptał:
- Kamil.
Aśka zaśmiała się ponownie, co jeszcze bardziej zawstydziło chłopaka, przez co na jego policzkach pojawiły się ogniście-czerwone rumieńce. Przestąpił niezdecydowanie z nogi na nogę, by wypomnieć sobie w duchu własną nieporadność w takiej chwili.
- Może dałabyś się zaprosić na kawę?- Spojrzał błagającym wzrokiem na jasnowłosą, po czym dodał: - W ramach rekompensaty, oczywiście.
I tak znaleźli się w małej, przytulnej kawiarence na obrzeżach miasta. Z głośników sączyła się jakaś jazzowa piosenka, a na ścianach powieszone były liczne fotografie z górskimi widoczkami.
To chyba wtedy Asia znalazła drogę do kamilowego serduszka. Bardzo krętą dróżkę, która miała okazać się najtrudniejszą w życiu obojga.


***


Chyba sam nie pamiętał, jakim sposobem udało się mu wrócić do domu. Otworzył delikatnie drzwi, nie chcąc, by zaskrzypiały jak zawsze. Miał nadzieję, że Ewa jeszcze śpi, nie miał teraz ochoty na rozmowy. Nie chciał rozmowy z tą, którą przecież kochał.
A może tylko mu się wydawało? Może w jego sercu dalej była zadziorna Asieńka?
- Zrobiłam kawę- Blondynka uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, wręczając mu kubek z gorącym napojem. Wymruczał niezrozumiałe dziękuję, a potem usiadł na krześle, podpierając brodę dłońmi. W głowie miał natłok różnych myśli.
Przecież kochał Ewę. Kochał ją, do jasnej cholery!
Tylko dlaczego widok Aśki zrobił na nim tak duże wrażenie? Dlaczego nie potrafił wymazać z pamięci jej sylwetki?
Przecież to, co było między nimi rozpadło się dokładnie siedem lat temu. Siedem długich lat, przepełnionych goryczą. Przynajmniej dopóki nie spotkał Ewki. Zafascynowała go, urzekła swoją osobowością. Był pewien swojej miłości do niej. Był jej pewien w chwili oświadczyn na górskiej łące, był jej pewien, kiedy pewnym głosem powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. I był jej pewien teraz. Ale… Och, tak. Nie tak łatwo było uciec od  niezamkniętej przeszłości.


***


2008 rok…

- Przepraszam.- Jej szczupłe palce delikatnie pogładziły go po ramieniu, przez co poczuł do niej jeszcze większą nienawiść. I pogardę. Jak mogła? Przecież snuł już plany na przyszłość. Mały, drewniany domek w górach, gromadka wesołych dzieci, ona kibicująca mu podczas zawodów. Każdy element dokładnie przemyślany i zaplanowany, wystarczyło tylko podjąć się realizacji.
A teraz to wszystko runęło jak nieudolnie zbudowany domek z kart.
- Chcę być sprawiedliwa wobec ciebie, nie potrafiłabym cię oszukiwać. Tak będzie lepiej, zrozum…
Wyszarpnął się z jej uścisku i z furią uderzył w framugę drzwi. Dłoń nawet go nie zabolała. O wiele więcej bolało każde słowo, które Aśka wypowiadała, unikając uparcie jego wzroku.
- I dlatego mnie zostawiasz? Dlatego idziesz do innego?
Po jej policzku popłynęła łza. Zrobiło mu się jej żal, miał ochotę przytulić ją pocieszająco i zapewnić, że ją kocha. Ale nie miał już prawa. Teraz będzie się pocieszać w innych ramionach. Może były znacznie silniejsze, a może znalazła w nich to, czego nie znalazła u niego.  „To koniec”- dwa, krótkie słowa, które zniszczyły mu życie w zaledwie kilka sekund. Wydawało mu się, że słyszał jak coś w środku pęka mu z głośnym trzaskiem.
- Nienawidzę cię- wychrypiał lodowatym tonem, po czym wybiegł z mieszkania, nawet się nie oglądając.
Dlaczego dalej ją kochał?


***


Nie mógł zaznać spokoju, uwolnić się od myślenia o niej. Zawsze stateczny i rozważny Kamil, teraz nie potrafił rozgryźć samego siebie.
Przecież zostawiła go, odeszła do innego. Przecież chciał ją znienawidzić, przecież miał Ewę.
Więc dlaczego wydawało mu się, że słyszy jej perlisty śmiech, że czuje doskonale zapach jej arbuzowego szamponu?
To zdecydowanie było zbyt skomplikowane, by choć próbował to zrozumieć.
Ciepła dłoń Ewki objęła go w pasie. Przewrócił się na drugi bok, odwracając się twarzą do żony. Miała delikatnie przymknięte oczy, a włosy w nieładzie spadały jej na czoło. Spojrzał na nią w zadumie, by po chwili desperacko wyszeptać:
- Kocham cię, wiesz? Tak bardzo cię kocham…
Pocałował ją szybko i zachłannie, jak jeszcze nigdy, jakby chciał się przekonać o słuszności swoich słów. To była jego Ewa, jego wielka miłość. Był tego pewien.
A jednak nadal nie odczuł opanowania.


***


Nawet nie widział, czy dalej ma ten sam numer, nie wiedział czy tego poranka, to rzeczywiście była ona. Równie dobrze mógł to być ktoś bardzo podobny, prawda? Ale jakaś nieznana mu wcześniej siła sprawiła, że nacisnął zieloną słuchawkę, a już chwilę później z bijącym sercem wsłuchiwał się w sygnał połączenia.
A kiedy usłyszał jej głos, wydawało mu się, że przestał oddychać, że wszystko wokół na ten krótki moment przestało istnieć.
- Spotkajmy się- wychrypiał, nawet się nie przedstawiając. Coś mówiło mu, że ona doskonale wie, z kim rozmawia. Bo on nie zapomniał jej charakterystycznej melodii głosu i stylu mówienia.
- Mieszkam na Nowotarskiej. – Chrypliwie, ale bez wahania odpowiedziała, jakby wcale nie była zdziwiona tym, kto dzwoni. - Obok zajazdu.
Przez jedną, malutką chwilkę pomyślał, że to, co chce zrobić nie jest słuszne. Jedna, malutka chwilka okazała się jednak niczym w konfrontacji z tym, co działo się w jego sercu.
Niepewność.
Czy może być coś gorszego?
- Wrócę późno. Nie czekaj.-Ubrał na siebie kurtkę i nie zwracając uwagi na zdezorientowaną Ewę, wyszedł z domu.
A przecież nie chciał jej krzywdzić. Była dla niego wszystkim, całym obecnym światem. Sprawiała, że miał ochotę rano zwlec się z łóżka, a wieczorem zamiast odpoczywać, jechać z nią na kolejną wystawę.
Ale Asia… Asia była tym, czego chyba od zawsze mu brakowało.
Drobny deszcz kolejny raz w tym tygodniu siąpił z nieba, mocząc mu ubranie, zanim jeszcze zdążył wsiąść do samochodu.
Po co tam jechał? Po co chciał odrapywać stare rany?
Nie umiał sobie odpowiedzieć na te pytania. Bo też i właściwej odpowiedzi nie było. Przynajmniej wtedy.


***


- Jesteś…- wychrypiała cichutko, szerzej otwierając drzwi do małego mieszkanka, urządzonego jednak z właściwą dla Asi finezją. Z lubością spojrzał w jej oczy i jakby chcąc się upewnić, że to nie sen, pogłaskał wierzchem dłoni jej policzek.
Wargi spierzchły mu niemiłosiernie, a serce biło nierównym rytmem.
Czekał na to siedem lat. 2556 dni, 61344 godziny.
A kiedy ułożył ręce na jej biodrach, przyciągając ją bliżej siebie, dotarło do niego, że właśnie teraz osiągnął pełnię szczęścia.
I przestały obowiązywać wszelkie granice moralności, przestała obowiązywać uroczysta przysięga, złożona w małym, góralskim kościółku. Wszystko potoczyło się własnym, niezaplanowanym torem. Ot tak, nie pytając ani jego, ani jej o zdanie. W tamtym momencie właściwie nic innego się nie liczyło.
Przyśpieszony oddech Kamila sprawiał, że jego drżące dłonie ledwo odpięły koronkowy stanik Janickiej. Zachłannie, jakby bojąc się nakrycia począł całować jej piersi, brzuch, uda.
I bynajmniej nie na tym się skończyło.
- Marzyłem o tym każdej nocy.


***


Poranne promyki słońca łaskotały go irytująco w twarz. Przetarł dłonią zaspane oczy. Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie wydarzenia ostatniej nocy.
W myślach ułożył już idealny plan. Rozwiedzie się z Ewą, zostawi jej dom, pieniądze. I zamieszka z Asią. A potem wezmą cichy ślub.
Ale nastąpiła niezamierzona przeszkoda. Bo znajdował się w swoim własnym samochodzie. Wprawdzie z niedopiętymi spodniami i krzywo nałożoną koszulką, ale to z pewnością nie było mieszkanie Aśki.
Śniło mu się?
Nie. Bo nadal na ubraniach czuł zapach jej perfum. A na siedzeniu obok leżała mała, kremowa karteczka.
Pachnąca arbuzowym szamponem.
„Już raz zniszczyłam ci życie. Nie chcę tego zrobić ponownie. A.”
I coś pękło. Z wielkim hukiem i łoskotem.
Jego serce?


***


- Nareszcie jesteś. Martwiłam się.
Ewa objęła go w pasie i zmierzwiła dłonią jego włosy. Spojrzał na nią zmąconym wzrokiem, by następnie wtulić się w jej ramiona desperacko. Mocno zacisnął powieki. Przecież nie mógł się rozpłakać. Przecież nie mógł jej pokazać, jak wielkim egoistą był i jak łatwo dał sobie odebrać pewność, że ma szczęśliwe życie. Bo wiedział, że już nigdy na to nie pozwoli.
- Jestem. I nigdy nie odejdę.


_________________________________________________________ 

Hejka! Tak sobie to odgrzebałam, poprawiłam i pomyślałam "czemu nie?". Ta historyjka trochę już czasu ma, powstała na któryś z konkursów fan ficowych, chyba u Morki. A teraz ma swoje drugie życie. Pomysł na fabułę zbytnio oryginalny nie jest, ale kojarzy mi się z czasem, kiedy naprawdę fajnie mi się pisało. :)
Buźki!